Już dziś o godz. 18 rozpocznie się mecz, na który czeka znaczna część polskich kibiców - Lech Poznań będzie podejmował Legię Warszawa. Czas rozpoczęcia spotkania oznacza, iż derby naszego kraju odbędą się po angielskim klasyku Liverpool - Manchester United (14.30) i przed największym hitem Starego Kontynentu, pojedynkiem Barcelony z Realem (20.55).
I właśnie takie piłkarskie maratony kibice kochają najbardziej. Wiadomo, iż mecz Lecha z Legią elektryzuje jedynie Polaków, za granicą mało kto o nim słyszał i raczej żaden Anglik albo Hiszpan nie zechce (nawet gdyby miał taką możliwość) obejrzeć tego spotkania, gdyż T-Mobile Ekstraklasa nie może się równać z Premier League lub Primiera Division pod żadnym względem. I tak pozostanie przez kolejnych kilka- lub kilkaset lat, o ile pewien Rosjanin niewielkiego wzrostu nie zechce zakończyć całego ziemskiego przedstawienia nieco wcześniej i oszczędzić polskim klubom kompleksów. Bo jaka jest nasza ekstraklasa, każdy widzi. Zdarzają się mecze na wysokim poziomie, ale częściej jednak o losach meczów decyduje przypadek (czytaj: nierówna murawa), jeden fatalny błąd bramkarza albo pomyłka sędziego. I w tym momencie należy postawić sobie pytanie: czy polskie „El Clasico” to naprawdę klasyk czy już tylko jeden z wielu meczów w sezonie?
Zdania są podzielone…
Sympatycy rywalizujących dziś późnym popołudniem zespołów odpowiedzieliby zapewne, że to wciąż krajowy rarytas, na który czeka się przez cały sezon. Natomiast fanatycy pozostałych ekip stwierdzą najprawdopodobniej, że to jedynie pojedynek z większą publicznością na trybunach i bardzo nagłośniony przez media. I chyba z tymi drugimi należy się zgodzić. Bez wątpienia wielu z Was, Drodzy Czytelnicy, potraktuje dzisiejszy hit T-ME jako coś pomiędzy najciekawszymi meczami lig angielskiej i hiszpańskiej, o których wspominaliśmy na wstępie. I będzie to doskonała okazja zobaczyć, by porównać poziom piłkarzy Liverpoolu czy Realu z umiejętnościami gwiazd dwóch najbogatszych polskich teamów.
Skauci wielkich klubów na meczu Lech – Legia
► http://t.co/11j4rirCF7#LPOLEG #LechLegia pic.twitter.com/WOyNOhMJDg— Lechita.Net (@LechitaNet) March 21, 2015
Nie ma chyba sensu przytaczać tu historii bezpośrednich pojedynków „Kolejorza” z „Wojskowymi”, bo temat ten był już tyle razy wałkowany w kończącym się tygodniu, że większości z nas odbija się już czkawką. O tym, że oba kluby, delikatnie mówiąc, nie pałają do siebie wzajemnie sympatią też chyba wszyscy wiedzą. Co zatem warto podkreślić przed pierwszym gwizdkiem 34-letniego arbitra Tomasza Musiała? Na pewno fakt, iż jest to sędzia o wile bardziej szczęśliwy dla gospodarzy dzisiejszego spotkania. Kiedy urodzony w angielskim Hereford rozjemca gwizdał mecze poznaniaków, ci rzadko przegrywali, bo zaledwie jeden raz (przy 7 wygranych i 6 remisach). Jeżeli zaś chodzi o bilans spotkań Legii, które sędziował pan Musiał, przedstawia się on następująco: 8 zwycięstw, 3 remisy i 7 porażek. „Lechici” liczą, że i tym razem ich „talizman” przyniesie im szczęście, ale oni sami muszą mu trochę dopomóc.
A z tym może być akurat różnie, bo polscy piłkarze, wiedząc, iż ktoś z trybun bacznie ich obserwuje, potrafią się, mówiąc kolokwialnie, spalić. Dziś akurat na Bułgarską zjadą skauci wielu znanych europejskich drużyn, jak choćby: Arsenalu (rozochoceni transferem zdolnego Bielika), Wolverhampton Wanderers (zainteresowani sprowadzeniem Żyry), Bayeru Leverkusen, Olympique Marsylii czy Juventusu Turyn. Każdy uczestnik derbów Polski będzie chciał zatem zaprezentować się jak najlepiej i tym samym zwrócić na siebie uwagę europejskich potentatów, ale tylko nieliczni zdołają udźwignąć tę presję. Niektórzy zawodnicy, jak np. Ondrej Duda, transfer za granicę mają już właściwie w kieszeni, a obserwatorzy klubów zainteresowanych jego pozyskaniem chcą jedynie upewnić się, co do swoich opinii względem błyskotliwego Słowaka.
Lech musi, Legia może
Kibice Legii żałują na pewno tego, iż popołudniowy nadwiślański klasyk odbędzie się bez Miroslava Radovicia, który kilka tygodni temu odszedł do drugiej ligi chińskiej. Zawodnik ten potrafił, jak mało który, wznieść się na wyżyny swoich piłkarskich możliwości właśnie w meczach najwyższej rangi. A ten dzisiejszy będzie miał przecież ogromne znaczenie dla losów mistrzostwa kraju. Jeżeli „Wojskowi” zdołają zgarnąć 3 punkty, odskoczą Lechowi na 9 oczek i znajdą się na autostradzie do obrony tytułu. Podopieczni Henninga Berga nie muszą już zaprzątać sobie głów walką w Lidze Europy, skąd odpadli po przegranym 0:4 dwumeczu z Ajaksem Amsterdam, i wszystkie swoje siły mogą rzucić na krajowe podwórko. Ponadto stołeczna drużyna udowadniała już wiele razy, że potrafi radzić sobie z presją w najważniejszych meczach sezonu, a z Lechem gra się jej ostatnimi czasy bardzo dobrze. Poprzednia porażka warszawiaków w polskim hicie miała miejsce w sezonie 2011/2012. Od tamtej pory „Wojskowi” odnieśli cztery zwycięstwa nad swoim największym wrogiem, zaś dwa pojedynki pozostały nierozstrzygnięte.
https://www.youtube.com/watch?v=uXK-whjL7Rs
Duży wpływ na losy spotkania może mieć trener Lecha, Maciej Skorża, który kilka lat temu prowadził Legię i doskonale zna jej styl oraz niektórych zawodników. Były opiekun m.in. Wisły Kraków chce zdetronizować Henninga Berga i kto wie, czy tak się właśnie nie stanie, gdyż polski trener dużo lepiej zna atmosferę bezpośrednich warszawsko-poznańskich starć. Poza tym drużyna Wielkopolski jest chyba bardziej nieprzewidywalna, co może być jej dużym atutem. Weźmy np. pod lupę takiego Zaura Sadajewa. Napastnik „Kolejorza” potrafi zagrać świetnie, jak choćby w pierwszym meczu Pucharu Polski ze Zniczem Pruszków, ale też zawieść na całej linii, marnując stuprocentowe okazję do strzelenia bramki lub bezmyślnie faulując, co kończy się kolekcjonowaniem kolorowych kartoników. Legia jest mimo wszystko bardziej regularna, jej największą siłę stanowi środek pola, gdzie rządzą Ivica Vrdoljak i Tomasz Jodłowiec, a także błyskotliwi boczni obrońcy – Tomasz Brzyski i Guilherme.
Oczy skierowane na Zachód?
Trudno jest wskazać faworyta dzisiejszego starcia, gdyż obie drużyny dysponują ciekawymi, jak na polskie warunki, zawodnikami i sporym potencjałem. O losach meczu może zadecydować jeden błąd i nie należy spodziewać się gradu goli. To Lech musi prowadzić grę, zaś Legia może pozwolić sobie na wyczekiwanie dogodnej okazji do wyprowadzenia kontrataku i zadanie ostatecznego ciosu. Gospodarzom będzie zapewne bardziej zależeć na zwycięstwie, gdyż ewentualna porażka zakończy (najprawdopodobniej) ich marzenia o zepchnięciu Legii z mistrzowskiego tronu, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż po zakończeniu fazy zasadniczej sezonu, wszystkie zespoły rozegrają siedem dodatkowych meczów. „Elka” znajduje się w bardziej komfortowym położeniu, ponieważ przegrane derby Polski nie skomplikują zbytnio jej ligowej sytuacji. To warszawiacy są wciąż liderem T-ME i, choć sami grają chwilami w kratkę, ich rywale także tracą co jakiś czas niespodziewanie punkty.
Ale tak to już u nas jest, niby klasyk, wielkie emocje, a może się okazać, ze sparaliżowani presją piłkarze zafundują nam kiepskie widowisko. Równie dobrze możemy spodziewać się szybkich, kombinacyjnych akcji, jak i masy niedokładnych podań oraz nieudolnych dryblingów. Jeżeli ktoś jest zagorzałym fanem futbolu w rodzimym wydaniu, i tak będzie usatysfakcjonowany, gdyż media wytworzyły przed tym spotkaniem atmosferę wielkiego piłkarskiego święta, więc choćby z tego względu zechce być jego uczestnikiem. Ci zaś, którzy wolą jednak skupić się na zagranicznych klasykach, odpuszczając sobie jednocześnie polski hit, wiele pewnie nie stracą. Bo jednak Polska to nie Anglia czy Hiszpania i tamtejsze starcia podwyższonego ryzyka nigdy nie zawodzą, a nawet gdy brakuje bramek, to na boisku dzieje się dużo. Bardzo dużo. Przekonajcie się o tym sami.