Kazimierz Jagiełło: To, że Hafia musi być „afrykańska” jest zapisane w moim kontrakcie na moje życzenie [WYWIAD]


Kazimierz Jagiełło zdobył mistrzostwo Gwinei z Hafią FC. Podsumowujemy sezon w jego wykonaniu.

24 czerwca 2023 Kazimierz Jagiełło: To, że Hafia musi być „afrykańska” jest zapisane w moim kontrakcie na moje życzenie [WYWIAD]
Hafia FC

W ostatnich latach polska myśl szkoleniowa nie osiągała zbyt wielkich sukcesów za granicą naszego kraju. Jednak rok 2023 już teraz można uznać za przełomowy. W maju Maciej Skorża wygrał azjatycką Ligę Mistrzów z japońskim Urawa Red Diamonds, co obiło się w polskich mediach szerokim echem. Około półtora miesiąca później doczekaliśmy się sukcesu kolejnego Polaka. Kazimierz Jagiełło wywalczył z Hafią FC mistrzostwo ligi gwinejskiej. Pierwszą rozmowę ze szkoleniowcem, która odbyła się około pół roku temu, możecie znaleźć TUTAJ. Dzisiejszy tekst jest podsumowaniem mistrzowskiego sezonu Kazimierza Jagiełły oraz przedstawieniem planów na przyszłość. Zapraszamy!


Udostępnij na Udostępnij na

Na starcie chciałbym oczywiście Panu bardzo pogratulować mistrzostwa. Nie mieliśmy zbyt wielu sukcesów polskich trenerów za granicą w ostatnim czasie – nie licząc wygrania azjatyckiej Ligi Mistrzów przez Macieja Skorżę – więc jest to naprawdę duże i medialne osiągnięcie.

Dziękuję ślicznie. Szczególnie, że nie było to łatwe z dwóch powodów. Po pierwsze, nie przygotowywałem zespołu od samego początku, mimo że byłem dyrektorem sportowym. To zawsze trener główny decyduje o sposobie pracy, treningów oraz wyborze zawodników, którzy mają grać. A po drugie, zaczęliśmy z dużą stratą punktową do zespołów, które były przed nami. Które zresztą zajęły miejsca dające im grę w afrykańskich pucharach. Chodzi o takie kluby jak Horoya, SOAR czy Milo. Udało nam się to nadrobić z nawiązką, więc było to niełatwe, ale spore osiągnięcie.

Osiągnięcie przede wszystkim zawodników, ale też sztabu szkoleniowego. Miałem to szczęście, że chłopcy bardzo szybko zaadaptowali mój sposób pracy oraz „myślenia”. No i po prostu nam wyszło.

Kazimierz Jagiełło

W czasie naszego ostatniego spotkania rozmawialiśmy dosyć ogólnikowo o piłce w Gwinei. Dzisiaj chciałbym podsumować miniony sezon, więc specyfika będzie inna. Zaczynając, czy miał Pan jakiś jeden konkretny przełomowy moment, w którym Pan pomyślał, że mistrzostwo kraju jest rzeczywiście w tym sezonie do wydarcia?

Taki moment nastąpił, kiedy podeszliśmy na trzy punkty do Horoyi. Było tak, bo wiedzieliśmy, że mamy mecz z nimi u siebie w przedostatniej kolejce, jednocześnie mając wygrane pierwsze spotkanie. Więc w przypadku zwycięstwa w kolejnym meczu i równej ilości punktów na koniec sezonu – bylibyśmy przed nimi. Wtedy sobie pomyślałem, czemu by tego nie zrobić?

Jak wyglądał sezon od tego momentu z Pana perspektywy?

Od wtedy szliśmy łeb w łeb. My wygrywaliśmy to i oni wygrywali. My przegrywaliśmy to i oni przegrywali. Po serii spotkań ze zbliżonymi wynikami była kolejka, w której my wygraliśmy, a oni przegrali i wyprzedziliśmy ich o jeden punkt. W przedostatnim meczu, który pokazywała telewizja narodowa jak i CANAL+, było bardzo dużo ludzi na stadionie. Poziom spotkania był bardzo wysoki, taki wręcz Ligi Mistrzów. Atmosfera była też bardzo dobra niemal do ostatniego gwizdka, bo pod koniec meczu gdy był remis 1:1 Horoya wiedziała, że praktycznie traci mistrzostwo i nie chciała dokończyć spotkania.

Jeżeli dobrze pamiętam to sędzia doliczył trzy dodatkowe minuty, a samo spotkanie zakończyło się po ponad dwudziestu.

