Po tragicznych zamachach z 13 listopada David Luiz i Edinson Cavani stwierdzili, że woleliby nie wracać do stolicy Francji. Piłkarze, którzy przebywali wówczas na zgrupowaniach swoich reprezentacji, podali w wątpliwość swoją dalszą grę dla Paris Saint-Germain w obawie o bezpieczeństwo swoje i najbliższych. W przeszłości z różnych często o wiele bardziej trywialnych przyczyn zdarzały się już trudne powroty do klubów graczy rodem z Ameryki Południowej.
Lyon, 19 lipca ubiegłego roku. Szachtar Donieck na kilka dni przed rozpoczęciem sezonu rozgrywa we Francji sparing z miejscowym Olympique. Na wieczornym zebraniu w hotelu brakuje sześciu piłkarzy. Po dwóch dniach już po powrocie na Ukrainę rzecznik klubu informuje, że Brazylijczycy: Douglas Costa, Fred, Alex Teixeira, Ismaily, Dentinho oraz Argentyńczyk Facundo Ferreyra w związku z trwającym od kwietnia 2014 roku konfliktem zbrojnym we wschodniej części Ukrainy zostali we Francji. Do klubu wracać nie zamierzają w obawie o swoje bezpieczeństwo. Podobną decyzję podjął tego samego dnia Argentyńczyk Sebastian Blanco z Metalista Charków, który na Ukrainę nie wrócił z przedsezonowego obozu swojej drużyny w Austrii. Punktem zapalnym była wtedy tragedia samolotu malezyjskich linii lotniczych, który 17 lipca minionego roku rozbił się w obwodzie donieckim. Życie straciło wówczas ponad 300 osób. Brzmi znajomo? Paryż, zamachy terrorystyczne 13 listopada 2015 roku, życie traci 129 osób. Dzień później David Luiz i Edinson Cavani oświadczają, że ich powrót do PSG stoi pod znakiem zapytania.
Edinson Cavani and David Luiz don't want to return to PSG following terror attacks https://t.co/Bdedf2FmO2 pic.twitter.com/pet2SyfP0U
— Mail Sport (@MailSport) November 15, 2015
Pouczenia i groźby kar finansowych kierowane pod adresem piłkarzy Szachtara przez trenera Mirceę Lucescu i właściciela klubu, Rinata Achmetowa, poskutkowały – wszyscy nieobecni po dziesięciu dniach zameldowali się w Doniecku. Fred wrócił już po pięciu. David Luiz, który w wyniku otrzymanej w meczu z Argentyną w ramach eliminacji do mistrzostw świata 2018 czerwonej kartki musiałby spotkanie z Peru obejrzeć z trybun, również wrócił już do klubu. Edinson Cavani został na zgrupowaniu kadry, która wygrała swój mecz z Chile, ale można przypuszczać, że w ślad za kolegą z Kraju Kawy za parę dni stawi się w Paryżu. Inny był finał historii Sebastiana Blanco – ten do Metalista nie wrócił, a pod koniec sierpnia 2014 roku został sprzedany do West Bromwich Albion. Kompleks odosobnienia? Być może.
Powyższe przypadki traktują o sytuacjach ekstremalnych, kiedy zawodnicy mieli realne podstawy do obaw przed powracaniem do klubowych środowisk. Należy jednak zauważyć bardzo ciekawą prawidłowość. Podobne deklaracje nie padły z ust żadnego gracza spoza Ameryki Południowej. Piłkarze z tego kontynentu (szczególnie Brazylijczycy) znani są z lubości do zabawy i nieprzestrzegania obowiązków, jednak odmowa powrotu do klubu to przewinienie podlegające poważniejszym kategoriom osądu. Okazuje się, że w przeszłości zdarzały się już podobne występki reprezentantom krajów zrzeszonych w CONMEBOL. Przyczyny były różne, jednak wszystkie sytuacje łączy jeden pierwiastek – Amerykanie z południa umiejętność asymilacji mają często wykształconą na bardzo niskim poziomie.
Dezerterzy z nazwiskiem
1) Pierwszym kandydatem do miana króla dezercji zostaje Carlos Tevez. Carlitos po sezonie 2010/2011 narzekał w Manchesterze na wszystko: jedzenie, pogodę, samotność i dziesiątki innych mniej lub bardziej ważnych spraw. Z gry w ekipie „Obywateli” był niezadowolony do tego stopnia, że podczas letniego okienka transferowego zdążył już pożegnać się z kibicami.
– Bardzo mi przykro, że muszę poinformować klub o odejściu. Chciałbym podkreślić, że darzę wielkim szacunkiem klub, kibiców i szejka Mansoura, który zawsze dobrze mnie traktował – powiedział Tevez argentyńskiej stacji telewizyjnej „Telefe”.
A że latem nikt Argentyńczyka z Manchesteru nie odkupił, ten wrócił do klubu. Wrócił, aby we wrześniu odmówić gry w prestiżowym meczu z Bayernem Monachium, a w listopadzie udać się na niezapowiedziane nikomu wakacje do Argentyny. Nic nie dawały e-maile, ponaglenia i groźby finansowe od pracodawców. Na ponownie pojawienie się byłego kapitana drużyny kibice musieli czekać do lutego 2012 roku. Trzymiesięczne (sic!) wakacje w ojczyźnie kosztowały Teveza niemal 10 milionów funtów.
2) Drugi na naszej liście melduje się Adriano. Zapowiadany na wielką gwiazdę piłki kopanej, od początku przygody w Europie miał problemy z niekontrolowaną zabawą (nie jest to odosobniony przypadek w kadrze Brazylii z tamtych lat) i terminowością. Już w 2004 roku zaliczył dwa dwudniowe opóźnienia w Interze Mediolan. Przesadził według Massimo Marattiego, który do pewnego momentu wybaczał niepokornemu Brazylijczykowi wszystko. Dopiero w 2009 roku za kadencji Mourinho, kiedy powrócił przed wielkanocnym zgrupowaniem reprezentacji do Mediolanu, powstrzymały go urodziny bossa gangu narkotykowego w Rio de Janeiro. Każdy ma inne priorytety, niezaprzeczalnie. Były psycholog Interu, Lorenzo Varnava, sytuację skwitował słowami:
– To jest człowiek, który wciąż ucieka. Jest problem? To sobie idę.
3) Trzecim – jesteśmy już na półmetku – dezerterem z nazwiskiem jest nie kto inny jak sam Ronaldinho. Brazylijczyk we wrześniu ubiegłego roku związał się dwuletnim kontraktem z meksykańskim Queretaro. Wytrwał tam zaledwie do lipca 2015, ale najciekawsze przed nami.
W listopadzie 2014 piłkarze uzyskali krótki urlop. Nasz bohater poprosił o jego przedłużenie, aby móc załatwić parę w spraw w swojej ojczyźnie. Zgodę (jako największa i jedyna znana szerszej publiczności gwiazda zespołu) oczywiście otrzymał. Problem w tym, że w klubie miał zjawić się 8 grudnia, a dotarł po świętach Bożego Narodzenia. Do tego czasu fani drużyny nadali zdobywcy Złotej Piłki z 2005 roku nowy przydomek „Robberinho” (robber – złodziej ang.) z uwagi na fakt, że piłkarz za rok gry w Meksyku miał inkasować 2 miliony dolarów, co wykraczało kilka czy nawet kilkanaście razy poza zarobki reszty zespołu. Pozostali gracze mimo mniejszych poborów zdołali jednak wrócić do Queretaro w terminie…
4) Nie tylko w XXI wieku możemy trafić na podobne sytuacje. Nazwisko Falcao kojarzy się dzisiaj z kolumbijskim snajperem Chelsea, jednak nieco starsi kibice utożsamiają je z Paulo Roberto Falcao – wielką legendą futbolu rodem z Brazylii. Ósmy Król Rzymu, jak zwykli nazywać go sympatycy Romy, grał w stołecznym klubie w latach 1980-1985. W roku 1982 grał w barwach „Canarinhos” na mundialu w Hiszpanii, gdzie Latynosi nie sprostali reprezentacji Włoch. Falcao mecz ten wprowadził w głęboką depresję – do Rzymu powrócił miesiąc po planowanej dacie. Zrobił to jednak w wielkim stylu – jako jeden z najważniejszych graczy drużyny dał kibicom w sezonie 1982/1983 mistrzostwo Italii, a rok później poprowadził Romę do finału Pucharu Europy, protoplasty dzisiejszej Ligi Mistrzów. To pierwszy gracz z naszej listy, do którego ani klub, ani fani nie mieli pretensji, za co Brazylijczyk odwdzięczył się w najlepszym możliwym stylu.
5) Zestawienie zamyka José Paolo Guerrero – peruwiański napastnik, który od 2006 roku przez sześć sezonów bronił barw Hamburgera SV. Piłkarz, znany ze swojego panicznego strachu przed samolotami, we wrześniu 2009 roku przeszedł operację więzadeł kolanowych, po której przechodził długą i żmudną rehabilitację. Na święta Bożego Narodzenia poleciał do Peru, wrócił zaś… w marcu. Guerrero cztery razy wsiadał na pokład samolotu i szybko go opuszczał, dopiero za piątym razem – po sześciotygodniowej terapii z klubowym psychoterapeutą, który specjalnie w tym celu pofatygował się do ojczyzny napastnika – udało mu się polecieć w drogę powrotną do klubu. Rok później doznał kontuzji uda w samolocie, kiedy ze strachu napiął mięśnie do tego stopnia, że doznał ich usztywnienia. Peruwiańska wersja Dennisa Bergkampa.
Klub to nic innego jak firma, a piłkarz to pracownik – nietrudno domyślić się, że w dzisiejszej rzeczywistości korporacyjnej dwutygodniowe, niezapowiedziane wakacje byłyby powodem natychmiastowego zwolnienia z pracy i „wilczej karty” w papierach. Niewracanie do klubu to niesubordynacja wysokiego szczebla, nieczęsto słyszy się o podobnych przypadkach. Jeśli jednak taka sytuacja się zdarza, historia uczy, że najczęściej dotyczy ona gracza z Ameryki Południowej. O psychologicznych problemach Latynosów wiadomo nie od dzisiaj. Lubią oni zabawę, tęsknią za domem, często ciężko im pozostać w jednym miejscu przez parę lat. Przykłady „dezercji” to oczywiście wyjątki, są one jednak bezpośrednio związane z profilem charakteru Amerykanów z południa. Dlaczego zatem wybacza im się tak wiele i tak wiele ryzykuje czekając na ich powroty? Mają oni bowiem coś na swoją obronę. Świetnie grają w piłkę.
Polski akcent
A teraz coś dla koneserów polskiej piłki – my również mamy swojego dezertera. Alan Fialho, Brazylijczyk z polskim paszportem występujący obecnie w Arce Gdynia, w styczniu tego roku zapisał się na naszą listę. Obrońca wypożyczony był do klubu z Trójmiasta z Fluminense od 23 lipca 2014 na rok, jednak z opcją skrócenia przez brazylijski klub tego okresu. Fialho, na którym swego czasu nie poznała się Legia Warszawa, spisywał się w Arce na tyle dobrze, że drużyna z Rio de Janeiro postanowiła ów zapis wykorzystać – nie poinformowała o tym jednak gdańszczan, nie zrobił tego również sam zainteresowany, który 12 stycznia nie pojawił się na pierwszym treningu klubu w rundzie wiosennej. Sytuacja rozwiązana została dopiero po tygodniu, przez ten czas jednak obrońca był na cenzurowanym wśród kibiców. Po półrocznym siedzeniu na ławce w ojczyźnie piłkarz, ponownie na zasadach wypożyczenia, wrócił do Arki, a na początku listopada dwoma golami z Chojniczanką Chojnice wywalczył sobie podstawowe miejsce w składzie. Jak widać, światowe problemy piłki nożnej zawitały też do nas. Możemy być dumni.