Polscy trenerzy w ligach egzotycznych – podsumowanie ostatnich miesięcy


Polska myśl szkoleniowa za granicą. Polscy trenerzy jako bipolarna grupa osób

7 października 2023 Polscy trenerzy w ligach egzotycznych – podsumowanie ostatnich miesięcy
weareboyz.seesaa.net

Polscy trenerzy, jako ogół, nigdy nie byli rozchwytywanym towarem na międzynarodowym rynku szkoleniowców. W historii oczywiście znajdzie się kilku takich jak Kazimierz Górski, Henryk Kasperczak czy Stefan Żywotko, którzy zbudowali sobie renomę. Poprzez swoje osiągnięcia są szanowanymi i pamiętanymi postaciami, jednak stanowią oni bardziej wyjątek niż regułę. Zagraniczne kluby rzadko sięgają po szkoleniowców z naszego kraju, jednak w ostatnim okresie kilka egzotycznych drużyn podjęło taką decyzję. W tym artykule przyjrzymy się paru z nich i przybliżymy, jak sobie radzą (bądź radzili).


Udostępnij na Udostępnij na

Maciej Skorża

Jeżeli komuś polscy trenerzy mogą być wdzięczni za szerzenie dobrej renomy polskiej myśli szkoleniowej, to na pewno Maciejowi Skorży. Były szkoleniowiec Lecha od niecałego roku pracuje w japońskiej Urawa Red Diamonds i już dał się poznać z bardzo dobrej strony. Przede wszystkim w maju wygrał azjatycką Ligę Mistrzów, co odbiło się głośnym echem w polskich mediach.

Co prawda trener Skorża finał najważniejszych rozgrywek w Azji dostał „w spadku” po poprzednim szkoleniowcu Urawy. Był to świetny prezent, jednak nie ukrywając – mógł się jednocześnie okazać kulą u nogi. Urawa przez ostatnie miesiące przed zatrudnieniem Skorży radziła sobie po prostu miernie. W dodatku mierzyła się ona w finale z najbardziej utytułowaną drużyną w azjatyckiej LM – saudyjskim Al-Hilal. Mimo że klub z Japonii nie był faworytem, Polak rozpracował przeciwników i wywalczył mistrzostwo kontynentu. Jednak nie jest wiadome, jak wyglądałaby narracja kibiców, piłkarzy oraz zarządu, gdyby nie udało się tego dwumeczu wygrać.

Od tego zwycięstwa minęło już pięć miesięcy. Przez ten czas Maciej Skorża zdołał zakwalifikować się do następnej edycji Ligi Mistrzów. W ramach wyjaśnienia – tak, w Azji nie ma zasady, że mistrz rozgrywek ma zapewniony udział w następnych. Z tego powodu Urawa Red Diamonds musiała się mierzyć w kwalifikacjach z wicemistrzem Hongkongu – Lee Man Warriors. Można powiedzieć, że to spotkanie zakończyło się po sześciu minutach, ponieważ tyle zajęło drużynie polskiego szkoleniowca zdobycie dwóch bramek, które zabiły mecz. Pojedynek zakończył się wynikiem 3:0 po dobiciu przeciwnika w doliczonym czasie gry.

Sama faza grupowa nie zaczęła się najlepiej dla Polaka, ponieważ od remisu 2:2 z mistrzem słabnącej ligi chińskiej. Wynik nie jest tragiczny, ale na pewno liczono na więcej. Jednak nie trzeba było długo czekać, by Urawa wróciła na dobre tory. Już w następnej kolejce rozprawiła się 6:0 z mistrzem Wietnamu.

Japońskie podwórko

Wiemy, że w rozgrywkach kontynentalnych Maciej Skorża daje radę. Jednak czy zarząd może być zadowolony z postawy polskiego szkoleniowca w lidze krajowej? O to zapytaliśmy Patryka Antkiewicza.

