Paweł Barylski: „W Polsce zapomnieliśmy o piłkarskim kanonie” (WYWIAD)


Wieloletni asystent trenera Śląska Wrocław, Paweł Barylski, opowiedział m.in. o młodzieżowcach WKS-u, własnej zmianie charakteru i problemach polskiej piłki

17 października 2020 Paweł Barylski: „W Polsce zapomnieliśmy o piłkarskim kanonie” (WYWIAD)
Krystyna Pałączkowska/slaskwroclaw.pl

Żona powiedziała mu, że jest nienormalny. Nie dlatego, że jako 45-latek mógłby być wzorem dla niejednego nastolatka dzięki żelaznej etyce pracy nad sobą, ale dlatego, że nie zadowala go fantastyczny wynik Śląska na koniec ubiegłego sezonu. To mówi naprawdę wiele. Trener Paweł Barylski wraz z całym sztabem szkoleniowym WKS-u przeżywa najlepszy rok od dawna, ale nie tylko o ambicje klubu zapytaliśmy naszego rozmówcę. Wśród podjętych tematów znalazły się np. problemy polskiego szkolenia, specyfika pracy u boku trenera Lavicki, podobieństwa między 2012 a 2020 rokiem czy pasjonująca historia Mathieu Scaleta.


Udostępnij na Udostępnij na

„To najwyższy poziom młodzieżowych piłkarzy, jakich mieliśmy w Śląsku Wrocław od dawna”

 

Dzień dobry Panie trenerze. Po pierwsze, jak zdrowie u Pana i bliskich?

Wszystko w porządku, dziękuję. Akurat przebywam wyłącznie ze swoją najbliższą rodziną, żoną i synem, natomiast reszta pochodzi z Łodzi. Z nimi nie mam kontaktu, choć może to i dobrze w obecnych realiach. Staram się przestrzegać panujących zasad sanitarnych. Zdrowie dopisuje i oby tak dalej.

Zresztą, co do sytuacji z pandemią – mam swoją teorię. Uważam, że dopóki nie powstanie szczepionka, każdy będzie musiał przez to przejść, byle tylko przebieg choroby odbył się w jak najmniej inwazyjny sposób. Niestety, na tym polegają wirusy. Oczywiście, trzeba stosować się do zaleceń i nakazów, ale nawet wtedy nie mamy pewności, że będziemy zdrowi. Moim zdaniem ważną rolę jako elementy wzmocnienia organizmu odgrywają tutaj sposób odżywiania się i zdrowy tryb życia. Teraz mam 45 lat na karku i do dzisiaj nie zmienia się u mnie jedno. Czasami uczestniczę w treningu piłkarzy. W ostatnim czasie ze względu na liczne absencje pojawiła się taka konieczność, więc w niektórych momentach wkraczaliśmy do akcji z trenerem Czajką.

Trener w wieku 45 lat prowadzi się jak piłkarz?

Niektórzy tak mówią (śmiech). Zawsze się z tego śmieję, bo uważam, że miałem predyspozycje, ale nigdy nie grałem na zawodowym poziomie. Pamiętam, że w wieku 11 lat biegłem test Coopera (2950 m), po którym powiedziano mi, że mam wybitny wynik. Wtedy ktoś powinien był mnie zauważyć i wziąć do lekkoatletyki (śmiech). Poszedłem jednak inną drogą i trochę przeżyć mam, ale z piłkarzami Śląska.

Dość często z nimi trenuję, np. biorę udział w treningach interwałowych, które wykonuję bez większego problemu. Dzięki temu mój organizm jest przygotowany do sporego wysiłku, a poza tym właściwie od zawsze trenuję indywidualnie. To jest mój rytuał życia. Czuję się źle, kiedy nie wykonuję jakichś ćwiczeń. Mój ojciec był zawodowym sportowcem i powtarzał mi, że na starość pracuje się w młodości. Jako że sam zawodowcem nie byłem, dzisiaj mój poziom zdrowia prezentuje się trochę lepiej. Nigdy nie odniosłem żadnej kontuzji. Mam kilku kolegów, którzy przeszli profesjonalną ścieżkę piłkarską i wiem, że futbol na najwyższym poziomie potrafi niestety zmasakrować organizmy.

W takim razie gdyby trzeba było kogoś dopisać do 18-stki meczowej w razie katastrofy kadrowej, której oczywiście nie życzę, Paweł Barylski byłby gotowy (śmiech).

Na ostatnie 5-10 minut na pewno dałbym radę (śmiech). Charakterem bym się obronił, a co by z tego wyszło? Okazałoby się.

Teraz chciałbym przejść do tematu rezerw Śląska. Chciałbym zapytać, jaki piłkarz w ostatnim czasie zaprezentował się Pana zdaniem najlepiej. Moim typem jest Olivier Wypart, który przy dobrym prowadzeniu mógłby stać się przyszłością klubu na lewej obronie.

Ma Pan niezłe oko. M.in. w meczu z Motorem Lublin akurat Olivierowi przypatrywałem się najbardziej. Chciałbym jednak zacząć od czegoś innego. Jak patrzę na kadrę Śląska Wrocław, nie przypominam sobie sytuacji, w której dziesięciu młodzieżowców dość regularnie bierze udział w treningach pierwszej drużyny. To świetna sprawa, ale trzeba też wspomnieć o drugiej stronie medalu. Po wprowadzeniu przepisu o obowiązkowym młodzieżowcu powiedziałem w jakimś wywiadzie, że nie jest to trafiona decyzja. Uważam, że profesjonalny piłkarz to ten, który w danym momencie jest najlepszy niezależnie od wieku. Spójrzmy na Waldka Sobotę. On jest w stanie pograć na obecnym, wysokim poziomie jeszcze przez dwa-trzy lata, bo ma takie, a nie inne predyspozycje.

Dużo lepszym rozwiązaniem byłoby narzucenie klubom stworzenia profesjonalnej akademii. Tak jak PZPN wniósł zasady choćby o posiadaniu podgrzewanej murawy czy sztucznego oświetlenia. Tak widziałbym ten przepis. Masz zapewnione warunki dla akademii w określonym budżecie? Grasz. Nie masz? Nie możesz występować na szczeblu zawodowym. To oczywiście tylko moje zdanie, ale nie wzięło się ono znikąd. Osobiście wyszedłem ze struktur akademii wychowania fizycznego, gdzie miałem okazję poznać statut piłki francuskiej dzięki śp. prof. Panfilowi, który był moim prowadzącym. Wówczas zobaczyłem, że we Francji całkowicie oddziela się sport amatorski od profesjonalnego.

Krystyna Pałączkowska/slaskwroclaw.pl

Przełóżmy to na nasze realia – jeżeli grasz na poziomie ekstraklasy, musisz spełniać wszystkie wymogi. Mam na myśli akademię czy określony poziom zarobków. Trener amatorski nie może pracować w piłce zawodowej i na odwrót. Zmierzam do tego, że gdyby każdy klub miał swoją akademię, mimowolnie musiałby w nią inwestować. Chodzi tu o infrastrukturę, ale także o niezwykle istotne szkolenie trenerów. Do tego oczywiście siatka skautingowa na całą Polskę. Dla mnie to jest podstawa.

Wróćmy do meritum, czyli dziesięciu młodzieżowców w pierwszym zespole, jest to najwyższy poziom młodzieżowych piłkarzy, jakich mieliśmy w Śląsku od dawna, a mogę odnieść się do trzynastu lat wstecz. To pokazuje sens kierunku, jaki został obrany. Co ważne, ta dziesiątka nie tylko konkuruje między sobą, ale też rozwija się. Gdy patrzę na każdego z osobna, widzę progres. Szybszy lub wolniejszy, ale progres. Pomaga w tym konkretna wizja, która rozpoczęła się od Przemysława Płachety czy Jakuba Łabojki, a dziś kontynuowana jest m.in. przez Mateusza Praszelika czy Marcela Zyllę.

Brawa należą się Dariuszowi Sztylce i całemu pionowi sportowemu, m.in. Maciejowi Gilowi czy Michałowi Hetelowi. To naprawdę dobry kierunek działania, ale chciałbym podkreślić, że powinien być nieco usprawniony. Chodzi o położenie większego akcentu na akademię. Coś takiego mobilizuje kluby do robienia większych inwestycji. Modelowym przykładem jest Lech Poznań, który nie zaczął robić tego, co widzimy teraz, w ostatnich latach. Nie, geneza ich pracy sięga 15-20 lat wstecz. Trzeba tu wspomnieć o pracy trenera Mariusza Rumaka czy Marka Śledzia, który zbudował kluczowe fundamenty pod akademię. Dzisiaj Lech, obok Legii czy Zagłębia, zbiera żniwo pracy ludzi, którzy znają się na rzeczy.

Niestety, kiedy patrzymy dzisiaj na polskie kluby, bardzo trudno znaleźć w nich stabilność pozwalającą na planowanie określonych działań. Jej poziom jest dość nikły, bo choćby w samej ekstraklasie panuje ogromny przemiał zawodników. Przeciwieństwem tego jest Lech, który pokazuje, że stworzenie więzi między klubem a zawodnikiem jest bardzo istotną kwestią. Przykłady na to można mnożyć. Moim zdaniem to jedyna słuszna droga. W tym kontekście mamy we Wrocławiu jeszcze dużo do zrobienia, ale mam nadzieję, że również zrealizujemy nasze cele.

Względem poprzedniego sezonu w Śląsku zdecydowanie bardziej postawiono na młodzież. Pomijam fakt, że wpłynęły na to wiadome okoliczności, bo odnoszę wrażenie, że decyzja o głębszym sięganiu do rezerw pochodzi z nowej wizji sztabu szkoleniowego. Nieoczywistym przykładem, ale idealnie to oddającym, jest Mathieu Scalet, który przecież nie jest już młodzieżowcem. Mimo to kibice mogą łapać się za głowę, bo chyba nikt nie myślał jeszcze rok temu, że ten piłkarz będzie grał na poziomie ekstraklasy.

Tak, nasza filozofia się zmieniła. Wydaje mi się, że to zasługa traktowania pierwszego zespołu i drużyny rezerw jak jednego, dużego tworu. Stąd wiele rzeczy, które ma miejsce w kadrze trenera Lavicki, ma swoje przełożenie na kadrę trenera Jawnego. Tutaj trzeba podkreślić pracę całego sztabu. Od Piotra Jawnego czy Marcina Dymkowskiego, przez Tomasza Hryńczuka, aż po całą grupę ludzi oddających serce za ten zespół. Nigdy nie było aż takiego powiązania.

Gra rezerw Śląska Wrocław na szczeblu centralnym jest dla nas znakomitym rozwiązaniem w tym kontekście, że mamy do dyspozycji – tak to nazywam – poligon weryfikacyjny. Szczególnie dla zawodników, którzy nie są jeszcze gotowi na poziom ekstraklasy, ale mogą na to pracować na tle bardzo wymagającej ligi. Pamiętajmy: rozgrywki w 3. lidze to zupełnie inne realia.

To jak szansa w 2. lidze zostanie wykorzystana, zależy wyłącznie od naszych chłopców. Spójrzmy na Adriana Łyszczarza. Uważam, że ma ogromny potencjał, ale wraz z trenerami zdajemy sobie sprawę, gdzie leżą jego problemy. Sam piłkarz również to wie, a warunki drugoligowe pozwalają je przełamać. Nie tylko w kontekście pozycji nr 10, bo Adrianowi możemy przyszykować alternatywne role na boisku. To samo mogę powiedzieć o Przemku Bargielu, Bartku Boruniu czy Sebastianie Bergierze. Poziom centralny dla tej grupy piłkarzy jest dla nas ogromną wygodą.

Co do Mathieu Scaleta, on wszystkim udowodnił, co znaczy ciężka praca. Nie można powiedzieć, że Mathieu nie ma talentu, ale do wszystkiego dochodził w sposób mozolny, krok po kroku. Jego przykład jest idealnym materiałem do analiz dla młodych chłopców, którzy bardzo szybko chcą coś dostać i obrażają się, kiedy tego nie ma. On pokazał świetną mentalność. Wiedział, że musi wykonywać swoją pracę niezależnie od miejsca, w jakim się znajduje. Był przekonany, że ktoś w końcu to zauważy i da mu szansę.

Nie pamiętam, żeby ktoś w Śląsku patrzył na własne interesy, a nie rozwój całego zespołu czy danego zawodnika. Każdy, kto z czasem się wyróżnia, swoją szansę otrzymuje, ale aby ona mogła nastąpić, zawodnik musi być gotowy nie tylko pod kątem umiejętności piłkarskich, ale mentalnie. W Polsce zaczęto mówić, że skoro ktoś ma 17 czy 18 lat, musi grać w pierwszym zespole.

W naszym przypadku 19-latka czy 20-latka wciąż możemy uznawać za młodego piłkarza, któremu trzeba okazać cierpliwość. Nie należy kogoś takiego skreślać za szybko, mając świadomość, że proces wprowadzania młodzieżowców do piłki seniorskiej bywa niedoskonały. Piłkarz po przejściu przez szereg kolejnych grup wiekowych nie zawsze jest odpowiednio przygotowany. Skoro istnieją pewne braki, 18-latek czy 19-latek musi liczyć się z faktem, że zostanie poddany wydłużonemu procesowi szkolenia. Ten punkt widzenia jest racjonalny.

„Marcin Szpakowski może osiągnąć w piłce naprawdę wiele”

Na pewno często słyszał Pan takie opinie, że na Zachodzie 18-latek potrafi być ważną częścią zespołu, a w Śląsku ledwo wącha murawę. Można to nazwać krytyką w stronę Was, trenerów.

Tak. Wobec tej krytyki chciałbym podać dwa przykłady piłkarzy. Najpierw Macieja Pałaszewskiego, którego trener Pawłowski włączył do kadry pierwszego zespołu w momencie, gdy „Pałasz” miał niespełna 17 lat. Po nim widać, ile wspomniany przeze mnie proces może trwać. To nie działa na zasadzie pojedynczego strzału, a dłuższego okresu. Dłuższego niż pół roku czy rok, a czasami nawet dłużej. Spójrzmy też na Jakuba Modera, który przeszedł zdecydowanie dłuższą drogę do pierwszego zespołu Lecha niż Jakub Kamiński. Ten chłopak ma już 21 lat. Wszyscy się nim zachwycają, czasami zapominając, że ów piłkarz nie ma nawet 50 meczów w ekstraklasie. Nie jest więc tak, że już od kilku lat gra na tym poziomie.

Dlatego też apelowałbym w takich sytuacjach o spokój i racjonalne podejście. Tutaj leży rola dziennikarzy, którzy nakreślają pewien światopogląd. Oczywiście futbol tworzą przede wszystkim piłkarze i trenerzy, ale to na barkach mediów spoczywa edukacja kibiców. Nie oszukujmy się – wielu z nich aż tak nie interesuje się piłką. Z tego biorą się proste pomyłki. Przykład? Ktoś coś usłyszy i poda informację dalej bez żadnej weryfikacji. Ona idzie w eter i zaczyna się dyskusja idąca donikąd.

Powróćmy jeszcze do naszej pracy z akademią, nie jest ona oczywiście idealna, ale wiem, że będzie lepsza. Tą sprawą zajęli się naprawdę dobrzy ludzie. Co prawda wszelkie ważniejsze decyzje leżą w gestii właściciela, czyli Gminy Wrocław, ale schemat działań z akademią jest już przygotowany. Trzeba tylko czekać, aż cały proces ruszy. Niestety nie da się ukryć, że boisk we Wrocławiu brakuje, a trzeba mieć świadomość, że zawodnicy potrzebują topowych warunków do treningów.

Kiedyś byłem na konferencji prowadzonej przez kilku wybitnych trenerów. Na jednym z wykładów ktoś powiedział „Panie trenerze, u Pana jest top trening!”. Trener pyta „Proszę Pana, ale co znaczy top?”. Po chwili usłyszał w odpowiedzi, że murawa za każdym razem jest idealnie przycięta. Jak widać na tym przykładzie, zawodnicy zwracają uwagę na szczegóły. Czują, kiedy wszystko jest dla nich przygotowane w sposób profesjonalny. Nie należy się zatem śmiać z takich detali, skoro one później okazują się bardzo istotne. Ktoś może powiedzieć, że piłkarzowi odbija, ale wystarczy zajrzeć choćby do Anglii, gdzie wszystko jest na tip-top.

Kibice nadal nie potrafią zrozumieć, że piłkarze nie są ponadprzeciętnymi ludźmi. Pewne rzeczy też ich uwierają, tylko w ramach innego zawodu.

Bardzo trafne słowa. Niestety trudno z perspektywy kibiców takie rzeczy zrozumieć.

Krystyna Pałączkowska/slaskwroclaw.pl

Chciałbym nawiązać jeszcze do wrocławskiej młodzieży, która w tym roku otrzymuje większe pole do popisu. Wśród niej interesuje mnie jednak konkretne nazwisko i Pana zdanie na jego temat. Chodzi o Marcina Szpakowskiego.

Jest to bardzo ciekawy chłopak nie tylko pod kątem umiejętności prezentowanych na boisku, ale też etyki pracy i inteligencji. Marcin oprócz umiejętności czysto piłkarskich posiada coś, co nie jest często spotykane w dzisiejszej piłce. Chodzi o ponadprzeciętną inteligencję poza boiskiem, która pomaga mu na przykład w aspektach taktycznych. Zresztą Marcin bardzo dobrze się uczy. Obiecał mamie, że zda maturę, żeby móc potem ewentualnie pójść na studia. Bije od niego ogromny talent, ale też mądrość. To nastolatek, który ma dobrze poukładaną głowę.

Myślę nawet, że jego podejście i kultura osobista mogą mu w pewnych sytuacjach przeszkadzać. Marcin nie rozpycha się łokciami, tylko skupia się na solidnej pracy. Nie ma łatwej sytuacji, bo konkurencja w środku pola jest dość spora, ale myślę, że swoje minuty będzie z biegiem czasu dostawał. Ma już kilka występów w 2. lidze w pełnym wymiarze czasowym, natomiast trener Lavicka chce mieć go pod szczególną obserwacją. Jestem pewien, że to zaprocentuje szansami w ekstraklasie.

Warto zaznaczyć, że to kolejny piłkarz ściągnięty do Śląska za czasów trenera Pawłowskiego (wtedy dyrektora w akademii) i Łukasza Czajki. Nie jest to stricte nasz twór, bo Marcina sprowadziliśmy kilka lat temu z Zielonej Góry, ale to też pokazuje, że skauting zadziałał jak należy. Kiedy patrzy się na grę 15-latka, nieco łatwiej określić jego predyspozycje, a do tego zmniejsza się ryzyko pomyłki.

Dobrym przykładem może być Przemysław Płacheta, którego przed transferem do Śląska nie uważano za tak wielki talent, jakim określany jest dzisiaj. Na jego korzyść zadziałały akurat predyspozycje motoryczne, którymi – z tego, co wiem – zachwycają się w Anglii. Co więcej, w Norwich wiedzą też, że można ten aspekt jeszcze poprawić.

Spójrzmy. Przemek tak naprawdę „wyskoczył” dopiero w wieku 21 lat. Wcześniej też się rozwijał, ale nie w takim tempie. To pokazuje, że przy młodych piłkarzach trzeba cierpliwego i mądrego podejścia. My, jako trenerzy, musimy zadbać o to, aby młodzi piłkarze wchodzący do składu na dłużej nie mieli później zaburzonego rozwoju. Pewne rzeczy czasami robi się za szybko, a wtedy tworzą się zahamowania. Nagle utalentowany chłopak znika, bo spalił się psychicznie. Nie o to chodzi.

Można narzekać na poziom ekstraklasy, ale to najwyższy poziom piłki profesjonalnej w Polsce. Żeby się na niego dostać, najpierw trzeba wypracować odpowiednią gamę cech. Po to, aby utrzymać się na szczycie. Jako trenerzy jesteśmy za to odpowiedzialni.

Czyli widzi Pan u Marcina potencjał na fajną karierę?

Tak, to jest chłopak, który może osiągnąć w piłce naprawdę wiele. Marcin posiada paletę cech, które w zawodowym futbolu są bardzo istotne. Myślę, że mamy do czynienia z 19-latkiem mogącym być naszą przyszłością. Zresztą nie tylko naszą, bo Marcin przestał być anonimowym nazwiskiem w kontekście reprezentacji młodzieżowych. Trenując u boku takich zawodników jak Mączyński czy Sobota, wiem, że Marcin będzie się rozwijał.

Najlepsza para do brydża? Mączyński i Sobota

„W Śląsku warunki rodem z Premier League? Coś w tym jest” – Paweł Barylski

Powiedział Pan o środku pola. Odnoszę wrażenie, że takiej konkurencji w Śląsku nie było tam od dawna. Co więcej, mówimy o piłkarzach dość uniwersalnych.

Tak, zdecydowanie. Osobiście lubię uniwersalizm u piłkarzy, szczególnie młodych. Takim zawodnikiem jest choćby Mathieu Scalet, który może zagrać na pozycji nr 6, 8, 10 czy na skrzydłach. Jakbyśmy się uparli, to mógłby obstawić nawet bok obrony. To taki typ człowieka, który oczekuje zadań do wykonania. Nieważne, gdzie one mają zostać wypełnione. Dostaje konkretne instrukcje i stara się ich trzymać jak najlepiej potrafi. To bardzo mądry piłkarz, jeśli chodzi o czytanie gry. Trenerom sprawia to dużą łatwość. M.in. właśnie dlatego Mathieu przeszedł taką drogę aż do kadry pierwszego zespołu. Chcielibyśmy, żeby takich przypadków było jak najwięcej.

Nie da się ukryć, że obecność tylu młodzieżowców w pierwszym zespole jest spowodowana trudnościami związanymi z pandemią. Nie pomyślał Pan w pewnym momencie, że to najtrudniejszy moment w Pana trenerskiej karierze?

Nie, nie. Powiem Panu, że dla mnie najbardziej traumatycznym momentem był wrzesień 2010 roku, kiedy z klubu został zwolniony Ryszard Tarasiewicz, mój mentor. To był taki czas, kiedy wygraliśmy ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki na wyjeździe, Łukasz Gikiewicz strzelił wtedy gola. Później pod wodzą trenera Tarasiewicza Śląsk przegrał cztery mecze z rzędu, nie pięć. Piąty przegrałem ja. Z perspektywy czasu, już jako dojrzalszy człowiek, patrzę na niektóre sprawy w trochę inny sposób. Myślę bardziej z dnia na dzień, nie myśląc, co może się wydarzyć za kilka tygodni. To niepotrzebne.

W realiach, w jakich się znajdujemy, trzeba reagować na bieżąco. Jasne, że pojawiają się trudne sytuacje, jak na przykład decyzja Krzysztofa Mączyńskiego o operacji łąkotki i czekająca go przerwa. Jego rola w zespole była w poprzednim sezonie niepodważalna, ale szczęśliwie dzisiaj możemy powiedzieć, że wraz z Waldkiem Sobotą oni się uzupełniają. Charakterem, doświadczeniem i wpływem na zespół. Różnym od siebie, ale sporym.

Pewne trudności zmuszają nas do rozwoju i podejmowania takich, a nie innych decyzji. Znów podam tutaj przykład Mathieu Scaleta, fantastyczny przykład. Mathieu w ubiegłym sezonie wystąpił w meczu z Lechią Gdańsk, ale pierwotną decyzją było wprowadzenie innego zawodnika. Kiedy trener Lavicka zapytał go, czy jest gotowy, Mathieu odpowiedział: „Trenerze, dwa lata czekałem na tę chwilę. Jestem gotowy na wszystko”. O takich rzeczach w piłce mało się mówi.

Emocje. Na co dzień skupiamy się na takich aspektach jak taktyka, ale dla mnie futbol to przede wszystkim umiejętność cierpienia dla swojego kolegi, poświęcenie i współdziałanie. Kluczowe cechy, które Mathieu posiada. Oczywiście trzeba mieć określony poziom umiejętności piłkarskich, ale jemu ich nie brakuje.

Kolejnym beneficjentem trudnej sytuacji na początku sezonu może być Szymon Lewkot, który w Ślęzie Wrocław był w rękach świetnego fachowca (trener Grzegorz Kowalski). To kolejny piłkarz, który mówi: „Słuchajcie panowie, włączam się do rywalizacji”. To dla nas bardzo komfortowa sytuacja. Może mniej dla samych piłkarzy, ale oni muszą wiedzieć, że na najwyższym światowym poziomie występuje ciągła rywalizacja. Są zawodnicy, którzy mają świetnie umiejętności, ale nie potrafią sprostać wymaganiom. Rywalizacja zabija ich mentalnie. Wówczas od pełni swoich możliwości zaczynają schodzić do połowy, 1/3, 1/5, aż w końcu „Pach! Nie ma mnie”.

Krystyna Pałączkowska/slaskwroclaw.pl

W Śląsku zaistniały warunki rodem z Premier League (śmiech)

(Śmiech) Można się śmiać, ale zachowując odpowiednie proporcje, coś w tym jest. To ważna kwestia szczególnie dla młodych zawodników, którzy na co dzień mogą chłonąć bodźce od takich piłkarzy jak Wojtek Golla, Mariusz Pawelec czy Piotr Celeban. Dzięki obserwowaniu doświadczonych graczy można się nauczyć naprawdę wartościowych mechanizmów.

Warto tu wspomnieć o Macieju Pałaszewskim, który ma już rozegrane 60 meczów na poziomie centralnym, a teraz w Śląsku dostaje swoje szanse. To pokazuje, że jako młodzieżowiec można gdzieś pójść, pokazać swoją wartość, a potem wrócić i walczyć z większym bagażem doświadczeń. Na tym polega rywalizacja. Trener na jedną pozycję może wybrać tylko jednego piłkarza. Zawodnik może albo regularnie udowadniać, że trener ma rację, albo pokazać mu, że się mylił. W tym biegu przetrwają najwytrwalsi.

Zanim jakiś piłkarz przechodzi do świata wielkiej piłki na dłużej, musi przebrnąć przez sito. To coś normalnego.

Dokładnie. Kluczem jest tak zwany „mental”. Ani Pan, ani ja nie odkryliśmy, że mentalność może zaprowadzić naprawdę daleko. To on wyznacza twój sufit, którego i tak nie zdołasz poznać do końca. Nie umiejętności piłkarskie. Jeszcze raz podkreślę, że bez umiejętności nic ci nie pomoże. To oczywiście warunek konieczny, ale na wyższy poziom doprowadza cię przede wszystkim głowa, o czym świadczą przykłady Przemysława Płachety czy Jakuba Łabojki. Takich przykładów jest masa.

Można powiedzieć, że w Śląsku Wrocław szczególnie jeden piłkarz robi więcej niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić właśnie dzięki mentalności. Takiej, która śmiało pozwoli mu pograć do 40-stki, mimo że wirtuozem futbolu nie jest (śmiech).

Piotr Celeban? Tak (śmiech). On wrócił do tego, z czego znałem go od zawsze, czyli do świetnego wykonywania zadań na boisku. To ogromny profesjonalista. Jego praca obrosła już legendą, ale to żadna legenda w tym znaczeniu, że Piotrek po prostu pokazuje, jak bardzo można pracować nad swoim ciałem i przygotowaniem fizycznym. Powiedziałbym, że on to robi na straszliwym wręcz poziomie. Jeśli chodzi o umiejętności czysto piłkarskie, nie jest i nigdy nie będzie Sebastianem Milą, Krzysztofem Mączyńskim, Ryszardem Tarasiewiczem czy Waldemarem Prusikiem, bo pokazuje coś zupełnie innego.

Każdy z nas ma pewne predyspozycje. Jeżeli one zostają uwypuklone na boisku, to świetne. Natomiast kiedy ktoś chce robić na boisku rzeczy, w których nie do końca się odnajduje, wtedy pojawia się problem. Często mówi się, że w futbolu wystarczą proste zagrania. To prawda. Jeśli ktoś w tej prostocie dochodzi do perfekcyjnego poziomu, staje się lepszym piłkarzem. Piotrek to ma.

A co powiedziałby Pan z kolei o sytuacji sprzed kilku dni? O odwołanym meczu z Legią? Zastanawia mnie, jak bardzo takie okoliczności mogą zaburzyć mikrocykl treningowy.

Znowu odpowiem Panu w sposób niepopularny. Uważam, że gra polskich zespołów w europejskich pucharach jest rzeczą niezwykle istotną. Spadliśmy bardzo nisko w hierarchii i dla mnie przekładanie meczów Lecha czy Legii jest w porządku, jeśli ma to im pomóc. Podpisuje się pod tym obiema rękami. Bardzo tego potrzebujemy. Patrzę na tego typu sytuacje w sposób globalny, bo moim zdaniem praca Lecha czy Legii na arenie europejskiej przyniesie efekty całej lidze.

Jasne, że odwołanie meczów zaburzało nam mikrocykl. Gdybyśmy wiedzieli o tym wcześniej, moglibyśmy wysłać większą liczbę zawodników na mecz rezerw w Suwałkach. Praktyka meczowa jest bardzo ważna, dlatego decyzja o odwołaniu meczu była dla nas niekorzystna. Podkreślam jednak, że osobiście nie mam z tym problemu, bo zawsze trzymam kciuki za polskie zespoły.

„Dzisiaj jestem zupełnie innym człowiekiem” ” Paweł Barylski

Teraz chciałbym przejść do tematu związanego stricte z Pańską pracą. Zauważa Pan jakieś zmiany względem współpracy z poprzednimi trenerami Śląska?

Myślę, że wygląda to podobnie. Mogę też powiedzieć, że gdybym z dzisiejszym doświadczeniem mógł znaleźć się w 2010 roku, być może Ryszard Tarasiewicz nie zostałby zwolniony ze Śląska. Dzisiaj jestem zupełnie innym człowiekiem. Człowiekiem, który zdecydowanie śmielej wyraża swoje opinie. To, co myślę, przekazuję w sposób bezpośredni. Kiedyś tego nie robiłem, ale teraz wiem, że musiałem dojrzeć. Kiedyś myślałem, że nie ma sensu dyskutować z pierwszym trenerem. Obecnie nie boję się podsunąć własnych spostrzeżeń, żeby trener Lavicka mógł wziąć je pod uwagę.

Mistrzem w tej kwestii był trener Lenczyk, który często zadawał prowokacyjne pytania pokroju „Co by było, gdyby?”. Stawiał różnych zawodników w różnych wariantach, po czym debatowaliśmy 3-4 godziny w poszukiwaniu najlepszego rozwiązania. Tak to się odbywało. To był ciągły proces. Trener powtarzał zresztą, że każdy okres przygotowawczy jest pewnego rodzaju eksperymentem. Dzisiaj naprawdę doceniam te słowa, ponieważ mówimy o pracy z ludźmi, których nigdy nie będziemy w stanie zamknąć w określone ramy.

Jeśli chodzi o sztaby szkoleniowe Śląska, w których miałem okazję pracować, nie przypominam sobie, żeby jakiś trener zamykał się na opinie osób z nim współpracujących. Oczywiście niektórzy brali je pod uwagę bardziej, a niektórzy mniej, ale każdy trener, z którym pracowałem, miał duży szacunek do drugiego człowieka. Wydaje mi się nawet, że trener Lavicka wniósł ten aspekt na jeszcze wyższy poziom. On ma swój kodeks jako dżentelmen. Na tym polega jego funkcjonowanie.

Nigdy w Śląsku nie było tak, że ktoś kogoś nie szanował. Od trenera Lenczyka, przez Tarasiewicza, po Pawłowskiego. Mam różnych kolegów po fachu i znam różne opinie, ale osobiście miałem to szczęście, że w swojej przygodzie trenerskiej jeszcze się z takimi osobami nie spotkałem.

Krystyna Pałączkowska/slaskwroclaw.pl

Co do asystentury, dzisiaj moja wiedza o piłce jest zdecydowanie większa. Oczywiście, w tym zawodzie nigdy nie będziemy wiedzieli o wszystkim, ale gdy otaczasz się ludźmi, którzy posiadają ogromny zasób doświadczeń, czerpiesz od nich kolejne bodźce do rozwoju. Za kadencji trenera Lavicki z pewnością zmieniło się to, że większy nacisk kładziemy na aspekty mentalne, dobór zawodników do drużyny czy szczegółową obserwację mikrocyklu treningowego.

Istnieją teorie, że zawodnik źle wyglądający w treningu podobnie zaprezentuje się podczas meczu. Dzisiaj w pełni się z tym zgadzam, nie ma innej możliwości. Jakieś wyjątki istnieją, ale futbol idzie w stronę mocniejszego przygotowania fizycznego, więc na dłuższą metę tego typu rozwiązanie po prostu nie przejdzie.