Tak. Horoya chciała więcej doliczyć i to było takie niesportowe zachowanie z ich strony. A my właściwie graliśmy niemal całą drugą połowę w dziesięciu, bo mój zawodnik został wykluczony. Jestem przekonany, że gdybyśmy zostali przez cały mecz jedenastu na jedenastu, to byśmy wygrali. Prowadziliśmy w tym meczu 1:0, udało się nam go zremisować i utrzymaliśmy punkt przewagi przed ostatnim meczem. Rozgrywki w tym roku były bardzo interesujące i zacięte.

Ten mecz z Horoyą w drugiej części spotkania przemienił się w mecz walki. Było widać, że toczy się o ogromną stawkę. Oprócz Pańskiego zawodnika, czerwone kartki otrzymali także piłkarze Horoyi.

Na samym końcu Horoya dostała czerwone kartki i to otrzymali je zawodnicy rezerwowi. Była duża presja, bo czuli oni, że tracą mistrzostwo i dlatego ten doliczony czas tak długo trwał. Po prostu nie chcieli oddać tytułu.

Nic dziwnego. Horoya wiedząc, że jeżeli mecz się zakończy remisem to musi liczyć na to, że Hafia w ostatniej kolejce po prostu nie wygra.

W takim razie załóżmy hipotetyczną sytuacje, że przed meczem z Horoyą ma Pan możliwość wziąć wynik 1:1 albo normalnie rozegrać mecz. Jaką opcję Pan wybiera?

Biorę remis. Jeżeli mielibyśmy utrzymać naszą jednopunktową przewagę to brałbym taki wynik w ciemno. Ten bezpośredni mecz właściwie niemal o wszystkim decydował.

Było to widać po ostatnim gwizdku. Gdy spotkanie się zakończyło zawodnicy Pana zespołu niesamowicie świętowali, a na trybunach był ogromny wybuch radości. Prawie jakby Hafia w tamtym momencie już wygrała mistrzostwo.

Dokładnie. W końcu to było 38 lat czekania. Hafia jest bardzo popularnym zespołem w Gwinei. To jest tak, jak w Polsce Cracovia czy Polonia Warszawa by się odrodziła w pełni i szła na mistrza. Na Hafię w Gwinei mówi się „Babata”, co oznacza „ludzie z ziemi”. Klub ten też trzykrotnie wygrywał afrykańską Ligę Mistrzów, więc stąd też ta popularność wynika.

Wspomniał Pan, że rozgrywki były w tym sezonie bardzo ciekawe. Jak dużo spotkań innych klubów występujących w lidze gwinejskiej Pan oglądał?

Już nawet będąc dyrektorem sportowym Milo, oglądałem praktycznie wszystkie drużyny pierwszej czy drugiej ligi gwinejskiej. A sytuacja tutaj wygląda tak, że większość drużyn gra w Konakry. Więc jeżeli była tylko możliwość oglądać mecz, to oglądałem, dzięki temu miałem przegląd gry konkretnych zawodników.

To, co zaobserwowałem to to, że dużo klubów gra zupełnie inaczej przeciwko Hafii czy przeciwko Horoyi niż gra między sobą. Ich motywacja na mecze z nami czy z Horoyą sprawiała, że grali trzy razy lepiej. Dlatego wygrać mistrzostwo ligi gwinejskiej jest bardzo trudno.

Ale jednak się to udało. Mimo że Horoya miała przez osiem sezonów na to monopol.

Panie Adamie, powiem szczerze, Horoya na każdej pozycji ma lepszego zawodnika niż Hafia jeśli chodzi o poziom indywidualny piłkarza. Ich bramkarz gra w kadrze, lewy obrońca tak samo, jeden stoper gra w reprezentacji Mali, drugi w kadrze Gwinei, prawy obrońca też w kadrze. Środkowi pomocnicy też grają w swoich kadrach, do tego dochodzą jeszcze skrzydłowi. Można by tak wymieniać. Do tego mają więcej doświadczenia. My złamaliśmy ich organizacją gry dyscypliną oraz motywacją. Stanowiliśmy kolektyw mając młodszą kadrę. My się dopiero bijemy o osiągnięcia, a tamci już bardzo dużo osiągnęli.

Oprócz tego, że Pana drużynie udało się złamać Horoyę, to ona też troszeczkę sama siebie chyba złamała. Ligę zaczęła świetnie, bo w pierwszych dziewięciu meczach wygrała osiem razy i raz zremisowała. Wtedy już zapewne powoli można było myśleć, że będzie to sezon, jak co roku w ostatnim czasie. Jednak z czasem klub zaczął gubić punkty.