– Myślę, że zdecydowanie tak. Urawa po raz ostatni w walkę o mistrzostwo zaangażowana była w sezonie 2016 i od tamtej pory nie była w stanie podskoczyć powyżej piątego miejsca. Obecnie plasuje się na trzeciej lokacie z wprawdzie niewielkimi, ale wciąż realnymi szansami na tytuł. Rok temu zespół uplasował się na dziewiątym miejscu, a skład zmienił się bardzo nieznacznie – jeśli już, to in minus.

Skorża przede wszystkim uporządkował zespół w obronie, stawiając na skandynawski duet Scholz – Høibråten na środku defensywy. Dotychczas Urawa straciła 22 gole w 29 meczach, zdecydowanie najmniej w całej lidze. Problemem jest słabość w drugiej linii. Zespół zanotował aż 11 remisów, z czego przeszło połowa to wyniki bezbramkowe. Urawa cierpi na niedobór kreatywnych, bramkostrzelnych pomocników i skrzydłowych – znamienny jest fakt, że drugim strzelcem zespołu jest wspomniany wcześniej stoper Scholz – mówi nam Patryk Antkiewicz, założyciel JapońskaPiłka.

Powyższe słowa znajdują realne odzwierciedlenie w wydarzeniach boiskowych. W spotkaniach Urawy w tym sezonie ligi japońskiej pada najmniejsza liczba bramek na mecz. To idealnie odwzorowuje porządną defensywę oraz braki w ofensywie.

– Przy okazji niedawnych spekulacji na temat objęcia reprezentacji Polski przez Skorżę przyjrzałem się komentarzom fanów na nieoficjalnej stronie Urawy. Zdecydowana większość kibiców była zdania, że należy za wszelką cenę przedłużyć kontrakt z Polakiem, a pozbyć się dyrektora sportowego Hisashiego Tsuchidy, którego obwiniają za brak wzmocnień. Jeden z fanów nawet porównał Skorżę do wybitnego szefa kuchni, który z bardzo ograniczonych składników przyrządza najsmaczniejsze możliwe danie. I tak chyba trzeba to oceniać – wynik ponad obecny stan posiadania – dopowiada Patryk Antkiewicz.

Co dalej?

Powyższe słowa dotyczące przedłużenia kontraktu nie są nadmiernym wybieganiem w przyszłość. Umowa polskiego trenera kończy się w najbliższych miesiącach, więc warto się zastanowić nad pytaniem „co dalej?” Czy japoński klub będzie chciał podpisać nowy kontrakt z Maciejem Skorżą?

– Skorża jest wciąż w grze na trzech frontach – oprócz nadal otwartej sytuacji w lidze i udanie rozpoczętej fazy grupowej Ligi Mistrzów w przyszłym tygodniu zmierzy się z Yokohama F. Marinos w półfinałowym dwumeczu w Pucharze Ligi. Finisz sezonu na pewno odegra tu istotną rolę. Sam Skorża w wywiadach często powtarza, że pierwszy raz spotyka się z tak dużym zagęszczeniem meczów w sezonie i w pewnym sensie wciąż się uczy. Jak na debiutanta w JLeague radzi sobie nadspodziewanie dobrze.

Osobiście uważam, że władze Urawy cierpią na przerost ambicji w stosunku do faktycznej siły zespołu, który dotychczas w swej historii zaledwie raz sięgnął po tytuł mistrzowski. W ostatnich latach zmieniali trenerów na potęgę (Skorża to piąty trener od 2017 roku), nie dając czasu na budowę drużyny. Mówi się, że zespół buduje się od tyłu – wydaje się, że ten etap Skorża już zakończył i przy odpowiednich wzmocnieniach będzie mógł w kolejnym sezonie skupić się na poprawieniu ofensywy. W tej sytuacji wydaje się naturalne, że klub powinien wprowadzić nieco stabilizacji i pozwolić kontynuować pracę.

Polski trener rozdający karty

Patrząc z drugiej strony – czy jest szansa, że Maciej Skorża nie będzie chciał przedłużyć kontraktu?

– Rzeczywiście, bardziej realny niż brak oferty z klubu jest scenariusz, w którym to Skorża taką ofertę odrzuci. Choć nie mówi tego wprost, z jego wypowiedzi w wywiadach wynika, że nie czuje ze strony zarządu klubu odpowiedniego wsparcia. Jego prośby o wzmocnienia nie doczekały się wystarczającej reakcji. Klub nie zapewnił mu też tłumacza z języka polskiego, przez co zmuszony jest do komunikacji po angielsku. I wydaje się, że nie do końca odpowiada mu typowo japoński styl zarządzania w klubie. Myślę, że jeśli po sezonie pojawiłaby się oferta z innego klubu JLeague z ambicjami, np. Nagoya Grampus czy Cerezo Osaka, Skorża na pewno mocno by ją rozważył.

Jest jednak ważny powód, dla którego obu stronom powinno zależeć na przedłużeniu współpracy – Liga Mistrzów. Faza play-off rozegrana zostanie dopiero w przyszłym sezonie, a Skorża po wygranym finale na początku kadencji na pewno chciałby potwierdzić swoją wartość i tym razem przeprowadzić autorską kampanię w LM od początku do końca. A zarząd, zważywszy na dotychczasowe wyniki, powinien mu to umożliwić – kończy Patryk Antkiewicz.

Czesław Michniewicz

Serce rośnie patrząc na to, jak Maciej Skorża radzi sobie w Japonii. Niestety nie jest tak, że wszyscy polscy trenerzy zaliczają tak świetną egzotyczną przygodę jak on

Czesław Michniewicz w czerwcu objął saudyjskie Abha FC – klub w prężnie rozwijającej się i coraz bardziej medialnej lidze. Sam zespół przed przyjściem Polaka był raczej typowany do dolnej części tabeli, jednak myśli o walce o utrzymanie raczej się władz zarządu nie trzymały. Klub preferujący grę bez piłki, w pressingu, liczący na kontry lub stałe fragmenty gry. Wydawałoby się, że jest to miejsce pracy skrojone pod Czesława Michniewicza, który kiedyś powiedział, że lubi grać ofensywnie, ale najbardziej lubi wygrywać. A to nie musi iść w parze.

Początek pracy polskiego szkoleniowca wynikowo wydawał się być nawet niezły. Remis w okresie przygotowawczym z mistrzem Kuwejtu oraz wygrana z drużyną górnej części tabeli ligi irańskiej nie zwiastowały kłopotów. Trener Michniewicz rozgrywki ligowe rozpoczął od porażki 1:3 z Al-Hilal, ale nie ma co ukrywać – tego należało się spodziewać. Czołówka tabeli ligi saudyjskiej to kompletnie inny świat. Potem przyszła jeszcze wygrana 1:0 z innym średniakiem ligowym, czyli Al-Raed. Jednak z czasem zaczęło być tylko gorzej i gorzej.

Inny świat

Włączając mecz czołowej drużyny ligi saudyjskiej, można obejrzeć szybką, ofensywną i widowiskową piłkę. Oczywiście umiejętnościami, zgraniem i kompaktowością drużyny saudyjskie nie dorównują europejskim gigantom, ale po prostu ogląda się to przyjemnie.

Jeżeli po takim spotkaniu ktoś zdecydowałby się włączyć mecz Abhy, to mógłby się czuć, jakby się przesiadł z Ferrari do Malucha. Wszystko jakieś takie powolne, bez polotu, a im dłużej się jedzie, tym bardziej się człowiek męczy i chce wysiąść. Dokładnie tak wyglądały spotkania saudyjskiej drużyny pod okiem polskiego szkoleniowca. Do słabego stylu zaczęły dochodzić jeszcze słabsze wyniki. Cztery ligowe porażki z rzędu, przeplecione jednym wymęczonym zwycięstwem w Pucharze Króla z drużyną z drugiej ligi sprawiły, że zarząd Abhy podziękował Michniewiczowi za współpracę.

Czy był to słuszny wybór? To się okaże. Czy nas dziwi? Otóż nie. Abha znajduje się w strefie spadkowej, a trener Czesław nie za bardzo miał na ten moment coś, co by go broniło. Przed nim zdecydowanie lepiej w klubie sprawował się Mateusz Łajczak, z którym wywiad możecie przeczytać TUTAJ.

