Trenerska farsa trwa. Hyballa zwolniony z Wisły


Niemiecki szkoleniowiec odchodzi z krakowskiego klubu kolejkę przed końcem sezonu (sic!)

14 maja 2021 Trenerska farsa trwa. Hyballa zwolniony z Wisły
Krzysztof Porębski / PressFocus

Peter Hyballa odchodzi z Wisły Kraków. Jego przygoda pod Wawelem nie trwała zbyt długo, bo zaledwie pięć miesięcy, ale obfitowała w emocje, była jak jeden wielki rollercoaster, a kończy się w gęstej i dziwnej atmosferze.


Udostępnij na Udostępnij na

To miała być piękna historia. Młody i ambitny trener anonsowany był do wyprowadzenia Wisły na właściwe tory, to w końcu miał być ten ktoś, brakujące ogniwo, osoba spajająca zespół i potrafiąca wykrzesać z niego tylko to, co najlepsze. Zagraniczne nazwisko, ekspresyjny charakter i ogromna charyzma miały w tym tylko pomagać… i w grudniu 2020 roku nie było osoby, która myśleć mogła, że zamiast metamorfozy drużyny ujrzymy w Krakowie namiastkę cyrku. Ostatnie wydarzenia w klubie z Reymonta przypominały jednak nie działanie profesjonalnego klubu piłkarskiego, z legendą reprezentacji Polski na czele, ale raczej scenariusz rodem z południowoamerykańskiej telenoweli, kończący się rozstaniem za porozumieniem stron.

A było tak pięknie… Hyballa mocno wystartował

Burzliwy romans Hyballi z „Białą Gwiazdą” zaczął się 2 grudnia 2020 roku i od razu zapowiadano nadejście nowej Wisły. Walczącej, uporządkowanej, biegającej jak nikt i zdobywającej punkty. Rzeczywiście tak to wyglądało. W pierwszych dziewięciu meczach pod wodzą Niemca zespół przegrał tylko dwa razy: z Legią i w dziwnych okolicznościach z Piastem Gliwice. Gra natomiast mogła się podobać, dostarczała emocji, fascynowała. Ten zespół odżył i to nie była już katastrofalna drużyna miernot, ale team gryzący trawę i bijący się o zwycięstwa do końca. Eksperci okrzyknęli nowego szkoleniowca geniuszem, potrafiącym z niczego zbudować może nie pałac, ale solidny blok. Trzeba przyznać, że wyglądało to bardzo obiecująco, piłkarze szarpali, jakby zmienili się mentalnie, a byli to przecież ci sami ludzie.

Wydawało się, że zarządcy Wisły mogą brylować już nie tylko na Twitterze, bo w końcu udało się osiągnąć coś spektakularnego, coś, co nie kończyło się tylko na pięknie brzmiących słówkach. Zaskoczyło. Zwycięstwo nad Lechem! Wow. Wygrana z Pogonią! Wow. Przecież ciągle mówimy o zespole, który wyglądał wcześniej jak 4-letnie dzieci gubiące się na sopockim molo, rozpaczliwie poszukujący rodziców. Nastąpiła metamorfoza i wydawało się, że wzajemna miłość kwitnie. Do wszystkiego dołączyli się krakowscy kibice, wychwalający Hyballę pod niebiosa, ubóstwiający, widzący w nim człowieka co najmniej z innego świata. Tego lepszego świata. Człowieka, który pokazał właśnie, jak rozpalać ogień.

Pierwsze 10 spotkań, w których Peter Hyballa dowodził z ławki, to 15 punktów. Sporo, jeśli oceniać będziemy to z perspektywy wcześniejszych, haniebnych i rozczarowujących dokonań czy to pod wodzą Artura Skowronka (swoją drogą wtedy to była parodia piłki), czy innych wirtuozów. Wszyscy z takich rezultatów byli zadowoleni, wydawało się, że właściciele klubu również. Stworzyła się tożsamość. Ekipa z Reymonta nie była już nijaka, miała swój styl i charakter. 45-letni trener również podbijał swoje postrzeganie, nie tylko dlatego, że potrafił machać rękami – co efektownie wyglądało w transmisjach. Szukał różnych rozwiązań, próbował, działał. Stosował różne systemy, dobierając je pod przeciwników i produkując odpowiednio swoje „dziecko”. 4-3-3, 4-2-3-1, 4-1-4-1 czy podstawowe 4-4-2… Taktycznie Wisła wyglądała przynajmniej dobrze, jeśli nie bardzo dobrze.

I nagle…

Raz, dwa, trzy… Hyballa jest już zły

… wszystko runęło. Piłkarze przestali grać jak wcześniej, skończyli walczyć, a i rezultaty były mizerne. Pyk. Porażka z Podbeskidziem. Pyk. Przegrana z Rakowem. Pyk. Oddanie punktów Warcie. Pyk. Upokorzenie przez Zagłębie. Skończyło się. Bańka prysła, minęło, wrócił stary nieporządek. Ordnung muss sein zamieniło się w „a jakoś to będzie”. Jakże to polskie, prawda?

Kryzys? Zmęczenie materiału? Być może, ale na światło dzienne wychodzić zaczęły różne kwiatki. Trener wariat. Osoba, z którą nie da się dogadać. Nie szanuje legend. Błaszczykowski nie gra, Boguski podobnie. Ogólnie wszystko be. Za ciężkie treningi, nie da się wytrzymać. Zła atmosfera w drużynie. Gracze wskazywali odpowiedzialną za to osobę. Hyballa. Winny, winny, winny. Do wszystkiego włączyli się dziennikarze, wtórując narracji płynącej z klubu, przekazując historie krążące po wiślackich korytarzach. Zaczęła się nagonka na trenera, popieranie pomysłów jego zwolnienia (choć nie wszyscy to naturalnie robili) i nastąpił moment kulminacyjny z Jakubem Błaszczykowskim w roli głównej. Wiecie jaki, nie? Ostentacyjne olanie szkoleniowca po bramce.

Zachowanie byłego kapitana kadry brzydkie, pogardliwe, a przecież to ktoś stawiany zawsze za wzór. Nie tak powinno to wyglądać w klubie, w którym podobno wszystko się zmieniło, czerpie się same najlepsze wzorce i właściwie to wszystko, no może prawie wszystko, jest tip-top. Ogólnie żenada, ale wolnoć Tomku w swoim domku, dlatego właściciel może robić to na, co ma ochotę, i tyle. Bardziej wnikać w to nie będziemy, choć sposób na okazywanie emocji, tych negatywnych – kuriozalny.

Krzysztof Porębski / PressFocus

Należy jednak zadać sobie pytanie. Poważne pytanie. Dlaczego wcześniej wszystko szło tak dobrze? Przypadek, przychylny układ gwiazd? No nie. Hyballa ma warsztat i udowodnił to na początku swojej pracy, nie dostając nawet odpowiednich narzędzi do właściwej jej realizacji. Zrobił, co mógł, dysponując materiałem, jaki zastał. Czy mógł być zły? Mógł, tak jak piłkarze, którym nagle się odwidziało. Niesnaski mogą pojawić się zawsze. Życie. Należy jednak umiejętnie je rozwiązywać, a nie pastwić się nad kimś tylko dlatego, że chciał zrobić coś inaczej. Koniec końców to przecież w kwestii drużyny i spraw sportowych Hyballa mógł chcieć mieć decydujące zdanie, przecież za to odpowiadał osobiście. Błaszczykowski nie grał? Skoro w oczach opiekuna drużyny był słaby, to nie grał. Proste jak konstrukcja cepa. Dziwne zatem jest demonizowanie trenera w niektórych kwestiach.

Jeszcze bardziej dziwaczne i z profesjonalizmem mające mało wspólnego jest rozstanie na kolejkę przed końcem sezonu ekstraklasy. Pokazówka? Pewnie tak. Przecież trzeba wiedzieć, kto rządzi… Ale rodzi też pytanie: dokąd ty, Wisło, właściwie zmierzasz?

Myślę, że postać Petera Hyballi i cała otoczka wokół niego będą długo jeszcze wspominane pod Wawelem. Nie można odmówić Niemcowi, że miał swój pomysł na Wisłę i był bardzo konsekwentny w jego realizacji. Z jednej strony jego upór i parcie na ofensywną grę były godne podziwu, z drugiej ta bezkompromisowość w relacjach z zespołem po prostu musiała odbić się czkawką w polskiej szatni. Naprawdę było widać, że „słaba forma” w ostatnich meczach wynika raczej z wzajemnej niechęci między piłkarzami a szkoleniowcem. Co tu dużo mówić, Hyballa wniósł koloryt, ale chyba nie będzie wspominany pod Wawelem z sentymentem – mówi nam na koniec dziennikarz i wydawca serwisu Onet.pl Patryk Motyka.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze