Żądna krwi Austria i poraniona Polska – ten pojedynek nie zapowiadał się dla reprezentacji Jerzego Brzęczka jako łatwa przeprawa. Jednak szczęśliwie, jeszcze przed wybiciem godziny zero, mogliśmy liczyć na silnego sojusznika. Historię! Ona bowiem stoi po naszej stronie od blisko ośmiu lat, a jej tok wyznacza oczywiście PGE Stadion Narodowy, który jest niemal bezwzględny. Gościł najeźdźców z różnych stron świata, ale tylko jednemu pozwolił odejść ze zwycięskim łupem. I cóż, kolejni rabusie go nie zdobyli, co nie zmienia faktu, że gospodarz bronił go słabo. Bardzo słabo.
Austrię na własnych ziemiach przyjęliśmy po raz pierwszy jeszcze przed II wojną światową, a konkretnie w 1935 roku. Wtedy (również w Warszawie) mecz został rozstrzygnięty na naszą korzyść dzięki bramce Michała Matyasa. Na kolejne takie starcie musieliśmy czekać do 1994 roku. Wówczas przegraliśmy 3:4, a swój wyraźny udział w tym spotkaniu zaznaczyła postać, która dzisiaj „cieszy się” ogromną krytyką. Mowa o Jerzym Brzęczku, dla którego smak gola strzelanego Austriakom jest znany doskonale. Przed dzisiejszym wieczorem mieliśmy nadzieję, że polski selekcjoner pozna również inny smak, ten… zwycięstwa w nieco innej roli. To się nie udało, tak samo jak to, że wciąż nie stawiamy kroku naprzód.
Hiszpanio, czy to ty? Polska niemal nie istniała
Pierwsze minuty meczu wyglądały tak, jakby spotkały się drużyny z dwóch różnych kontynentów. Na jednym z nich gra się w piłkę, a na drugim jedynie imituje się tę dyscyplinę sportu. Polska była innymi słowy przestraszona i schowana za głęboką gardą bez umiejętności do wyjścia spod naporu rywala. Austria? Atakowała środkiem, lewą, prawą… Osaczała biało-czerwonych z każdej strony, będąc fantastycznie przygotowaną do meczu. Jej poczynania ofensywne były zaplanowane i celne, bo uderzały tam, gdzie nie mamy optymalnego potencjału, czyli w boki obrony. Już w dziesiątej minucie spotkania mogliśmy stracić bramkę po strzale Austriaków w słupek, a ogółem byliśmy stroną, która raz po raz przyjmowała kolejne ciosy.
Nie da się ukryć, że w pierwszej połowie przez większość czasu dosłownie oddaliśmy pole gry Austriakom. Momentami aż pachniało niesławnym niskim pressingiem. Mieliśmy też dwie dobre sytuacje Lewego i Glika po wrzutkach Grosickiego, ale to były pojedyncze incydenty… #POLAUT
— Wojciech Bąkowicz (@WBakowicz) September 9, 2019
I aż trudno w to uwierzyć, ale reprezentacja nr 20 na świecie przez niemal 30 minut nie potrafiła stworzyć żadnej składnej akcji złożonej z kilku podań. Gra w tzw. trójkątach, przeniesienie ciężaru gry, celne dośrodkowanie, wyprowadzenie piłki z linii defensywnej… Nawet ze święcą trudno byłoby się tego doszukać. Polska wyszła na murawę nie w szatach narodowych, a w koszulkach klubu ekstraklasy ze środka tabeli. Brutalne, ale prawdziwe. Z nieco bardziej skutecznym przeciwnikiem na tablicy wyników widniałby negatywny wynik już po kwadransie.
Gdyby to była ESA, padłoby podejrzenie, że to gra na zwolnienie trenera.
— Grzegorz Rudynek (@GRUdynek) September 9, 2019
Z biegiem czasu podopieczni Jerzego Brzęczka oczywiście coraz częściej dochodzili do głosu za sprawą kontr, a właściwie czegoś, co je przypominało, jednak bez wymiernych skutków. W ciągu 45 minut tylko raz Stankovic musiał się wysilić, gdy Kamil Glik po dośrodkowaniu Kamila Grosickiego sprawdził jego czujność. Poza tym trudno było doszukiwać się pozytywów poza stuprocentową sytuacją Roberta Lewandowskiego. W takich okolicznościach, w jakich znalazł się nasz najlepszy kadrowy strzelec, spodziewaliśmy się wielkiej euforii, a tak pozostał tylko niesmak. Mówiąc wprost, spory niesmak, który po pierwszej części spotkania był całkowicie uzasadniony.
Pojedynek Brzęczek – Foda? Niemiec zdeklasował
Wynikiem wynikiem, jednak trudno nie oprzeć się wrażeniu, że niemiecki selekcjoner jak zapowiedział, tak zrobił, czyli swój plan na spotkanie zrealizował. Na przedmeczowej konferencji prasowej usłyszeliśmy, że nie pozwoli Polakom na rozwinięcie skrzydeł i zabierze im najlepsze atuty. Ale chyba nikt się nie spodziewał, że Austria będzie wypełniać wytyczne szkoleniowca na tyle dobrze, że wręcz wgniecie Polaków w ich własne pole karne. Wysoki pressing postawiony przez przyjezdnych był poprzeczką nie do przeskoczenia, a atak pozycyjny i „zabranie sprzętu” udręczający.
https://twitter.com/darekdobek/status/1171160842060140547
Najbardziej w ekipie austriackiej błyszczał środek pola (Baumgartlinger, Sabitzer, Laimer), który naprzykrzał się Polakom zarówno w ofensywie, jak i defensywie. Ich „vis-a-vis” (Krychowiak, Bielik, Zieliński) mieli nie lada problemy, gdy piłkę należało przetransportować do przodu czy nawet przetrzymać ją dłużej niż trzy sekundy. Ten mankament dotyczył również całego zespołu, a w szczególności środka defensywy i Piotra Zielińskiego. Nasi stoperzy jedynie w zadaniach obronnych sprawowali się poprawnie, bo kwestia wyprowadzenia futbolówki w kierunku dalszych formacji nie istniała.
Lewandowski w reprezentacji:
Przed Nawałką – 58 meczów, 18 goli
Za Nawalki – 40 meczów, 37 goli
Po Nawałce – 10 meczów, dwa gole— Konrad Mazur (@KonradMazur89) September 9, 2019
A nasza największa pociecha (tutaj szerzej o Zielińskim) z Napoli? Łącznie w całym spotkaniu przynajmniej pięć poważnych strat, z czego połowa zahaczająca o kryminał. Były próby, były dryblingi i momentami waleczność, ale wciąż brak konkretów. A właśnie dzięki nim potrafimy rozróżnić piłkarzy lepszych od gorszych. Gorszych, którymi byli polscy zawodnicy przez niemal 90 minut. Austria nie pozwalała na wiele, a Polska wyglądała tak, jakby rozgrywała spotkanie bez szerzej nakreślonego planu.
Doczołgać się, dokulać, dotoczyć, zapukać do bram mistrzostw Europy. I z czym tam wejdziemy?
— Dominik Piechota (@dominikpiechota) September 9, 2019
Co znamienne, jedynymi pozytywnymi akcentami były momenty, w których jeden zawodnik brał sprawy w swoje ręce lub któryś z Austriaków popełnił niewymuszony błąd. A więc coś, co za kadencji Jerzego Brzęczka znamy i za co słusznie go krytykujemy. Za minimalizm, brak planu B i podatny na rozczytanie plan A, brak wykorzystania potencjału najlepszych kadrowiczów. Krótko mówiąc, dziś nie dowiedzieliśmy się niczego nowego oprócz faktu, że reprezentacje na podobnym poziomie idą naprzód, a nasza… stoi w miejscu.
Wszyscy są zdziwieni dlaczego tak się dzieje. To ja wam powiem. Jak selekcjoner bez doświadczenia i umiejętności może poukładać drużynę? Przecież on to żaden autorytet trenerski.
Przecież to proste: naprzeciwko Austriaków STANĘŁA polska drużyna AMP Futbolu.