Przeliczyłem sobie średnią zdobywanych oczek na mecz przez Horoyę i okazało się, że w tym sezonie miała ona najniższą wartość od momentu wprowadzenia wspomnianego monopolu w lidze gwinejskiej. Jest Pan w stanie odpowiedzieć co było tego przyczyną?

To się zaczęło po przegranym meczu z nami. Horoya nigdy nie spodziewała się tego, że Hafia ją pokona. Mecz się toczył o dodatkową stawkę, bo w grę wchodziły dodatkowe motywacje finansowe za zwycięstwo. I właśnie po przegranym meczu z nami Horoya się troszeczkę posypała. W drużynie zaczęły się konflikty, dodatkowo klub zmieniał trenera. I oni nie mogli sobie za bardzo z tym poradzić. Oczywiście nas to nie obchodziło, bo w każdym zespole się zdarzają takie rzeczy.

Po tym meczu w Gwinei zaczęto mówić, że jest w kraju drugi zespół, który idzie tak samo dobrze. Dzięki temu wywarliśmy na Horoyi presję. Oni nie zawsze się godzili między sobą, co my po prostu wykorzystaliśmy, bo byliśmy w dobrej formie. Wygrana pozwoliła nam dojść do nich na pięć punktów w połowie sezonu i zaczęło się robić ciekawie.

A jeszcze ciekawiej się zrobiło kilka kolejek później, kiedy to Hafia wskoczyła na pierwsze miejsce w tabeli. Jednak wtedy Horoya miała trzy spotkania zaległe. Mimo wszystko nie była ona w stanie zapunktować na tyle dobrze, by wystarczająco odskoczyć.

Przechodząc do dalszej części – jak wyglądało świętowanie mistrzostwa? Po ostatnim gwizdku w ostatnim meczu można było zauważyć, że od razu podskoczyło do Pana multum reporterów, a na murawę zaczęli wbiegać kibice, którzy śpiewali i tańczyli.

Po meczu kibice weszli na boisko i zaczęli się bawić, szarpać za koszulki – wie Pan, jak na całym świecie. My niedaleko mieliśmy swój hotel klubowy, więc powiedziałem chłopakom żebyśmy tam poszli i trochę przeczekali. Oczywiście pod budynkiem też byli kibice, którzy śpiewali i tańczyli. Spotkaliśmy się następnego dnia na śniadaniu, na które przyszedł też prezes klubu. Porozmawialiśmy, podziękowaliśmy sobie i dostaliśmy gratulacje, a wielka feta będzie dopiero przed rozpoczęciem kolejnego sezonu. Prezes klubu obiecał, że zorganizuje imprezę. Nie było jej teraz, ponieważ liga gwinejska została wydłużona – normalnie trwa ona do maja, a teraz się zakończyła w połowie czerwca. W dodatku zaraz zaczyna się Puchar Narodów Afryki U-23 w Maroku, a tam też pojechało czterech chłopaków ode mnie. Zresztą, ja też tam będę. Dałem więc wszystkim zawodnikom program, ponieważ po sezonie każdy ma wolne.

Logika podpowiada, że zapewne wybiera się Pan do Maroka w celu szukania wzmocnień dla Hafii. Czy tak rzeczywiście jest?

Jadę z dwóch powodów. Po pierwsze, to moi chłopcy tam grają. Ale przede wszystkim będę szukał wzmocnień. Bo w Gwinei kogo chciałem, to już załatwiliśmy, ale potrzebuję jeszcze trzech transferów. Takich piłkarzy, jakich potrzebuję, na ten moment w Gwinei nie ma, więc trzeba szukać gdzieś indziej. Mam już dwóch czy trzech na oku, którzy będą na tym turnieju. Oglądałem ich na nagraniach, a teraz jadę, by zobaczyć ich na własne oczy, a może też i porozmawiać.

Prezes dał mi tę odpowiedzialność, że zajmuję się również transferami i negocjacjami kontraktów. Oczywiście on ma ostatnie słowo, ale całym tym procesem przygotowawczym zajmuję się ja.

Czyli nie planuje Pan generalnego przemodelowania składu, tylko rozszerzenie go o pojedyncze jednostki?

Trzon drużyny pozostaje taki sam, ale musimy dorzucić do tego troszeczkę doświadczenia i ogrania na międzynarodowym afrykańskim poziomie. Potrzebujemy zawodników, którzy już pograli troszeczkę wyżej, na przykład w Lidze Mistrzów.

Mógłby Pan w takim razie zdradzić, jakie pozycje aktualnie potrzebują nowej obsady w Pana zespole?

Szukam pomocników oraz lewego obrońcy. Jadę do Maroka z konkretną wizją i w konkretnym celu. Wiem, jakiego rodzaju piłkarza potrzebuję.

Rozmawiamy o przyszłym sezonie, a tak właściwie nie poruszyliśmy jednej ważnej kwestii. Do kiedy ma Pan ważny kontrakt w Hafii? Podczas naszej ostatniej rozmowy już się dowiedziałem, że w Pana przypadku lepiej nie ufać danym wpisanym na portalu Transfermarkt.

Prezes zaproponował mi kontrakt trzyletni, ale nie chciałem podpisywać go na aż tak długo ze względu na rodzinę. Zrobiliśmy to więc tak, że umowa obowiązuje przez dwa lata, ale jest opcja przedłużenia na trzeci rok.

Wiem, że jeszcze jest bardzo wcześnie na takie pytania, ale skoro ma Pan nadal ważny kontrakt, to czy zostały już określone wstępne cele na przyszły sezon? Czy po tegorocznym sukcesie Hafii będzie się liczyła już tylko i wyłącznie walka o mistrzostwo?

Moim celem minimum jest to, że Hafia ma co roku zajmować miejsce premiujące grą w kwalifikacjach afrykańskich pucharów. Czyli musimy co roku być w pierwszej czwórce w lidze. I sam sobie ten limit narzuciłem. Bo to nie ma sensu, by mając takie warunki jakie my mamy w Hafii, by zagraniczny trener pracował i jego drużyna była w środku tabeli. To, że Hafia musi być „afrykańska” jest zapisane w moim kontrakcie na moje własne życzenie. Jeżeli Hafia nie będzie w pucharach to możemy rozwiązać kontrakt, ale nie musimy.

Czyli prezes nie narzucił Panu konkretnego celu?

Muszę tu powiedzieć, że mistrzostwo Hafii jest dużą zasługą właśnie prezesa. Czemu? Zostawił mnie w kompletnym spokoju. Powiedział: „Trenerze, decydujesz o wszystkim. Ty jesteś odpowiedzialny za zespół, Ty organizujesz wszystko, masz wolną rękę i masz nas wyprowadzić”. Nie wywierał na mnie żadnej presji, nawet jak przegraliśmy mecz. Zawsze dzwonił, by pogratulować, jak wygrywaliśmy. Nawet, jak nie byliśmy na pierwszym miejscu w tabeli, to miałem bardzo duże zaufanie ze strony prezesa. Po prostu w klubie doceniono mój styl pracy. Także nie mam żadnych problemów z tym związanych.

Muszę przyznać, że brzmi to bardzo budująco. Tak duże zaufanie i wolna ręka pozwala pracować z czystą głową i w stu procentach skupić się na celu, próbując go osiągnąć swoim własnym sposobem.

Dlatego właśnie mówię, że to mistrzostwo jest jego dużą zasługą. Nawet, jak coś się działo nie tak w zespole, ktoś miał jakiś problem i zwracał się do prezesa, to on zawsze mówił „To trener Kazik o tym decyduje. Ze sprawami związanymi z drużyną rozmawiajcie z Kazikiem”. Dzięki temu miałem w drużynie autorytet. Bo wiemy, jak to czasami bywa w piłce. Jakiemuś zawodnikowi nie podoba się decyzja trenera, to może pójść do prezesa się pożalić, jak nie do prezesa to do sekretarza i może próbować na coś tak wpłynąć.

Była nawet sytuacja, że na dwa miesiące odsunąłem od zespołu zawodnika, który był najdroższym transferem klubu. Prezes na to mówił jedynie, że to jest decyzja trenera i jeżeli uważa, że tak trzeba zrobić, to ja się z nim zgadzam.

Może lekko niewygodne pytanie, ale czy możemy wiedzieć, co było przyczyną tej decyzji?

Dla mnie najważniejsza jest drużyna, a nie indywidualność. Indywidualność musi zrozumieć, że to zespół jest ważny, a nie jego widzimisię i jego ego. Jeżeli on uważa, że jest gwiazdą, a reszta drużyny jest po to, by mu poklaskiwać, to to nie ma sensu po prostu. Z tego powodu musiał zostać odstawiony. Myślał, że będzie miał poparcie wszystkich, bo był transferem à la Messi. Jednak po dwóch miesiącach zrozumiał swój błąd. Zmienił kompletnie podejście, teraz mamy bardzo dobre relacje i jest spokój.

