W niedzielne popołudnie Pogoń Szczecin mierzyła się z pewnym spadkowiczem, czyli Miedzią Legnica. W takich meczach los czasem potrafi spłatać figla i tym razem było bardzo blisko takiego psikusa. Ostatecznie Pogoń nie bez problemów pokonała Miedź i narzuciła presję na Lecha Poznań. A Miedzi? Miedzi potrzebny nie jest trener, lecz egzorcysta.
Pogoń i Lech wciąż walczą o trzecie miejsce
W ekstraklasie prawie wszystkie kluczowe miejsca zostały już zajęte. Znamy już mistrza oraz wicemistrza (Legii potrzeba do tego zaledwie punktu, a dwaj ostatni rywale to Śląsk oraz Lechia). Wiemy, które dwie z trzech drużyn rozpoczną następny sezon w pierwszej lidze. Nie znamy jeszcze jednego spadkowicza, gdyż Śląsk postanowił przypomnieć wszystkim, że jeszcze żyje. Równie pasjonująca walka stoczy się o to, kto dołączy do Legii i Rakowa na końcowym „pudle”. Ta kwestia rozstrzygnie się między Szczecinem a Poznaniem. Na razie w tym wyścigu to Pogoń miała przewagę dwóch punktów i korzystniejszy terminarz. Nie oznaczało to bynajmniej, że Pogoń mogła sobie odpuścić tylko dlatego, bo przyjechała spadająca Miedź.
Do tego meczu trzeba podejść na poważnie, mimo że gramy ze spadkowiczem. Dziś przy dobrych wiatrach możemy rozstrzygnąć sprawę medalu, więc…
TYLKO ZWYCIĘSTWO!#POGMIE
🔵🔴🏟️📢🔥 pic.twitter.com/Kg4RvtI64N— Łukasz Krzyżanowski (@lukkrzy95) May 14, 2023
Legniczanie grali już bez presji. Zawodnicy Grzegorza Mokrego mogli tylko zaskoczyć. Pogoń nie mogła, lecz musiała zgarnąć trzy punkty, aby utrzymać bufor bezpieczeństwa nad Lechem. Przyznawał to także Jens Gustafsson na konferencji przed niedzielnym spotkaniem. – Byłoby ogromnym błędem, gdybym w ten sposób myślał. Wiem, że każdy mecz jest trudny. Niezależnie od tego, co działo się wcześniej, w jakiej sytuacji przeciwnik gra z Pogonią. Ekstraklasa mnie nauczyła, że tutaj każde starcie jest wyzwaniem. Nie sądzimy, aby w niedzielę był jakikolwiek wyjątek.
Pogoń miała optyczną, a Miedź realną przewagę
Pogoń mimo optycznej przewagi nie miała klarownych sytuacji. Jak już „Portowcy” dochodzili do sytuacji, to wybierali zwykle najgorsze rozwiązanie. Z ciekawszych akcji Pogoni można było wymienić rajd Vahana w ósmej minucie środkiem boiska zakończony kiksem obok bramki Mateusza Abramowicza. Możemy odnotować również strzał dla statystyk Mateusza Łęgowskiego. Poza tym „Portowcy” wyglądali przeciętnie.
Szybkie akcje sposobem Miedzi na Pogoń
Co innego, gdy mówimy o Miedzi. Goście praktycznie od początku tego spotkania porzucili plany rozgrywania od tyłu i skupili się na długich piłkach w kierunku szybkiego Olafa Kobackiego. To, oraz szybkie akcje po przechwycie drugiej piłki stanowiły pomysły gości. Co więcej, przynosiły one wymierne korzyści. W 21. minucie legniczanie stworzyli sobie pierwszą świetną sytuację, gdy w środku pola Pogoń straciła piłkę. Akcja przeniosła się na lewe skrzydło, gdzie pokręcił Kobacki i oddał strzał, który wybronił Dante Stipica. Jednak najważniejszy moment tej akcji miał miejsce chwilę potem. Bowiem Danijel Lončar w polu karnym wjechał wyprostowaną nogą w Damiana Tronta, co początkowo umknęło uwadze głównemu arbitrowi. Po analizie wozu VAR, sędzia Wojciech Myć zmienił decyzję i wskazał na wapno.
Przed szansą na gola stanął były „Portowiec” Kamil Drygas. Ten jednak fatalnie uderzył, dzięki czemu Chorwat bezproblemowo obronił karnego. Chwilę później goście nie okazali litości. Ponownie Pogoń straciła piłkę w środku pola, z czego tym razem skrzętnie skorzystała Miedź. Po tym przejęciu kapitalną akcję przeprowadził tercet Drygas – Kobacki – Chuca, przy czym ostatniemu zawodnikowi udało się posłać piłkę do pustej bramki. W 31. minucie Miedź miała kolejną sytuację. Tym razem strzelał Drachal, jednak piłka minęła bramkę Chorwata. Miedź cały czas wykorzystywała dziury w tyłach gospodarzy. Raz po raz stwarzali zagrożenie w bocznych strefach.
Miedź znów zrobiła swoje, to znaczy głupio straciła bramkę
Pogoń nie bardzo wiedziała, jak odpowiedzieć na szybkie wypady legniczan. Niby mieli wizualną przewagę, ale niewiele z tego wynikało. W 42. minucie, potrzebującej kompletu punktów Pogoni, Miedź postanowiła jednak pomóc. Pontus Almqvist wyłożył świetną piłkę Damianowi Dąbrowskiemu. Kapitan Pogoni uderzył zza szesnastki i wpakował piłkę do siatki. Choć samo uderzenie było niezgorsze, to sporo było w tym zasługi Andrzeja Niewulisa, że skończyło się ono golem. Nie dość, że ograniczył pole widzenia bramkarzowi, to jeszcze frajersko przepuścił piłkę między nogami.
Miedź w ostatnim czasie ma patent na tracenie bezsensownych bramek. Dość wspomnieć o meczach ze Stalą, Widzewem, a teraz Pogonią. Co z tego, że w pierwszej połowie goście grali o klasę lepiej od gospodarzy, skoro w jednym momencie niweczą efekty swojej ciężkiej pracy na boisku?
Patrząc na to, co zrobiła teraz obrona Miedzi przy strzale Dąbrowskiego, to szczęście znowu się do nas uśmiecha.
I obyśmy tylko tym razem to wykorzystali. Remis do przerwy, więc szansa na 3 punkty ponownie spora. Przydałoby się tylko więcej spokoju pod bramką rywali.#POGMIE https://t.co/XGne9KqbJe
— Mateusz Perek (@MateuszPerek) May 14, 2023
Świetne tempo meczu – zwłaszcza w drugiej połowie
Gol dla Pogoni jakby zdemotywował drużynę Grzegorza Mokrego. Od początku drugiej połowy przestali zapuszczać się pod pole karne „Portowców”. Należy też oddać Pogoni, że zdecydowanie lepiej zaczęli operować piłką, nie pozwalając Miedzi na szybkie kontry. Ogólnie trzeba podkreślić, że ten mecz miał naprawdę fajne tempo i obfitował w multum sytuacji dla obu drużyn. W 62. minucie mieliśmy drugiego karnego w tym meczu. Kolejną koronkową akcją w sezonie popisała się drużyna Pogoni, tym razem w postaci duetu Grosicki – Biczachczjan. Panowie wyprowadzili w pole defensywę przyjezdnych, zmuszając ich do nieprzepisowego skasowania akcji. Do jedenastki podszedł Kamil Grosicki, który pokazał swojemu legnickiemu imiennikowi, jak należy wykonywać jedenastki.
Nie zabrakło przy tym kontrowersji. W przekonaniu zawodników Miedzi aut, po którym poszła akcja zwieńczona karnym, należał się gościom. Sędzia akcji cofnąć nie mógł, więc gol został uznany. Po stracie drugiego gola, goście rzucili się do odrabiania strat. Najpierw w 67. minucie piłkę do siatki skierował Kamil Drygas, ale był przy tym na pozycji spalonej. W 73. minucie udało się Miedzi dopiąć swego. Po dośrodkowaniu Kamil Drygas uderzył piłkę głową. Ta odbiła się jeszcze od Gulena i chorwacki golkiper Pogoni nie miał najmniejszych szans.
Nieudany powrót Matyni do Szczecina
Obraz gry po drugim golu dla gości znów zaczął się wyrównywać. Tylko że Miedź może grać dobrze, a i tak tracić pechowo gola. Za taki należy uznać ten z 77. minuty. Po zamieszaniu w polu karnym gości, do piłki dopadł Leonardo Koutris. Grek huknął piłkę bez zbędnego przymierzania. Ta nieszczęśliwie odbiła się od Huberta Matyni i wpadła do bramki. Szczerze współczujemy Hubertowi. Pamiętamy jego wejście z ławki w meczu z Legią. W tamtym meczu sprokurował niepotrzebnego karnego, który kosztował Miedź stratę dwóch punktów. Dziś kosztował jeden. Zaś Miedź po raz kolejny w tym sezonie przechodzi scenariusz, w którym nawet jak obejmuje prowadzenie, to nie potrafi go utrzymać. Z tego również powodu nie zagościła w ekstraklasie dłużej niż rok. Jeszcze w ostatniej akcji znów padł gol dla Miedzi, ale znów ze spalonego. Szalony mecz dobiegł końca i to Pogoń mogła się cieszyć z kompletu punktów.
Pogoń o krok od ustanowienia historii
Końcówka sezonu w wykonaniu „Granatowo-bordowych” jest znakomita. W ostatnich dziesięciu meczach zgarnęli 21 punktów! Wygrana z Miedzią stanowi kolejny krok w kierunku historycznego wydarzenia z punktu widzenia szczecińskiego środowiska. Jeszcze nigdy w historii nie udało się „Portowcom” być trzy lata z rzędu na finalnym podium ekstraklasy. Podopieczni Jensa Gustafssona są już tylko o dwa mecze od tego osiągnięcia i wiele wskazuje na to, że Lech nie da rady ich przeskoczyć. Co prawda zwycięstwo z Miedzią nie przyszło łatwo, ale jeśli skończą sezon w pierwszej trójce, nikt nie będzie o tym pamiętał.