Niektórzy mogli obawiać się o poziom tegorocznych mistrzostw świata do lat 20. Do Polski nie przyjechali bowiem aktualni mistrzowie oraz wicemistrzowie świata w tej kategorii wiekowej – kolejno Anglia i Wenezuela. Niespodziewanie na tej imprezie zabrakło też Brazylijczyków oraz słynących z dobrego szkolenia Niemców i Hiszpanów. Jednakże wszelkie obawy okazały się bezpodstawne. Polski mundial trzyma w napięciu.
Mecze są interesujące, stoją na wysokim poziomie, nie brakuje emocji i wielu goli. Faza grupowa była ciekawa, a do tego znowu stanęliśmy na wysokości zadania jako organizatorzy. Po raz kolejny mamy prawo do zadowolenia z tego, jak sprawujemy się jako gospodarz dużej piłkarskiej imprezy.
Polska lepsza od Korei Południowej?
Z pewnością przesadą byłoby napisać, że Polacy oszaleli na punkcie mistrzostw świata U-20, ale frekwencja w Bydgoszczy, Bielsku-Białej, Tychach, Gdyni, Lublinie oraz Łodzi nie jest zła. Warto zwrócić uwagę, że żaden z sześciu stadionów przeznaczonych na ten turniej nie jest jakimś kolosem. W Polsce jest kilka większych obiektów. Jednakże niewykluczone, że decydenci wybierając takie, a nie inne stadiony, kierowali się doświadczeniami sprzed dwóch lat.
W 2017 roku na MŚ U-20 w Korei Południowej piłkarze grali na naprawdę pokaźnych obiektach, których pojemność sięgała nawet 40 tysięcy. W związku z tym pustki na stadionach (nie tylko w fazie grupowej) były dobrze widoczne. Sytuacja, w której na czterdziestotysięcznik przychodzi 1500 kibiców, z pewnością nie jest dla nikogo komfortowa, a tak właśnie było na mundialu dwa lata temu.
Jednakże najważniejsza jest jakość piłkarska. Tej na polskim mundialu nie brakuje, choć oczywiście wiadomo, że na tę imprezę przyjechało kilka drużyn marzących tylko o jak najniższym wymiarze kary. Niemniej większość spotkań raczej nie rozczarowała tych wszystkich kibiców, którzy zdecydowali się śledzić polski mundial z perspektywy trybun.
Liczby turnieju
17 463 – skoro już o frekwencji mowa, to warto ten temat poprzeć liczbami. Najwięcej fanów na meczu fazy grupowej było oczywiście podczas spotkania Polaków. W Łodzi na stadionie Widzewa 17 463 kibiców oglądało porażkę podopiecznych Jacka Magiery z Kolumbijczykami 0:2. Trzeba jednak podkreślić, że nasi fani fantastycznie dopingowali „Biało-czerwonych”.
1707 – to, czym nie chcemy się zbytnio chwalić, to frekwencja na meczu Arabii Saudyjskiej z Mali. Na stadion Arki w Gdyni przyszło jedynie 1707 kibiców, by śledzić to spotkanie. Paradoks polega na tym, że było to fantastyczne starcie. Być może nawet najlepsze na tym turnieju. Arabia Saudyjska prowadziła już 2:0, Mali wyrównało, ale potem znowu piłkarze z Półwyspu Arabskiego wyszli na prowadzenie – 3:2. Ostatnie słowo należało jednak do piłkarzy z Afryki. Najpierw w 70. minucie Traore strzelił gola na 3:3, a potem w 90. minucie Camara zapewnił Malijczykom wygraną rzutem na taśmę. Garstka kibiców, która wybrała się na to spotkanie, mogła się poczuć, jakby wygrała los na loterii.
9 – tyle goli w jednym meczu strzelił Erling Haland. Reprezentant Norwegii urządził sobie trening strzelecki w starciu z Hondurasem i strzelając dziewięć bramek w jednym spotkaniu (do tego jedną nieuznaną), praktycznie zapewnił sobie koronę króla strzelców, mimo że jego drużyna odpadła z turnieju już po fazie grupowej. Piłkarz Red Bull Salzburg, niczym Oleg Salenko na dorosłym mundialu w 1994 roku, zdobył miano najlepszego strzelca po jednym meczu. Wyczyn Halanda to rekord, który trudno będzie pobić – jeszcze nikt nigdy nie strzelił dziewięciu goli w jednym spotkaniu MŚ U-20.
2 – tyle drużyn zdobyło w fazie grupowej komplet punktów. Ekipami, które do tej pory kroczą na polskim mundialu od zwycięstwa do zwycięstwa, są Francja i Urugwaj. Obie te drużyny należą oczywiście do grona głównych kandydatów w walce o złoty medal, więc ich dobra postawa nie dziwi. Tym bardziej że jedni i drudzy trafili do niezbyt silnych grup.
5 – tyle zespołów nie zdobyło ani jednego punktu. Chodzi oczywiście o Tahiti, Arabię Saudyjską, Honduras, Katar oraz niespodziewanie Meksyk. Każda z tych ekip, mówiąc delikatnie, pokazała się ze słabej strony. Wyjątek może jedynie stanowić Arabia Saudyjska, która akurat rozegrała trzy dobre spotkania i minimalnie je przegrała. Czasami brakowało jej skuteczności w sytuacjach podbramkowych oraz lepszej gry w defensywie i to zdecydowało o niepowodzeniu. O pozostałych czterech wymienionych przeze mnie drużynach pewnie szybko zapomnimy, bo nie wzniosły nic do tego turnieju.
3 – tyle bramek samobójczych padło w fazie grupowej. Pechowcami okazali się Darwin Diego z Hondurasu (w meczu z Nową Zelandią), John Kitolano z Norwegii (też w meczu z Nową Zelandią) oraz Kyosuke Tagawa z Japonii (w meczu z Ekwadorem). Ten ostatni po części odkupił swoje winy, bo w następnym starciu (z Meksykiem) strzelił już gola do właściwej bramki.
105 – tyle goli padło w fazie grupowej MŚ U-20. To daje niezłą średnią 2,9 bramki na mecz. Trzeba jednak pamiętać, że tę średnią zawyża obecność na mistrzostwach takich zespołów jak Tahiti i Honduras.
0 – tyle goli poważnym rywalom strzeliła do tej pory reprezentacja Polski. Miejmy nadzieję, że po niedzielnym meczu z Włochami ta statystyka ulegnie poprawie.
Największe zaskoczenia i rozczarowania
Przed turniejem naprawdę mało kto przewidywał, że faza grupowa potoczy się tak, jak to miało miejsce w rzeczywistości. Dla mistrzostw takie niespodziewane rozstrzygnięcia to z pewnością korzystny aspekt. Im więcej niespodzianek, tym lepiej. W fazie grupowej było kilka zespołów, które zaskoczyły pozytywnie, oraz kilka, które zawiodły.
Bez dwóch zdań polskiego mundialu nie będą wspominać dobrze Portugalczycy. Już w pierwszym meczu z Koreą Południową było widać, że nie grają na 100%. Piłkarze z Azji nie wykorzystali tego faktu. Mieli za dużo respektu do rywali. Słabości Portugalczyków bezlitośnie obnażyła za to Argentyna. Mimo to nikt nie spodziewał się tego, co wydarzyło się wczoraj. Najsłabsza w grupie i grająca o nic ekipa RPA zatrzymała podopiecznych Helio Sousy. Remis 1:1 oznacza, że Portugalczycy mogą pakować swoje walizki.
Dla wielu osób jest to duże zaskoczenie. Portugalia wiele sobie obiecuje po roczniku 1999. Zostało już ono nazwane „złotym pokoleniem” jak niegdyś ekipa z Luisem Figo czy Rui Costą, która dwa razy wygrała MŚ U-20. Drużyna z rocznika 1999 wygrała ME do lat 17 (2016) oraz ME do lat 19 (2018). Ojciec tych sukcesów – trener Helio Sousa (który notabene jako piłkarz wygrał MŚ U-20 w 1989 roku) – zapowiadał, że do Polski jadą po złoto. Te deklaracje były odważne, ale trudno im się dziwić. Mieli pełne prawo sądzić, że zdobędą medal wykonany z najcenniejszego kruszcu. Jednakże przeświadczenie o swojej wielkości zgubiło tę drużynę.
Negatywnym zaskoczeniem bez dwóch zdań jest też postawa Meksyku. Co prawda trafił do najtrudniejszej grupy, ale mimo wszystko oczekiwano od niego awansu do 1/8 finału. Meksykanie mają przede wszystkim spore możliwości ofensywne, ale niestety dla nich z formą na ten turniej nie trafili Jose Macias, Roberto de la Rosa czy Diego Lainez. Zero punktów stawia ich na równi z ekipami pokroju Tahiti, co bez wątpienia jest dla nich wielkim wstydem.
Meksykanie i Gdynia to jednak fatalne połączenie – najpierw słynna bójka pomiędzy meksykańskimi marynarzami a kibicami Ruchu Chorzów, która miała miejsce właśnie w Gdyni, a teraz mundial do lat 20. Meksykanie wszystkie trzy mecze rozegrali właśnie w Gdyni i na pewno nie będą ich miło wspominać.
Pozytywnie z kolei zaskoczyły dwie ekipy z Azji – Japonia i Korea Południowa. Ta pierwsza była wskazywana jako najsłabsze ogniwo silnej grupy B. Miała zająć ostatnie miejsce. Mało kto zwracał uwagę na fakt, iż w kwalifikacjach do mistrzostw Azji oraz na samym turnieju Japończycy strzelili łącznie 31 goli w siedmiu pojedynkach. Zresztą akurat my, Polacy, powinniśmy być świadomi siły Japończyków. 21 marca zmierzyliśmy się z nimi w meczu towarzyskim i choć wygraliśmy to starcie 4:1, to każdy, kto widział to spotkanie, wie, jak mylący jest to wynik. Piłkarze z Kraju Kwitnącej Wiśni raz po raz szarżowali na naszą bramkę, ale obijali słupek i poprzeczkę.
W Polsce podczas mundialu zaprezentowali się bardzo dobrze. Jak zwykle grali bardzo ofensywnie. O ile w pierwszym spotkaniu zremisowali z Ekwadorem 1:1 po wyrównanym pojedynku, o tyle w dwóch kolejnych meczach wyraźnie dominowali nad rywalami. Z Meksykiem wygrali 3:0, a z Włochami jakimś cudem zremisowali 0:0 mimo stworzenia wielu dogodnych okazji do strzelenia gola. Włosi w starciu z Japonią byli kompletnie bezradni. Podopieczni Masanagi Kageyamy nie wykorzystali szansy na wygranie grupy B, ale i tak zachwycili wielu obserwatorów.
Równie dużo pochwał (jak nie więcej) zbiera drużyna Korei Południowej. Podopieczni Jung-yong Chunga mieli oglądać plecy Argentyny i Portugalii. Nic bardziej mylnego. Co prawda przegrali z Portugalią w pierwszym meczu 1:0, ale koniec końców skończyli rozgrywki grupowe nad piłkarzami z Półwyspu Iberyjskiego. Ponadto Koreańczycy mogą pochwalić się zwycięstwem nad Argentyną (2:1) po naprawdę świetnym spotkaniu.
Korea Południowa to prawdziwy hegemon, jeśli chodzi o kontynentalne rozgrywki. W mistrzostwach Azji do lat 19 zdobyła aż 25 medali. Jednakże brakuje jej sukcesów na arenie międzynarodowej – od ponad 30 lat nie była w czołowej czwórce MŚ U-20. Nie udało jej się to nawet dwa lata temu kiedy, ta impreza odbywała się w ojczyźnie. Może w tym roku osiągnie sukces na miarę dorosłej reprezentacji z MŚ 2002?