Czy tym odsuniętym zawodnikiem był Moustapha Kouyaté?

No dobrze, nie będziemy się bawić w kotka i myszkę. Tak, tym zawodnikiem był Kouyaté. I chłopak teraz się naprawdę zmienił, jest naprawdę dobrym zawodnikiem. Jak to się mówi – ma papiery na granie. W ostatnich pięciu meczach wrócił do składu i grał naprawdę dobre spotkania.

Ta sytuacja idealnie pokazuje to, że trener musi mieć nie tylko wiedzę stricte piłkarską, ale musi też być dobrym psychologiem.

Wracając jeszcze do tej kwestii następnego sezonu. Może być na to też jeszcze za wcześnie, ale czy odczuwa Pan już ekscytację związaną z grą w afrykańskiej Lidze Mistrzów? Wiemy, że rozgrywki te cieszą się mniejszą popularnością niż europejski odpowiednik oraz są na niższym poziomie. Ale nadal jest to oficjalna Liga Mistrzów.

Oczywiście nie jest to liga europejska, ale są takie drużyny, jak: Wydad, Raja czy Al Ahly, które grają na naprawdę wysokim poziomie. My jeszcze oczywiście nie jesteśmy na ich poziomie. Ale nie będę zwodził – oczywiście, że jestem trochę podekscytowany i zadowolony. Troszeczkę nawet dumny. Jakby Pan zobaczył, jaki nasze mistrzostwo wywołało ruch na ulicach, to by się Pan mógł zdziwić. Ludzie składają gratulacje, proszą o zdjęcia. Hafia jest bardzo popularnym klubem. Ale mimo wszystko chciałbym zaznaczyć, że najważniejsi w każdej drużynie są zawodnicy. Bez zawodników nikt nic nie zrobi. Jak są odpowiedni zawodnicy to trener ma klucz do wszystkiego.

W takim razie chciałbym jeszcze zapytać o to, jak wygląda zainteresowanie piłką nożną w Gwinei od strony biernej? Rozmawiając, już wcześniej wspomniał Pan, że Gwinea jest krajem bardzo piłkarskim i ludzie grają właściwie wszędzie – na ulicach, plażach itp. Jednak jak wygląda sytuacja z oglądaniem sportu?

Zainteresowanie medialne jest bardzo duże, ludzie co chwilę rozmawiają o piłce. Jeśli chodzi o kibiców na meczach, to powiem tak: mecz Kaloum – Hafia, sporo ludzi. Mecz Kaloum – Horoya, sporo ludzi. Mecz Horoya – Hafia, również sporo ludzi. W Milo na meczach również zawsze jest dużo kibiców. Pięć tysięcy na stadion przychodzi właściwie zawsze. Oczywiście to się nie równa z tym co jest w Tanzanii, gdzie na mecz przychodzi 60 tysięcy osób.

Trzeba jednak powiedzieć, że Gwinea jest krajem biednym. Dlatego, jak przychodzi te pięć, sześć, siedem tysięcy to jest dużo. Dla tutejszych wydać 20 czy 30 tysięcy franków gwinejskich (9,4 – 14 złotych) na bilet to jest duże obciążenie. Tak właściwie to jest dzień jedzenia.

W takim razie, jak wygląda podział kibicowski w Gwinei? Czy najwięcej osób jest za Horoyą ze względu na jej pasmo sukcesów?

Nie, nie, nie, Hafia jest najpopularniejszym klubem w Gwinei. Już tłumaczę o co chodzi. Horoya w ostatnich latach ze względu na swoje sukcesy miała dużo kibiców. Natomiast Hafia miała sporą liczbę kibiców „ukrytych”, którzy ze względu na słabsze wyniki w lidze byli w tak zwanej poczekalni. Teraz właśnie z niej wychodzą.

Patrząc przez pryzmat globalny, jakby Pan określił – ludzie w kraju bardziej interesują się ligą gwinejską czy najlepszymi ligami na świecie pokroju angielskiej, włoskiej lub hiszpańskiej?

Z tego co widzę, jest bardzo duża różnorodność. Jest spore zainteresowanie zagranicznymi ligami, jednak są to niemal wyłącznie ligi europejskie. Rozgrywki południowoamerykańskie są na dalszym torze. W kraju jest ogromna ilość kibiców takich klubów jak PSG, Manchester City, Real Madryt czy Barcelona. Jeżeli chodzi o rodzime rozgrywki to największą popularnością cieszą się Hafia, Horoya, Kaloum i Milo.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze