Polska – Czechy 0:1. Powrót do wieków ciemnych?


Spojrzenie z trybun Energa Gdańsk na naszą reprezentację

16 listopada 2018 Polska – Czechy 0:1. Powrót do wieków ciemnych?
Rafał Oleksiewicz / PressFocus

Spotkanie z Czechami miało pokazać nam, z jakimi nadziejami możemy oczekiwać ostatniego meczu w Lidze Narodów UEFA w tym roku. Co prawda naszych południowych sąsiadów i najbliższych rywali z Portugalii dzieli różnica kilku klas, ale sparingowe wyzwanie miało być znakomitą okazją do przełamania po czterech meczach z rzędu bez zwycięstwa. Nic z tych rzeczy – mecz w Gdańsku uwydatnił nasze słabości i udowodnił ostatecznie, że z kadry, która jeszcze tak niedawno porywała cały kraj, zostały tylko wspomnienia. Przegraliśmy z Czechami 0:1, notując tym samym trzecią porażkę z rzędu i piąty z kolei mecz bez zwycięstwa.


Udostępnij na Udostępnij na

Marne widowisko, świetny Frankowski

Pomimo wyraźnie odczuwalnego chłodu i kiepskiej passy „Biało-czerwonych” na bursztynowym obiekcie pojawiło się ponad 34 700 widzów. Gwoli ścisłości, do zapełnienia całego stadionu zabrakło całkiem sporo, wszak nadmorska arena liczy sobie blisko 42 tysiące miejsc. Prócz chęci wspierania naszych reprezentantów przyczyna takiego stanu rzeczy jest o wiele bardziej prozaiczna – PZPN sprzedawał bilety na ten mecz już od 20 złotych (III kategoria, trybuny za bramkami). Jednak pustawe połacie gdańskich trybun potwierdziły tylko słuszność odchodzenia od meczów towarzyskich. Walka o punkty, choćby z dużo niżej notowanym przeciwnikiem, cieszy się przeważnie o wiele większym zainteresowaniem. Nie można było jednak narzekać na doping, przynajmniej nie w takiej mierze jak w przypadku październikowych spotkań w Lidze Narodów na Stadionie Śląskim. Ci, którzy pofatygowali się na obiekt przy ul. Pokoleń Lechii Gdańsk, żywiołowo reagowali na każdą sytuację, która była udziałem podopiecznych Jerzego Brzęczka, a doping wzmagał się nawet wtedy, gdy Polacy gubili się w najmniej oczekiwanych momentach.

Żal tych zdzieranych gardeł na takie widowisko jak toe wczorajsze. Kilkanaście minut w końcówce pierwszej połowy, kilkanaście po stracie gola i parę okazji w końcówce – to wszystko, na co było stać „Biało-czerwonych” w pozytywnym sensie. Wyróżnili się dobrze broniący Skorupski, co w jego przypadku nie było wcale takim pewnikiem, aktywny Mateusz Klich (o nim w dalszej części) oraz Przemysław Frankowski. Zwłaszcza występ pomocnika Jagiellonii bardzo pozytywnie zaskoczył. 23-latek imponował pewnością siebie i widać było, że żadna z jego decyzji nie jest pozostawiona przypadkowi. Dopóki nie zmienił go Kuba Błaszczykowski, starał się aktywnie uczestniczyć w każdej akcji, która przechodziła w pobliżu jego strefy. Pochodzący – nomen omen – z Gdańska zawodnik rozwija się naprawdę imponująco i pozostaje mieć tylko nadzieję, że nie podąży drogą Piotra Zielińskiego. Nie stawiamy na pomocniku Napoli kategorycznego krzyżyka, ale umówmy się – im bardziej podnoszone są głosy o tym, że jest on przyszłością kadry, tym coraz częściej zawodzi. Kilka zrywów i momenty przyspieszenia utonęły w morzu nieudolności.

Podobnie ma się rzecz z Grzegorzem Krychowiakiem. Z „płuc kadry” i zawodnika, za którego PSG zapłaciło po ostatnich mistrzostwach Europy 26 mln euro, nie zostało kompletnie nic. Powiedzieć, że Krychowiak był bezproduktywny, to nic nie powiedzieć. Tracił piłkę w dziecinny sposób i na podobnym poziomie próbował grać do przodu. Przypadek zawodnika Lokomotivu jest łudząco podobny do Zielińskiego. Kiedy uważamy, że gorzej zagrać już nie może, on zadaje kłam tej teorii. We wczorajszym spotkaniu częściej dreptał, niż biegał, a w taki sposób meczu wygrać się nie da.

Wyspiarskie plusy

Roberta Lewandowskiego (któremu chęci do walki odmówić nie można było, ale trwająca od czerwca blokada plus zatrważające pudło na pustą bramkę są solidnymi powodami do niepokoju) najwięcej starali się wspierać i uruchamiać wspomniany Klich oraz Kamil Grosicki. Piłkarz Leeds miał zresztą znakomitą okazję w pierwszej połowie, ale nie trafił mimo bliskiej odległości od bramki. Gdyby tak się stało, przeżyłby swoiste deja vu, gdyż właśnie na gdańskim stadionie przed pięcioma laty, w swoim drugim występie w kadrze, strzelił gola w spotkaniu z Danią. Wychowanek Tarnovii Tarnów pokazuje, że gra na Wyspach mu służy, a pod okiem takiego szkoleniowca jak Marcelo Bielsa ma znakomite warunki do pracy nad utrzymaniem równego, reprezentacyjnego poziomu. Niestety, Klicha trudno nazwać przyszłością naszej reprezentacji wszak w przyszłym roku obchodzić będzie 27. urodziny. Straconego czasu już nie nadgoni, ale można liczyć na to, że będzie dużym wzmocnieniem na eliminacje Euro 2020 i ewentualny turniej.

