Powiedzieć, że dzisiejsze spotkanie będzie dla Lechii wyjątkowe, to jak nic nie powiedzieć, bowiem gdańszczanie w XXI wieku nie mieli okazji grać w finale Pucharu Polski. Samo dojście do finału Pucharu Tysiąca Drużyn można więc uznać za historyczny wyczyn. Jednakże z uwagi na to, że sytuacja w lidze się nieco pogorszyła - podopieczni Piotra Stokowca nie mają już nic do stracenia i z pewnością pragną dzisiaj triumfować.
Wielokrotnie w tym sezonie na naszych łamach pisaliśmy o gdańskim klubie. Zastanawialiśmy się, czy drużyna z Pomorza wytrzyma presję w lidze. Czy lechiści utrzymają pozycję lidera i czy dadzą radę walczyć na dwóch frontach. Dzisiaj już poniekąd poznaliśmy odpowiedzi na te pytania.
Gdańszczanie jako jedyna ekipa cały czas walczy o triumf w lidze oraz w Pucharze Polski. Jeśli chodzi o to pierwsze, to trzeba przyznać, że po zeszłotygodniowej porażce w hicie kolejki z Legią, podopieczni Piotra Stokowca są już przez wielu ekspertów skreśleni. Jednakże zgodnie z ekstraklasową logiką nic nie jest pewne i jeszcze wiele się może wydarzyć.
Pragmatyzm nie zawiódł
Droga na PGE Narodowy dla gdańszczan była dosyć kręta i wyboista, ponieważ już w pierwszej rundzie Pucharu Polski Lechia podejmowała na wyjeździe Wisłę Kraków. Do rozstrzygnięcia tego spotkania potrzebnych było 120 minut i rzutów karnych. Ostatecznie lechiści zwyciężyli w serii „jedenastek” 5:4. Pechowcem, który nie strzelił jedynego rzutu karnego” był Maciej Sadlok, a sam awans do 1/16 finału zapewnił Lechii Filip Mladenowić.
W kolejnej rundzie podopieczni Piotra Stokowca podejmowali w Rzeszowie miejscową drugoligową Resovie. Reprezentanci najwyższej klasy rozgrywkowej pokonali drugoligowca 3:1 po bramkach Stevena Vitorii, Artura Sobiecha oraz Lukasa Haraslina. Niecały miesiąc później w 1/8 finału rywalem Lechii była Termalica Bruk-Bet Nieciecza. Spotkanie to również zakończyło się wynikiem 3:1 dla gdańszczan (bramki strzelali Daniel Łukasik, Tomasz Makowski i Rafał Wolski).
Na przestrzeni niemal całego sezonu #LechiaGdansk imponowała stabilnością formy. Defensywa była znakiem rozpoznawczym gdańszczan. Kiedy posypała się obrona, rozleciał się właściwie cały zespół. Zapraszamy na kolejny odcinek „Ligowego Bigosu”. #Ekstraklasa https://t.co/ZaMi7gcjoj
— iGol (@igolpl) April 29, 2019
W ćwierćfinale na podopiecznych Stokowca czekał zabrzański Górnik. Chociaż w całym spotkaniu więcej sytuacji stworzyli sobie gospodarze, to ponownie Lechia była lepsza. W 33. minucie bramkę na 1:0 zdobył Michał Mak i od tej pory lechiści nie mieli zamiaru podwyższyć prowadzenia, co w tym sezonie było bardzo znanym obrazkiem. Lechia przyzwyczaiła nas do tego, że po zdobyciu bramki, nie zamierza już ryzykować i najzwyczajniej w świecie preferuje czyhać na błąd rywala. Ostatecznie na pięć minut przed końcem podstawowego czasu gry awans do półfinału przypieczętował gdańszczanom Makowski.
Prawdziwy test dla obecnego wicelidera ekstraklasy przyszedł 10 kwietnia. Wówczas o finał na PGE Narodowym Lechia biła się w Częstochowie z miejscowym Rakowem – rewelacją rozgrywek. Warto przypomnieć, że w Pucharze Tysiąca Drużyn, rakowianie wyeliminowali wcześniej takie potęgi polskiej piłki jak Lech Poznań czy obecny mistrz Polski – Legia Warszawa.
Lechiści wymęczyli awans do finału skromnym zwycięstwem 1:0 po golu Artura Sobiecha, przełamując tym samym klątwę występów drużyn z ekstraklasy z klubem spod Jasnej Góry. – Nie ma się co oszukiwać: nie mieliśmy takiej płynności gry, jakiej byśmy chcieli. Graliśmy skutecznie, w sposób konsekwentny i wyrachowany. Do tego przyzwyczailiśmy swoich kibiców. Pewnie wiele osób będzie kręcić nosem na poziom gry. Na tym etapie ważne jest, żeby awansować i to osiągnęliśmy. Nie wstydzę się stylu gry mojej drużyny. Jeśli nie stać nas na artyzm, to trzeba postawić na dobre rzemiosło. Z drużyn ekstraklasy tylko Lechia mogła utrzeć nosa Rakowowi – mówił po awansie do finału Piotr Stokowiec.
Powtórzyć wyczyn z 1983 roku
Lechia miała już okazję grać w finale Pucharu Polski. Po raz pierwszy w finale turnieju zmierzyła się z warszawską Legią w 1955 roku. Wówczas gdańszczanie ulegli warszawianom 0:5. Bramki w tamtym spotkaniu strzelali Jerzy Słaboszewski, Ernest Pohl i Henryk Kempny, który zdobył hattricka. Szkoleniowcem lechistów był wówczas Tadeusz Foryś, a jedenastkę zasilali tacy piłkarze jak m.in. Roman Korynt, Czesław Lenc, Jerzy Czubała czy Jerzy Kaleta.
https://www.youtube.com/watch?v=iC-nkdhSMCs
28 lat później (1983 r.) Lechia rozgrywała swój drugi w historii finał Pucharu Polski. Przeciwnikiem drużyny z Pomorza był Piast Gliwice, a spotkanie rozgrywane było… w Piotrkowie Trybunalskim. Na tamtejszym stadionie miejskim zasiadło wtedy według ówczesnych danych ponad 17000 widzów, którzy mogli podziwiać pierwszy triumf w rozgrywkach Pucharu Polski gdańskiej Lechii. Bowiem tegoroczny finalista pokonał wówczas Piasta 2:1.
W lipcu tego samego roku Lechia sięgnęła również po Superpuchar Polski, wygrywając u siebie z ówczesnym mistrzem Polski – Lechem Poznań. Chyba nikt nie miałby nic przeciwko, by podopieczni Piotra Stokowca powtórzyli wyczyn Lechii pod wodzą Jerzego Jarzębowskiego. Do tej pory triumfy z 1983 roku są największymi osiągnięciami w historii pomorskiego klubu.
Liczy się tylko finał
Z pewnością trudno było się podnieść podopiecznym Piotra Stokowca po fatalnej drugiej połowie sobotniego hitu z Legią. Przed samym meczem piłkarze Lechii przekonywali, że są podbudowani mentalnie i z pewnością stać ich na triumf nad obecnymi mistrzami Polski, co umocniłoby ich pozycję lidera. Niestety porażka sprawiła, że teraz oni muszą oglądać plecy stołecznego klubu i wydaje się, że walka o mistrzostwo kraju jest już przesądzona.
Pani Prezydent Aleksandra Dulkiewicz odwiedziła dziś piłkarzy i sztab przed treningiem. Dziękujemy za wsparcie! 💚
Zobaczcie zdjęcia z wizyty: https://t.co/a3E2frEKks#CałaLechiaZawszeRazem pic.twitter.com/q4js5WAnN1
— Lechia Gdańsk (@LechiaGdanskSA) April 30, 2019
Trudno powiedzieć, w jakiej kondycji mentalnej lechiści wyjdą dzisiaj na boisko. Jednakże trzeba zauważyć, że przed finałem Pucharu Polski nie trzeba dodatkowo motywować piłkarzy. Oni doskonale wiedzą, że mogą zapisać się w historii. Jesteśmy przekonani, że sobotnia porażka to już zamknięty rozdział i w finale zobaczymy gdańszczan niezwykle naładowanych, tak jak nas w tym sezonie przyzwyczaili – doskonale przygotowanych pod względem motorycznym – mimo że jest to końcówka sezonu i nawet w ostatnich spotkaniach było widać, że fizycznie nieco już osłabli.
Sam Stokowiec przekonuje, że jeszcze dużo się może wydarzyć. – Liga się nie skończyła i jest jeszcze wiele do ugrania. Dla nas jest to bardzo dobry sezon, w którym nie powiedzieliśmy ostatniego słowa – mówił szkoleniowiec gdańskiego zespołu po porażce z Legią.