Kazimierz Jagiełło

W poprzednim pokoleniu myśli szkoleniowej, jak już gdzieś polscy trenerzy osiągali sukcesy, to w Afryce. Do niedawna na Czarnym Lądzie znajdowało się dwóch naszych przedstawicieli – Sławomir Cisakowski oraz Kazimierz Jagiełło. Pierwszy z nich prowadził drugoligowe City of Lusaka FC, jednak po zakończeniu sezonu wrócił do Polski i pracuje aktualnie w Stali Rzeszów. Drugi natomiast już od paru lat jest zatrudniony w Gwinei.

Kazimierz Jagiełło kilka miesięcy temu zdobył mistrzostwo kraju z Hafia FC – największym lokalnym klubem, który jednak od dawna czekał na sukces. Oczywiście ta informacja hucznie obiegła Internet (wywiad z trenerem możecie przeczytać TUTAJ), jednak Polak nie miał zamiaru spocząć na laurach. Już po kilku dniach od zdobycia tytułu wyruszył na Puchar Narodów Afryki U-23, by znaleźć konkretne wzmocnienia do swojego składu przed kwalifikacjami Ligi Mistrzów.

Co by nie mówić – losowanie dla Hafii nie było szczęśliwe. W pierwszej rundzie musiała się ona zmierzyć z mistrzem Senegalu – Génération Foot, które ściśle współpracuje z francuskim Metz. Zwycięzca tego dwumeczu miał zmierzyć się z marokańskim Wydadem Casablanca, absolutnym afrykańskim gigantem, który w zeszłym roku był finalistą Ligi Mistrzów, a dwa lata temu sam ją wygrał.

Trzeba było się jednak skupić na pierwszym rywalu, który był bardzo wymagający, aczkolwiek w zasięgu ręki. Pierwszy mecz Hafia zremisowała 0:0 na stadionie w Gwinei, co było ważne ze względu na fakt obowiązywania zasady bramek na wyjeździe. Rewanż był pełen ogromnych emocji i zwrotów akcji. Zwieńczeniem była bramka w końcówce po przepięknym strzale z dystansu. Strzale, który zagwarantował Hafii bramkowy remis oraz awans do następnej rundy kwalifikacji.

Lekki niedosyt

Przed dwumeczem Kazimierz Jagiełło powiedział, że Wydad Casablanca jest afrykańskim Realem Madryt. Słowa te na pewno nie były przesadzone, patrząc przez pryzmat zarówno osiągnięć, jak i poziomu marokańskiego klubu. Zatem wszyscy, co chociaż w lekkim stopniu śledzą afrykańską piłkę, stawiali Wydad w roli ogromnego faworyta. Niemniej Polak ponownie pokazał swój warsztat i był w stanie napsuć trochę krwi rywalom.

Pierwszy mecz na stadionie w Gwinei zakończył się remisem 1:1, z czego Kazimierz Jagiełło mógł być trochę niezadowolony – jakkolwiek abstrakcyjnie to brzmi. W drugiej połowie jego drużyna miała wyraźną przewagę. Przełożyło się to jednak jedynie na obicie obramowania bramki. Powinno się również przełożyć na rzut karny, jednakowoż arbiter spotkania nie dopatrzył się ewidentnego zagrania ręką.

Bramkowy remis w meczu domowym oznaczał, że Hafia musiała koniecznie strzelić bramkę na wyjeździe, by mieć jakiekolwiek szanse na awans. Skończyło się na tym, że wysokie wyjście zostało skarcone i Wydad wygrał 3:0. Jak zakończyłby się dwumecz, gdyby w pierwszym meczu podyktowano rzut karny? Tego już się nie dowiemy, aczkolwiek drużyna z Gwinei mogłaby wyjść na boisko w trochę zmienionym ustawieniu oraz z innym nastawieniem.

Niemniej trener Jagiełło najprawdopodobniej jeszcze trochę w Hafii popracuje. Kilka miesięcy temu przedłużył kontrakt o dwa lata, więc widać, jak bardzo jest szanowany w klubie. W Afryce utrzymanie posady szkoleniowca przez długi okres wcale nie jest łatwe.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze