Na ten moment czekała cała piłkarska Polska. Powrót PKO BP Ekstraklasy, kiedy to możemy, po prawie trzymiesięcznej przerwie, znów oglądać naszych ulubieńców. Na boiskach panuje jednak zupełnie inna atmosfera niż w marcu, a wiele zespołów musiało na nowo budować formę. Takimi drużynami są Piast Gliwice oraz Wisła Kraków – ekipy znajdujące się na dwóch przeciwnych biegunach tabeli.
Obecny mistrz Polski po zwycięstwie nad Legią Warszawa przy Łazienkowskiej musiał zdobyć trzy punkty, aby wciąż móc się liczyć w walce o mistrzostwo. Z kolei „Biała Gwiazda” nadal musi cenić każdy punkt, mimo że zespół opuścił już strefę spadkową. W tej pozostają obecnie Korona Kielce, Arka Gdynia oraz ŁKS Łódź, który poniósł porażkę z Górnikiem Zabrze.
Piast zawalczy o tytuł mistrza Polski?
Po spotkaniu Legii w ramach Pucharu Polski mogliśmy wysnuć pierwsze wnioski. Wszystko wskazuje na to, że warszawiacy bardzo dobrze przygotowali się do właśnie powracającej części rozgrywek PKO Ekstraklasy. To, a także fakt, że Legia dosyć wyraźnie odjechała reszcie stawki, nie wróży raczej rychłej zmiany na pozycji lidera. Piast pokazał już jednak w poprzednim sezonie, że z zespołem z Gliwic trzeba liczyć się nawet wtedy, gdy wydaje się, że sprawa mistrzostwa jest już przesądzona.
Gliwiczanie przez ostatnie kolejki powoli i „po cichu” wspinali się w górę tabeli, podobnie jak miało to miejsce przed rokiem, kiedy mało kto stawiał na zespół ze Śląska. Tuż przed wymuszoną przerwą Piast wdrapał się na miejsce wicelidera polskiej ekstraklasy i na nieszczęście zespołu Waldemara Fornalika, epidemia koronawirusa przerwała pędzący do przodu klub.
Forma Piasta przed tym spotkaniem była ogromną niewiadomą. Tak samo gliwiczanie, jak i gracze Wisły Kraków jeszcze przed powrotem do gry trenowali w Arłamowie. Na stadionie przy ulicy im. Stefana Okrzei zabrakło także Gerarda Badii, który zmaga się z kontuzją. Hiszpan w obecnym sezonie nie jest jednak tak istotną postacią w swoim zespole, jak chociażby w kampanii poprzedniej. Zdecydowanie mocniejszą pozycją może się pochwalić Jorge Felix – niewątpliwie obecnie najlepszy zawodnik Piasta Gliwice.
Wszelkie obawy można było uznać za nieuzasadnione już w pierwszej minucie spotkania. Piast rozpoczął mecz, ruszył pewnie do przodu. Po małym zamieszaniu w polu karnym bardzo mocny strzał sprzed szesnastki zablokował Janicki, ale piłka trafiła wprost pod nogi Jorge Felixa. Ten pokonał bramkarza Wisły i w 45. sekundzie spotkania ustanowił nowy rekord. Trafienie Hiszpana było najszybszym golem zdobytym przez Piasta Gliwice w rozgrywkach ekstraklasy.
Gwiazda bez blasku
Już od samego początku widać było, że gliwiczanie nastawieni są ofensywnie i to Wisła będzie musiała się bronić. Już w pierwszych minutach spotkania Błaszczykowski zobaczył także żółty kartonik. Wiślacy od początku grali bardzo nerwowo, praktycznie cały czas byli zmuszeni do pogoni za piłką. Nerwowość ta w 10. minucie osiągnęła apogeum – niedokładne podanie do tyłu poskutkowało szybką kontrą Piasta. W sytuacji dwóch na jednego z obrońcą znaleźli się Jorge Felix, który wyłożył piłkę do Piotra Parzyszka. Napastnik Piasta nie pomylił się z odległości kilkunastu metrów i bardzo szybko zrobiło się 2:0 dla gospodarzy.
Wiślacy popełniali karygodne błędy – po około kwadransie gry po raz kolejny źle zagrana piłka mogła poskutkować stratą bramki. Tym razem Felix nie był w stanie przedostać się pod bramkę rywala. Pomimo utraty dwóch goli krakowianie wciąż grali nierozważnie. Defensorzy Wisły z pewnością nie są obecnie w szczytowej formie.
Dużą niewiadomą po stronie Piasta mogła być dyspozycja Jakuba Czerwińskiego. Kapitan Piasta Gliwice ze względu na kontuzję opuścił część sezonu, a wymuszona przerwa mogła skutecznie pogrążyć to, co wyglądało na szybki powrót do bardzo dobrej formy. Trzeba szczerze przyznać, że w pierwszej połowie defensorzy drużyny z Gliwic nie mieli wiele do roboty. Czerwiński wyglądał jednak bardzo solidnie.
Ekstraklasa w cieniu pandemii
Pierwsza część meczu nie przyniosła ze sobą już nic bardziej wartego odnotowania. Można więc było rozejrzeć się dookoła i dać się porwać atmosferze panującej na stadionie. Atmosferze niezwykle smutnej, bo choć stadion Piasta to przecież nie obiekt dużych rozmiarów, to i tak brak kibiców na meczu ekstraklasy jest widokiem, do którego nie jesteśmy przyzwyczajeni. Do tego ciemne chmury, które przez niemalże całe popołudnie unosiły się nad Gliwicami, potęgowały smętne odczucia.
Jako jedna z niewielu redakcji mogliśmy obejrzeć mecz Piasta z Wisłą z wysokości trybun. Przed spotkaniem wszystkim dziennikarzom zmierzona została temperatura, a w trakcie meczu spiker przypominał o konieczności noszenia masek ochronnych czy też zachowaniu odpowiedniego dystansu społecznego. Na trybunach zasiadło zatem zaledwie kilkadziesiąt osób, a piłkarze i sztab zgromadzeni na murawie z pewnością przewyższali liczbą wszystkich obserwatorów.
Można się było poczuć jak na meczu polskiej ligi okręgowej, co jednak ma swój urok. Słowa wykrzykiwane przez trenerów oraz zawodników, dyskusje z sędzią – wszystko to było bardzo dobrze słyszalne na stadionie. W takich okolicznościach można więc oglądać profesjonalny futbol niemalże od kulis.
Trudy powrotu do gry
Początek drugiej połowy to zupełna zmiana stron. Do tej pory atakujący Piast musiał przyjąć postawę defensywną, a bramka Placha była nieustannie bombardowana przez napastników Wisły. Piłka nie znalazła jednak drogi do siatki, a defensorzy gliwickiego klubu radzili sobie całkiem nieźle z przerywaniem ataków Wisły.
W międzyczasie widać było sporo niespokojnej gry, prostych błędów technicznych wynikających z tego, że zawodnicy są wciąż zwyczajnie nieograni, nie mają czucia piłki. Każdy, kto oglądał spotkania piątkowe czy też poprzedzające mecz w Gliwicach starcie ŁKS-u z Górnikiem Zabrze, wie, że nie są to pojedyncze przypadki. Nasi zawodnicy nie są w stu procentach gotowi do gry, ale szczęśliwie nie przydarzyła się jeszcze żadna poważniejsza kontuzja. Dla porównania – pierwsza kolejka niemieckiej Bundesligi zaowocowała aż ośmioma urazami. Jedyną „ofiarą” całego projektu powroty do gry w Polsce jest zawodnik Miedzi Legnica Omar Santana, który nie dokończył meczu Pucharu Polski z Legią Warszawa, po tym jak wejście Igora Lewczuka skończyło się dla niego urazem stawu skokowego.
Uśpić czujność rywala
Gliwiczanie z ofensywnie grającego zespołu cofnęli się do obrony, zobaczyć mogliśmy więcej wybić piłki, prób grania długich podań za linię obrony rywali. Gospodarze szukali także kontrataków – można rzec, że na murawie pojawił się typowy dla naszej ligi pragmatyzm. To jednak Wisła musiała gonić wynik i przycisnąć Piasta. Pomóc w tym miał wprowadzony w drugiej połowie Paweł Brożek.
Piast Gliwice cierpliwie czekał na błąd gości – ten w końcu nadszedł. Po kwadransie dobrej gry Wisły zespół Waldemara Fornalika powrócił do pressingu, jaki prezentował przed przerwą. Płynna zmiana taktyki przez gliwiczan poskutkowała tym, że „Biała Gwiazda” jakby się pogubiła. Prosta strata przed własnym polem karnym dała Piastowi kolejną szansę na podwyższenie wyniku. Piotr Parzyszek wykorzystał podanie z prawej strony i z bardzo bliskiej odległości pokonał Buchalika, zdobywając swoją drugą bramkę w tym meczu.
Można powiedzieć, że trener Fornalik skutecznie uśpił czujność zawodników Wisły Kraków. Po zaledwie krótkiej chwili intensywnego pressingu i zdobyciu bramki drużyna Piasta wróciła do gry defensywnej. Taki drobny przebłysk to świetny prognostyk na kolejne spotkania rundy wiosennej. Widać, że gliwiczanie dobrze i sumiennie przepracowali okres, jaki klub mógł przeznaczyć na przygotowanie do powrotu.
Mistrzostwo w zasięgu Piasta
Niemoc ofensywna Wisły nie była spowodowana brakiem umiejętności czy pomysłu po stronie krakowian. Gliwicka defensywna mocno pracowała na to, aby nie dopuścić żadnego z przeciwników do oddania strzału. Kiedy piłka znalazła się w polu karnym, wiślacy bardzo rzadko mieli miejsce, by posłać futbolówkę w kierunku bramki. Jakub Czerwiński czy Uros Korun szczególnie wyróżniali się we własnej szesnastce. Frantisek Plach nie miał nawet zbyt wiele do roboty.
Na kwadrans przed końcem Maciej Sadlok otrzymał czerwoną kartkę i był zmuszony opuścić plac gry. Piast wygrał to spotkanie nie tylko na boisku, ale także w głowach, egzekwując dobrze przygotowany plan taktyczny. Idąc za stwierdzeniem, że to defensywą wygrywa się mistrzostwa, tytuł krajowego mistrza naprawdę znajduje się w zasięgu broniących go piłkarzy.
Osłabienie w drużynie rywali wykorzystał Patryk Tuszyński, który na murawie pojawił się zaledwie kilka minut wcześniej. Tuszyński zamienił się miejscem z Piotrem Parzyszkiem, który zszedł z boiska oklaskiwany przez swoich kolegów z drużyny. Cztery gole i czyste konto Piasta – można to uznać za prawdziwy pogrom.
Ostatni sprint
W sobotnie popołudnie Piast pokazał swoje ambicje. Wiemy jednak, że obecny lider – Legia Warszawa – to także dobrze przygotowany zespół, który w meczu z Miedzią Legnica zaprezentował naprawdę dobry futbol. Prawdziwą weryfikacją będzie jednak spotkanie Legii z Lechem w Poznaniu. To wtedy dowiemy się, na co naprawdę stać półfinalistę Pucharu Polski.
Wisła z kolei ma jeszcze zapas kilku punktów nad zespołami znajdującymi się w strefie spadkowej. Drużyna trenera Skowronka jest zatem względnie bezpieczna, tym bardziej że Koronę, Arkę i ŁKS czekają nie najłatwiejsze mecze. Prawdziwa walka o utrzymanie rozpocznie się dla Wisły w momencie, gdy zakończy się runda zasadnicza, a rozpoczną rozgrywki grupy spadkowej. Do tej pory Wisła musi uzbierać jeszcze kilka punktów, aby piłkarze mogli podejść do kolejnej rundy ze spokojnymi głowami.
Przed krakowianami rysuje się jednak nieciekawy widok. Porażka z Piastem nie zwiastuje niczego dobrego, a już za tydzień Wisła zagra z warszawską Legią. To spotkanie, rozgrywane w Krakowie, może jednak potoczyć się zupełnie inaczej. Czeka nas niemalże derbowa atmosfera, a przecież w przypadku porażki Legii Piast będzie miał szansę znacznie zbliżyć się do pozycji lidera. Wisła zaś wygrywając spotkanie za tydzień, powinna odskoczyć na kolejne „oczka” obecnie czternastej Koronie Kielce.