„Grosik” z kolei był ostatnim (po Lewandowskim, Klichu i Frankowskim) z tych, którym ewidentnie zależało na solidnej walce o dobry wynik. Atakował, kiedy tylko nadarzyła się okazja, i szukał sposobów na skuteczne podanie. Zaliczył świetne dośrodkowanie do Lewandowskiego. Grosickiemu zwyczajnie nie dopisało szczęście. Zawodnik Hull City za rzadko jednak wykorzystywał swoje słynne predyspozycje. Znane skądinąd „turbo” włączył kilkukrotnie, ale albo było ono bezproduktywne, albo opadał z sił. Trzeba oddać mu jednak to, że dzięki jego zacietrzewieniu zdarzały się momenty, gdy czeska defensywa potrafiła się pogubić. Brakowało kropki nad i.

Defensywy brak…

Postawę formacji obronnej najlepiej byłoby przemilczeć. Mieszanka horroru i tragikomedii. Nie można było wyjść ze zdumienia, że żaden z przybyłych na mecz dziennikarzy nie uszkodził swojego narzędzia pracy żywiołowymi reakcjami na żałosną nieporadność pod własną bramką…

Już na kilka dni przed rozpoczęciem zgrupowania zdawaliśmy sobie sprawę, że największy ból głowy u Jerzego Brzęczka wywoła zestawienie środkowej linii (idea gry bez skrzydłowych – jak sam przyznał – była kompletnie nietrafioną decyzją), a zwłaszcza formacji defensywnej. Kontuzja Kamila Glika mocno pokrzyżowała plany selekcjonera. Opinia publiczna przewidywała dość mocno eksperymentalny skład, ciesząc się zarazem, że jest jeszcze okazja do sprawdzenia nieoczywistych kandydatów do gry w obronie przed arcyważnym – w perspektywie losowania grup eliminacyjnych Euro 2020 – meczem z Portugalią. Cieszyć się można jednak z tego, że nie straciliśmy więcej niż jedną bramkę.

Poza Kędziorą, który prezentował całkiem solidny poziom i starał się jak najefektywniej realizować powierzone mu zadanie, pozostała trójka obrońców jak jeden mąż postawiła na sabotaż pracy, jaką wykonuje ich formacja. Bednarek z Kamińskim postanowili zaprezentować, jak nie powinna grać dwójka stoperów. Ich szokujące niezdecydowanie i pospieszne ekspediowanie kolejnych piłek w aut bądź pod nogi rywala mogły się przyczynić do krwawienia oczu. Nader często pozwalali się też ogrywać czeskim zawodnikom, ale nie mogło być inaczej przy tak rażącym braku pewności swoich działań i ruszaniu do nacierających rywali w tempie niemalże spacerowym. Niewiele lepiej spisał się na lewej stronie obrony Bartosz Bereszyński, choć pewnym usprawiedliwieniem może być fakt, że to nie jest jego pozycja. Czesi zresztą szybko się w tym zorientowali i raz po raz starali się tę słabość wykorzystać. Zanim zdecydował się uczestniczyć aktywniej na połowie rywala w drugiej części gry, kompletnie sobie nie radził z nową rolą. Podobnie jak omawiana wyżej dwójka stoperów bardzo często tracił piłkę. Trzeba szukać innych opcji, ponieważ wypróbowanie gracza Sampdorii na lewej stronie było równie nieudanym pomysłem jak gra bez skrzydeł we wcześniejszych meczach.

Co dalej?

We wtorek gramy ostatni mecz w Lidze Narodów UEFA. Ostatni w dywizji A. Przed podróżą do Guimaraes trudno o choćby kilka procent optymizmu. Mecz z Portugalią jest o tyle ważny, że w dużej mierze od jego wyniku zależeć będzie, na kogo zespół Jerzego Brzęczka trafi w eliminacjach Euro 2020 (losowanie 2 grudnia). Pamiętajmy także, że wczorajszy triumf Chorwatów nad Hiszpanią (3:2) zepchnął „Biało-czerwonych” z 9. na 10. miejsce w rankingu tych ekip, które walczą w dywizji A. Zakładając, że Niemcy (11. miejsce w rankingu) pokonają Holendrów w najbliższy poniedziałek, nam pozostałoby jedynie… zwyciężyć z iberyjskim zespołem, aby być za kilkanaście dni rozstawioną drużyną. Patrząc na nasze październikowe spotkania jak i te wczorajsze, jest to wręcz niemożliwe. Niemożliwe to słowo klucz, jeszcze nie tak dawno bowiem nie znajdywało się ono w słowniczku naszej reprezentacji.

Na Twitterze można było się spotkać z opinią, że gdyby teraz wyjąć z tej kadry Lewandowskiego i Grosickiego, mamy gotowy scenariusz na powrót do wieków ciemnych. Swoisty comeback do przygnębiających lat 90., gdy kibicowska społeczność radowała się ze zwycięstw nad Bułgarią czy, o zgrozo, Luksemburgiem. Wiara kibicowska jest ślepa, a towarzysząca jej nadzieja wypiera podobne wizje z głowy. Fakt jest jednak taki, że mamy zespół rozbity i pozbawiony pomysłu na grę.

Komentarze
błąd macie (gość) - 5 lat temu

Klich bedzie obchodził 29 urodziny bo jest 90

Odpowiedz
Tomasz Sierżant (gość) - 5 lat temu

Zgadza się, słuszna uwaga, będzie poprawione :)

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze