Mają 33-34 lata oraz wyrobione nazwiska. Nie tylko w kraju, ale i zagranicą. Teraz wszyscy wracają, by zakończyć swoje barwne kariery w rodzimej lidze. Pytanie tylko, po co? Każdy z nich ma jednak swój własny powód.
Artur Wichniarek – hipokryzja
Hipokryzja oczywiście nie ze strony piłkarza, a ze strony włodarzy Lecha. Jeszcze w maju ci zarzekali, że na pewno nie zakontraktują Macieja Żurawskiego, gdyż w polityce klubu nie leży sprowadzanie tak wiekowych napastników. Toteż na pierwszy rzut oka trudno zrozumieć transfer popularnego „Króla Artura”, rówieśnika „Żurawia”. Gdyby się jednak przyjrzeć sprawie bliżej, można już zaobserwować niezwykłą desperację Marka Pogorzelczyka i spółki.
– Nie złożyliśmy i nie złożymy oferty Maciejowi Żurawskiemu – mówił w maju dyrektor sportowy Lecha Poznań. – To dobry piłkarz, ale nie w naszej strefie zainteresowań. Nas bowiem nie interesują rozwiązania tymczasowe.
Niestety „Kolejorz” został zmuszony właśnie do rozwiązania tymczasowego. Spowodowane jest to po prostu brakiem zakontraktowania napastnika, który byłby w stanie chociaż w połowie zastąpić Roberta Lewandowskiego, strzelającego już bramki dla Borussii Dortmund. Nadal nie ma bowiem porozumienia w sprawie Łotysza, Artjomsa Rudnevsa. A to tylko kropla w morzu potrzeb, ponieważ jeżeli Lech serio chce myśleć o awansie do Ligi Mistrzów, to musi sprowadzić co najmniej jeszcze jednego ofensywnego piłkarza. I to piłkarza z półki wysokiej, zdolnego z miejsca poprawić jakość gry drużyny.
Tego na pewno nie potrafi zrobić już Artur Wichniarek. Owszem, swoim doświadczeniem może zdobywać takie bramki, jak tę w spotkaniu z Interem Baku. Niestety na dobrze zorganizowanych Czechów, w przeszłości przecież regularnych uczestników Ligi Mistrzów, potrzebne będą zdecydowanie większe armaty.
Maciej Żurawski – ostatnia prosta
Powrót Żurawskiego pod Wawel po pięciu latach określany jest mianem wielkiego. Być może jest to epitet trochę na wyrost, ale w tym momencie Wisła potrzebuje kogoś takiego jak właśnie „Żuraw”. Zresztą można to było zaobserwować już w ostatnim spotkaniu eliminacji do Ligi Europejskiej, wygranym przez „Białą Gwiazdę” 5:0. Bynajmniej nie koncentruję się tutaj na strzelonej przez Żurawskiego bramce, ale na łatwości, z jaką wdzierał się w pole karne. Wreszcie to było „coś więcej” w grze drużyny z ulicy Reymonta. Pytanie czy jest to zasługa całego zespołu grającego pod wodzą Kasperczaka, czy właśnie byłego króla strzelców polskiej ligi.
Doświadczenie byłego Celta pomoże jego kolegom z przednich formacji, być może poprawi także celownik Pawła Brożka. Żurawski z pewnością tylko chwilowo występuje w pierwszym składzie Wisły. Wraz ze startem ligowego sezonu powinien zawędrować na ławkę rezerwowych, pomagając swojej drużynie jako klasyczny dżoker w talii Kasperczaka. Wydaje się być to zarówno dla niego, jak i dla klubu, rozwiązaniem idealnym. A może okaże się, że 34-letni Maciej Żurawski to i tak lepsza opcja niż Brożek, Boguski, Małecki czy nowo sprowadzony Andres Rios. Jeżeli to okaże się prawdą, wówczas polską Ekstraklasę czeka prawdziwa apokalipsa.
Marcin Żewłakow – chce uczyć
Brat bliźniak Michała, grającego obecnie w Ankaragücü, jeszcze do niedawna grał i strzelał w Lidze Mistrzów w barwach APOEL-u. Teraz ma 34 lata, mało sukcesów na koncie, ale z pewnością sporo boiskowej ogłady, nabytej głównie na boiskach belgijskich.
Grający niegdyś w Polonii Warszawa jako defensywny pomocnik (!) teraz powraca już jako napastnik do GKS-u Bełchatów. Dla drużyny jest to rozwiązanie proste, bo darmowe. Dla piłkarza roczny kontrakt to prawdziwa niewiadoma:
– Bełchatów dał mi szansę, abym ponownie przypomniał się kibicom w Polsce. Przez rok sprawdzimy, czy pasujemy do siebie. W jakimś sensie jestem zagadką dla klubu.
Żewłakow w dalszych wypowiedziach nie ukrywa, że prochu już nie wymyśli, ale z jego doświadczenia, choćby i na treningach korzystać będą mogli młodsi zawodnicy.
Niedawno chciał go zakontraktować także Józef Wojciechowski ze wspominanej Polonii. Strony nie doszły do porozumienia oczywiście w kwestiach finansowych. Klub dał piłkarzowi do podpisania inny kontrakt, aniżeli ustalony: – Powiedziałem, że w takim razie nasza dalsza rozmowa nie ma większego sensu i po minucie wyszedłem z gabinetu. To wszystko jest śmiechu warte. Zostałem potraktowany jak gówniarz – tłumaczył zawodnik na łamach „Przeglądu Sportowego”.
Ebi Bonus
Zupełnie na koniec zostawiam historię wręcz niestworzoną. Ten piłkarz wcale nie ma 33-34 lat. Ba! Nie dobił jeszcze nawet do trzydziestki, będącej dla wielu piłkarzy czasem rozliczenia. Ebi Smolarek, bo o nim mowa, prawdopodobnie w niedalekiej przyszłości zasili szeregi szalejącej na rynku transferowym Polonii Warszawa i z pewnością będzie to dla piłkarza spora degradacja.
O tym, jak wielka, świadczą już jego oczekiwania kontraktowe. Wojciechowski rozmawiał z Ebim jeszcze zimą. Wówczas piłkarz chciał zarabiać, bagatela, 800 tysięcy euro rocznie. Dzisiaj zgodzi się na zarobki dwa razy mniejsze. Smolarek wyznaje zasadę, jaką niegdyś kierowała się rosyjska propaganda reklamująca Nową Ekonomiczną Politykę – najpierw musi zrobić krok w tył, ażeby zrobić dwa w przód. Jak to się skończyło dla wschodniego kolosa – wiemy aż za dobrze.
Wracając do meritum, obecne okno transferowe jest dość specyficzne. Na powroty do Ekstraklasy nie zdecydowali się piłkarze marginalni, czy już „skończeni” (Radomski), ale tacy z bogatym CV i potrafiący jeszcze wykrzesać z siebie niejedną iskrę, która na boiskach naszej rodzimej ligi może okazać się prawdziwym płomieniem. Start Ekstraklasy już 7 sierpnia.