Pora sjesty: Unai Emery znowu poległ. Koszmar stadionu Camp Nou


Wyjątkowo zła passa trwa w najlepsze!

28 września 2020 Pora sjesty: Unai Emery znowu poległ. Koszmar stadionu Camp Nou
gistjunction.com

Lata mijają, woda z Wisły upływa, a Unai Emery wciąż nie potrafi wygrać z „Dumą Katalonii” na Camp Nou. Zła passa tego doświadczonego szkoleniowca trwa od października 2007 roku i trwać będzie jeszcze co najmniej do przyszłego roku. Stolica Katalonii stała się jego trenerskim koszmarem i zdobycie jej nie jest mu raczej pisane.


Udostępnij na Udostępnij na

Unai Emery piłkarzem był raczej przeciętnym. Szybko, bo w wieku 33 lat, postanowił zawiesić buty na kołku. Jego ostatnim klubem była Lorca Deportiva. To wyjątkowe dla niego miejsce, to właśnie tam rozpoczął bowiem swoją przygodę trenerską. Na początku sezonu 2004/2005 był jeszcze zawodnikiem Lorki, ale gdy w listopadzie klubowi włodarze zwolnili Quique Yague, zaproponowali mu przejęcie posady. Hiszpan długo się nie zastanawiał, szczególnie że kontuzja kolana, której się nabawił, postawiła jego dalszą karierę piłkarską pod sporym znakiem zapytania.

Premierowy sezon i od razu awans na zaplecze La Liga. Unai Emery i prowadzona przez niego Lorca nie zwolniła tempa i była objawieniem kolejnej kampanii. Do samego końca walczyli o promocję do Primera Division. Ostatecznie nie udało się, ale dzięki dobrej postawie pochodzący z Kraju Basków szkoleniowiec otrzymał ofertę pracy w klubie z wyższej półki – Almerii. Lepsze zarobki, lepsi piłkarze i lepsze warunki do rozwoju. Unai Emery skorzystał z tego, co zaproponowano mu w zespole z Andaluzji. I to ze wzajemnością. Hiszpan od razu wywalczył awans do hiszpańskiej ekstraklasy.

Trzy lata pracy i dwa awanse. Całkiem nieźle jak na nowicjusza w tym zawodzie.

Unai Emery i jego pierwszy raz

W sezonie 2007/2008 pierwszy raz poprowadził drużynę na poziomie La Liga. Pierwszy też raz przyszło mu się zmierzyć z rywalami pokroju Realu Madryt czy FC Barcelona. Co ciekawe, w tamtej kampanii prowadzona przez niego Almeria zdobyła cztery z dwunastu możliwych do zdobycia punktów przeciwko tej wielkiej hiszpańskiej dwójce. Pierwsze spotkania z gigantami były frycowymi, które Unai Emery musiał zapłacić.

Szybko, bo już w 3. kolejce tamtej kampanii, przyszło mu się zmierzyć z „Królewskimi’ na Estadio Santiago Bernabeu. Przegrał 1:3 (bramkę dla Almerii strzelił doskonale znany z polskich boisk Kalu Uche). Sześć meczów później przyszło mu rywalizować Frankiem Rijkaardem i jego „Blaugraną”. Gole Henry’ego i Messiego załatwiły sprawę. Bask pewnie myślał sobie wtedy, że jeszcze nieraz przyjdzie mu siedzieć na ławce trenerskiej na Camp Nou, a co za tym idzie – będzie miał wiele okazji do zrewanżowania się i zdobycia katalońskiej twierdzy. To prawda, okazji było całe mnóstwo. Tyle że jeszcze ta sztuka mu się nie udała.

W sumie Unai Emery aż 13 razy przyjeżdżał na Camp Nou. Pierwszy raz ze wspomnianą Almerią, a później kolejno z Valencią, Spartakiem Moskwa, Sevillą, PSG i teraz z Villarrealem. Za każdym kolejnym razem odbijał się od ściany. Każda z prowadzonych przez niego drużyn koniec końców ulegała „Dumie Katalonii”. Niesamowite, 13 porażek! I Hiszpan wciąż nie potrafi znaleźć sposobu na odczarowanie Camp Nou. I nieważne, kto jest trenerem Barcelony, jacy grają tam piłkarze, czy Messi i spółką są w kryzysie, czy też u szczytu formy. Zespoły Emery’ego po prostu nie potrafią rywalizować z katalońskim gigantem.

Dlaczego tak jest?

Trudno jest znaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy. Czasami są tacy rywale, którzy niezbyt ci leżą, których nie wiesz, jak pokonać. Ale przegrać 13 razy z rzędu? To chyba jakiś rekord. Zrozumiałbym, gdyby za każdym razem Unaiowi Emery’emu przyszło rywalizować z jednym i tym samym trenerem „Blaugrany”. Wtedy można byłoby szukać wytłumaczenia, że po prostu Bask nie potrafi przechytrzyć tego konkretnego szkoleniowca, bo ten jest od niego sprytniejszy, ma większą wiedzę taktyczną i trudniej jest mu rozczytać jego ruchy.

Szukając argumentów na obronę Hiszpana, ktoś zwróciłby uwagę na to, jakie zespoły prowadził, że tam raczej próżno było szukać gwiazd będących na poziomie FC Barcelona. Pełna zgoda. Ani Almeria, ani Valencia, ani Spartak Moskwa, ani Sevilla czy teraz Villarreal to nie są ekipy, które w starciach z „Dumą Katalonii” będą uznawane za faworyta. Ale w lipcu 2016 roku Unai Emery został trenerem PSG, a tam możliwości, finanse i piłkarze były na zdecydowanie wyższym poziomie niż ten, do którego przywykł w swojej ojczyźnie. Wreszcie dostał klub i zawodników z europejskiego topu, i co? To samo.

8 marca 2017 roku. Data, która zapisała się na kartach historii futbolu, a przede wszystkim Ligi Mistrzów. Hiszpan zawiódł na całej linii. Po raz kolejny on i prowadzony przez niego zespół uległ Barcelonie na Camp Nou. 6:1 i awans „Blaugrany” do dalszej fazy kosztem PSG. To musiało boleć. Jak widać, to nie chodzi tylko o samych zawodników.

Tutaj ewidentnie jest coś nie tak z pomysłem, taktyką na spotkanie z „Dumą Katalonii”. Jego zespoły grały zbyt panicznie, momentami wręcz chaotycznie. Od początku meczów widać było, że zależy im tylko na jednym – przetrwaniu. Zero pomysłu. Zgoda, czasami zdarzały się otwarte spotkania, jak to z 2013 roku (3:2 dla „Barcy”), ale to była tylko woda na młyn dla Katalończyków (ciekawostka: tylko dwa razy udało się Baskowi przechytrzyć Barcelonę. Najpierw w 2015, gdy na Pizjuan ograł Luisa Enrique 2:1, a później w 2017 prowadzone przez niego PSG triumfowało na Parc des Princes 4:0).

Bilans bramkowy ekip Emery’ego na Camp Nou to 10 strzelonych goli i – uwaga – 43 stracone! Stadion w stolicy Katalonii i mecze z Barceloną w roli gospodarza to jego zmora, która pewnie śni mu się po nocach.

Ciekawostka

Unai Emery jest obecnie szkoleniowcem Villarrealu. Zespół „Żółtej Łodzi Podwodnej” ma w tym sezonie wielkie aspiracje, głośno mówi się bowiem o tym, że jest to najlepszy Villarreal od lat, a może nawet i w historii. Ich celem na ten sezon jest nie tyle gra w europejskich pucharach, ile po prostu zakwalifikowanie się do Ligi Mistrzów, czyli zajęcie miejsca w TOP4 na końcu tej kampanii.

Ogromne ambicje, ale z taką grą, jaką zaprezentowali w ostatniej kolejce przeciwko „Blaugranie”, nie mają najmniejszych szans. Byli tylko tłem dla mających być w rzekomym kryzysie piłkarzy z Katalonii. Wyglądało to tak, jakby to podopieczni Emery’ego dopiero co zaczęli sezon, a „Barca” była już w rytmie meczowym. Tymczasem przecież było zupełnie odwrotnie. Tylko czy można było się spodziewać innego wyniku niż wygrana Koemana i jego ekipy?

Villarreal w połączeniu z Emerym to superkombinacja, z góry skazana na porażkę na Camp Nou. Przypadek hiszpańskiego trenera już omówiliśmy, ale czy wiecie, że „Submarino Amarillo” po raz ostatni ligowe punkty z Katalonii wywiozło w styczniu 2010 roku? Tak, od ostatniego remisu minęło już blisko jedenaście lat. Od tamtej pory trwa seria dziesięciu porażek z rzędu (plus w międzyczasie, w 2015 roku, przegrało w półfinale Copa del Rey).

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze