Piast Gliwice, schnąca farba, rosnąca trawa – poziom emocji przy oglądaniu zbliżony do grzybobrania. Choć nawet w lesie – gdy trafi się ładny okaz – potrafi skoczyć tętno. W przypadku Piasta trudno o takie wzloty. Sezon na finiszu, a kibice nadal czekają na jakiekolwiek poruszenie.
W obecnym sezonie Piast Gliwice – krótko mówiąc – nie zachwyca. Gdyby przeprowadzić sondę uliczną wśród kibiców piłki nożnej, raczej nikt nie określiłby 11. pozycji w lidze jako miejsca obfitującego w emocje oraz niezapomniane chwile. Choć w Gliwicach do takiego stanu rzeczy chyba są przyzwyczajeni.
Piast Gliwice przynudza
Mniej goli niż w meczach Piasta pada już tylko w spotkaniach Rakowa. Jeśli chodzi o strzelone bramki, wyprzedzają jedynie Zagłębie, a w liczbie czystych kont ustępują jedynie Lechowi i ponownie „Medalikom”. Ogólny bilans bramkowy zespołu z Gliwic finalnie wychodzi na zero. Jak trzeba chwalić gliwiczan za szczelną defensywę, tak trzeba zadać sobie pytanie: czy istnieją ludzie, którzy zastanawiają się, dlaczego Piast strzela tak mało goli? Przecież gliwiczanie nie mają graczy, dla których chciałoby się chodzić na stadion. Co tam od razu na stadion… najczęściej to nawet nie chce się człowiekowi telewizora odpalać, gdy widzi na telefonie, że za pięć minut zaczyna się mecz Piasta z Puszczą Niepołomice. W ataku gliwiczan najczęściej widzimy Jirkę, Rosołka, Felixa oraz Szczepańskiego. Ten kwartet w obecnym sezonie strzelił łącznie 13 goli na boiskach Ekstraklasy. Taką ofensywę to strach wystawić na mecz Pucharu Polski z 3-ligowcem, a co dopiero mówić o Ekstraklasie.
Brak kibiców
Podczas ostatniego meczu Piasta rozgrywanego w Lublinie zjawiło się 25 kibiców z Gliwic. Wiadomo, tą frekwencję można wytłumaczyć dystansem. W końcu między Lublinem a Gliwicami jest około 450 kilometrów. Tylko na koniec dnia ta liczba brzmi po prostu żałośnie. Oczywiście na domowych meczach Piasta frekwencja też nie jest najlepsza. Gliwiczanie zajmują piąte miejsce w lidze pod względem najniższej frekwencji na meczach domowych. Przed nimi są: dwóch spadkowiczów z małymi stadionami (Stal, Puszcza), Raków, który także ma mały stadion, i jeszcze nudniejszy klub Ekstraklasy – Zagłębie Lubin.

Odbiór klubu
Sam klub też nie jest czymś, co może zachęcać młodych kibiców. Nawet ich przydomek – „Piastunki” – brzmi żałośnie. Legia? „Legioniści”. Śląsk? „Wojskowi”. Lech? „Kolejorz”. Motor? „Niezniszczalni”. Widzew? „Czerwona Armia”. Można tak wymieniać w nieskończoność. A Piast? „Piastunki”. Ten przydomek naprawdę ciężko traktować poważnie – szczególnie w zestawieniu z nazwami o militarnym zacięciu. Ten zespół nie ma totalnie nic, co mogłoby przyciągnąć nowego odbiorcę. Mała rzesza kibiców, słaba otoczka wokół klubu, mozolny styl gry i do bólu przeciętni zawodnicy. Tak zwana „mieszanka wybuchowa”.
W odbiorze nie pomaga także finansowanie zachcianek klubu przez miasto oraz zamieszanie z Arkadiuszem Pyrką, którego zesłano do rezerw za to, że nie chciał przedłużyć kontraktu. Na koniec dnia, zwykły kibic może kojarzyć Legię z potężnej gabloty. Wisłę Kraków z bogatej historii. Widzew Łódź z czasów Bońka. A Piast? Ich jedyne sukcesy to awans do Ekstraklasy w sezonie 2011/2012 oraz mistrzostwo Polski w sezonie 2018/2019. Koniec.
Warto przypomnieć, że ten zespół w ubiegłych latach potrafił zakręcić się koło miejsc premiowanych grą w Europie, a nawet zdobyć mistrzostwo Polski. Niestety, po starym dobrym Piaście nie ma już śladu. Nawet trener Vuković – na papierze ciekawy, bo mocno powiązany z Legią Warszawa, w dresie klubowym Piasta wydaje się po prostu nudny. Następny jego krok to pewnie objęcie drużyny walczącej o utrzymanie w Ekstraklasie. Choć nie zdziwiłbym się, jakby do jego nowego zespołu bardziej pasowało określenie „walka o spadek”. Jakimś pocieszeniem może być fakt, że od nowego sezonu „Piastunki” będzie prowadził nowy trener – Max Mölder. Co z tego będzie? Tego nie wie nikt. Gliwiczanom pozostaje współczuć, a postronnych kibiców ostrzec, że mecze Piasta w obecnym sezonie Ekstraklasy bolą od patrzenia. Na szczęście wiele ich już nie zostało.