Takie mecze chce się oglądać! Spotkanie Holandia – Brazylia dostarczyło nam niesamowitych emocji, jakich ciężko było dopatrywać się w fazie grupowej. „Pomarańczowi” pokazali charakter oraz grę, za którą tak ceni ich Europa. Dlaczego Brazylia odpadła już w ćwierćfinale? Co sprawiło, że to Holendrzy cieszą się z gry w półfinale?
Ustawienie
Ustawienie taktyczne obu zespołów nie odbiegało od tego z poprzednich spotkań. Holandia zagrała systemem 4-5-1 w obronie. W ataku zaś system ten swobodnie przekształcał się w 4-3-3. Ważną rolę spełniali dwaj defensywni pomocnicy, którzy mieli za zadanie okiełznać Kakę. Bardziej cofnięty był van Bommel, który wyprowadzał piłkę z linii obrony. De Jong zaś operował bliżej środka boiska. Centralną postacią był Sneijder, którego rolą było dyrygowanie zespołem. Na prawej flance oglądaliśmy Robbena. Pomocnik Bayernu miał schodzić z piłką do środka boiska, robiąc miejsce prawemu obrońcy. Lewa strona zarezerwowana była dla Kuyta, a w ataku miejsce zajął van Persie.
Brazylijczycy wystąpili w zmodyfikowanym ustawieniu 4-4-2. Podobnie jak w fazie grupowej i meczu 1/8, groźniejsze akcje „Canarinhos” przeprowadzali prawą stroną boiska, gdzie operowali Maicon oraz Dani Alves. Lewy obrońca brazylijski, Bastos, w tym meczu miał znacznie więcej zadań defensywnych z uwagi na obecność Robbena na swojej stronie. Od czasu do czasu włączał się jednak do akcji ofensywnych. Przed stoperami zagrali Felipe Melo oraz Gilberto Silva. Pierwszy z nich próbował rozgrywać w okolicach środka placu gry, a drugi skupiony był głównie na defensywie. Z linii obrony piłkę często wyprowadzał Lucio. Dalej odbierać miał ją Kaka lub Robinho. Gracz Santosu często schodził do ataku, gdzie stacjonował Luis Fabiano. Należy jednak przyznać, że piłkarz Sevilli nie zaliczył najlepszego występu.
Pierwsze 10 minut
Meczu między tymi drużynami nie da się analizować jako całości. Wyraźne były bowiem fragmenty, w których przewagę osiągała jedna lub druga drużyna. Osobno należy więc przeanalizować pierwszą połowę. Zdecydowanie więcej z gry miała w niej Brazylia, która już w 10. minucie wyszła na prowadzenie. Bramka była efektem błędu w kryciu obrońcy holenderskiego, ale również ustawienia na boisku reprezentacji „Canarinhos”. Wąsko grający zawodnicy ze środka pola rozeszli się do boków, zabierając jednocześnie ze sobą rywali. Spowodowało to, że podanie Felipe Melo przez pół boiska nie zostało przez nikogo przecięte! Ba, dziura w środku boiska była na tyle duża, że spokojnie wylądowałby w niej Boeing 747. Robinho, zauważając wolną przestrzeń, uciekł za plecy kryjącego go obrońcy, wymuszając podanie między dwóch stoperów. Otrzymując dokładną piłkę, nie miał już problemów z pokonaniem bezradnego Stekelenburga (rysunek nr 2).
Po pierwszej bramce
Holandia próbowała przejąć inicjatywę po utracie gola. Rozgrywanie piłki przez podopiecznych van Marwijka było jednak bardzo nieporadne, brakowało ruchliwości, wybiegania na pozycje. Trzeba przyznać, że niemały udział mieli w tym Brazylijczycy. Dwóch prawych obrońców w składzie (Maicon i Dani Alves), mimo wielu zadań ofensywnych, skutecznie odbierało ochotę do gry Dirkowi Kuytowi. Ważną rolę spełniali także Felipe Melo oraz Gilberto Silva, którzy nie dawali pograć rywalom na małej przestrzeni w okolicach ich pola karnego. Ich rola nie kończyła się jednak na tym. W pierwszej części gry skutecznie blokowali oni ofensywne zapędy Arjena Robbena. Skrzydłowy Bayernu, podobnie jak w meczach Ligi Mistrzów, raz po raz próbował schodzić do środka, aby uderzyć lewą nogą. Świetnie powstrzymywał go Bastos, ale Dunga, będąc przezorny, ubezpieczył się tymi dwoma defensywnymi pomocnikami (cały ten zabieg na rysunku nr 3). W ataku natomiast najwięcej zamieszania mieli robić Robinho i Kaka. Ten duet od czasu do czasu zagrażał bramce Stekelenburga. Szybkie wymiany piłek w środku pola gry były domeną Brazylijczyków w pierwszej połowie. „Pomarańczowi”, nie mogąc znaleźć sposobu na szybkich rywali, często uciekali się do fauli. Istotną rolę spełniał również Maicon, który podłączał się do akcji ofensywnych i wraz z Danim Alvesem często siali popłoch w szeregach obronnych „Oranje”.
Początek drugiej połowy
Przerwa okazała się zbawienna dla reprezentacji Holandii, ponieważ od początku drugiej połowy „Pomarańczowi” zaczęli grać zdecydowanie szybciej. Ostrą burę od trenera musiał dostać van Bommel, który w pierwszej odsłonie zaliczył sporo łatwych strat. Od momentu ponownego pojawienia się na boisku obu drużyn gra kapitana holenderskiej kadry wyglądała o niebo lepiej. Metamorfozę w swojej grze Holendrzy udowodnili już w 53. minucie, zdobywając bramkę wyrównującą. Spory udział mieli przy niej jednak Felipe Melo oraz Julio Cesar. Ważny podkreślenia jest fakt, iż w drugiej części gry Holendrzy zaatakowali dużo wyższym pressingiem, co pozwoliło na szybki odbiór futbolówki. Decydującym momentem była jednak żółta kartka dla Bastosa, który od tej pory musiał się pilnować. Dało to znacznie więcej swobody Robbenowi. Van Marwijk pomyślał również o dwóch defensywnych pomocnikach „Canarinhos”, którym życie utrudnić miał zbiegający do środka Kuyt. Wszystkie te zabiegi pozwoliły na bardziej ofensywną grę bocznym obrońcom holenderskim. Od tej pory Holandia miała znacznie więcej opcji do wyboru w grze ofensywnej (rysunek 4). Jednak nie potwierdziła tego zdobyciem gola z gry. Bramka padła po stałym fragmencie. O dziwo, to właśnie ten element był najgroźniejszą bronią Brazylii. W tym przypadku natychmiast nasuwa się pewne przysłowie, które mówi, że kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie.
Czerwona kartka Felipe Melo
Kolejnym ważnym wydarzeniem była czerwona kartka słabo spisującego się w tym meczu Felipe Melo. Brzydkie zachowanie pomocnika Juventusu sprawiło, że coraz więcej kropli potu pojawiało się na twarzy Dungi. Brazylia próbowała atakować, ale na pierwszy rzut oka widać było przewagę jednego zawodnika dla Holandii. Indywidualne umiejętności chciał wykorzystać Kaka, ale za każdym razem skutecznie interweniowali defensorzy z kraju słynącego z wiatraków i tulipanów. Jednym sposobem na zagrożenie bramce Stekelenburga były rzuty rożne. W kilku takich sytuacjach „Canarinhos” bliscy byli umieszczenia futbolówki w siatce. Postawienie wszystkiego na jedną kartę niosło ze sobą pewne ryzyko, którym były kontrataki. W owych kontrach Holendrom brakowało jednak precyzji w ostatnim, decydującym momencie. Przykładem na to niech będzie chociażby niewykorzystana sytuacja trzech na jednego, kiedy to rozpaczliwie interweniujący obrońca uratował kolegów czekających już na rozpoczęcie gry od środka boiska.
Podsumowanie
Widzieliśmy więc dwie różne połowy. W pierwszej dominowała Brazylia, w drugiej zaś Holandia. Obie drużyny stworzyły wspaniały spektakl, w którym najlepszym aktorem był Wesley Sneijder, uznany najlepszym graczem spotkania. Jego rola w zwycięstwie „Oranje” była niebagatelna. Rozgrywający Interu Mediolan dzielił i rządził grą swojej reprezentacji, zdobył drugą bramkę, a przy pierwszej również miał swój wkład. Spotkanie to pokazało także rolę, jaką spełnia Robben. Gdy zostawi mu się choć odrobinę miejsca, to potrafi zrobić różnicę. Wielkie brawa należą się de Jongowi, który niejednokrotnie zatrzymywał akcje piłkarzy z Kraju Kawy, co miało niewątpliwy wpływ na końcowy wynik.
Po fazie grupowej wydawało się, że oglądać będziemy całkiem inną Holandię niż na poprzednich turniejach. W tym meczu piłkarze tej reprezentacji pokazali jednak, że nudna, mało widowiskowa gra jest im obca. Pomarańcze dojrzewają, miejmy nadzieję, że nie za szybko.
BARDZO DOBRY ARTYKUŁ.
BARTEK TAK TRZYMAĆ.SPRÓBUJ JESZCZE NAPISAĆ O MECZU
URUGWAJ-GHANA.
Ten mecz był cudowny. Cieszę się,że drużyna z
Niderlandów wygrała z Brazylią. Mam dosyć
ciągłej gloryfikacji tej drużyny przez polskich
pseudoekspertów piłki nożnej i komentatorów. Go
ORANJE!