W kwestii obecnego sztabu szkoleniowego muszę powiedzieć, że pracuje tutaj świetna grupa ludzi. Droga, jaką wspólnie obraliśmy, zmierza w obiecującym kierunku. Jesteśmy jak rodzina. Dzisiaj rozmawia Pan z Barylskim, ale trzeba też podkreślać bardzo ważną rolę trenera Svobody, Czajki, Osińskiego, Polczyka czy trenerów pracujących z innymi drużynami w akademii, jak choćby Tomek Hryńczuk. Zwłaszcza przy tym ostatnim zawsze powtarzam, że mamy naprawdę dobrą szkołę bramkarzy. Mówimy o trenerach, którzy mieli okazję dołożyć cegiełkę do rozwoju kariery Mariana Kelemena czy Rafała Gikiewicza. Gdzie jest dzisiaj Rafał? Wyróżnia się na poziomie Bundesligi. To cenne doświadczenia, które przekładają się na szkolenie kolejnych golkiperów.

Chciałbym wrócić jeszcze do trenera Lavicki. Na przestrzeni poprzedniego sezonu w obiegu medialnym dosyć często pojawiała się opinia, że to trener konserwatywny. Co Pan o tym sądzi?

Myślę, że trener Lavicka jest pod tym względem podobny do trenera Tarasiewicza. Ma w głowie pewną strukturę zespołu i lubi stabilność. Stąd konserwatywność, ale patrząc na rozwój zespołu, ona jest potrzebna. Konserwatywność wytwarza stabilność, a ona pozwala wytwarzać konkretne mechanizmy. Jasne, że najlepiej byłoby grać 25 zawodnikami, ale żeby coś osiągać, trzeba szukać stabilizacji. W Polsce mamy z tym problem.

Myślę, że dużą rolę w postrzeganiu świata trenera Lavicki odgrywa jego przeszłość. Zarówno piłkarska, jak i trenerska. Mówimy przecież o topowych zespołach i czasach, gdy zdobycie miejsca w wyjściowej jedenastce wymagało sporej wytrwałości. Nikt niczego nie dostawał wtedy za darmo. Domyślam się, że właśnie dlatego trener Lavicka wyznaje taki model pracy. Gdybyśmy prześledzili ostatnie dwa lata, widać gołym okiem, że zależy mu na budowaniu automatyzmów, które opierają się na stabilnych fundamentach. Nie chodzi o to, że trener boi się gruntownych zmian, ale jest to w pewnym stopniu sprzeczne z jego filozofią.

Przeciwieństwo Michała Probierza (śmiech).

Tak, tak. Trener Probierz ma wyjątkowy styl. Lubi trzymać swoich zawodników w niepewności. Podobnie funkcjonował trener Lenczyk, który tak potrafił zamieszać składem, że nigdy nie było wiadomo, kto ma pewne miejsce w składzie, a kto nie. W sezonie wicemistrzowskim i mistrzowskim coś takiego było na porządku dziennym, ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że zespół był naprawdę bardzo wyrównany. Dzisiaj mówimy o Kaźmierczaku, Mili czy Elsnerze, ale nie można też zapomnieć o Dudku czy Sztylce. Każdy z 25 zawodników był potrzebny.

Dzisiaj mamy oczywiście inny zespół, ale na obecną kadrę można patrzeć w podobny sposób jak przed laty. Rotacje na pewno będą większe, co wynika z siły całej drużyny, a nie wyłącznie wyjściowej jedenastki. Tak to widzę. Tym bardziej że nie wiemy, czego możemy spodziewać się po jutrzejszym dniu. Pandemia spowodowała, że musimy w sposób kreatywny reagować na nagłe sytuacje. Specyficzne czasy, ale wymuszające rozwój.

„Chcemy za bardzo iść z młodymi piłkarzami w stronę taktyki” – Paweł Barylski

Mówi Pan, że kadra Śląska jest wyrównana. Jak to się ma z kolei do całej ekstraklasy? Wieloletnie doświadczenie na ławce trenerskiej Śląska na pewno pozwala Panu określić, jakim zmianom ulega nasza liga.

Na pewno się zmienia. Po pierwsze, sięgając do ostatnich 10 lat, widzę zdecydowanie więcej zawodników zza granicy. Ta tendencja wynika z globalizacji rynku, ale czy to jest dobre? Nie powiedziałbym. Strategia stawiania na polskich piłkarzy przekonuje mnie zdecydowanie bardziej. Myślę, że Śląsk powinien iść w tym kierunku. Natomiast kiedy już chcemy sięgać po obcokrajowców, niech będzie ich mniej, ale żeby byli lepsi i stanowili o jakości nawet na tle całej ligi. To pierwsza sprawa, jeśli chodzi o zmiany w ekstraklasie.

Kolejną kwestią, którą zauważam, jest fakt, że zawodnicy są dzisiaj lepiej przygotowani pod kątem taktycznym. Druga strona medalu jest taka, że 10 lat temu było zdecydowanie więcej piłkarzy o lepszym przygotowaniu indywidualnym. Tak uważam. Teraz kładzie się większy nacisk na organizację gry całego zespołu kosztem wyszkolenia, które było lepsze na początku poprzedniej dekady. Ba, nie chcę nawet mówić o starszych zawodnikach, których miałem zaszczyt „dotknąć”. Takich jak Włodzimierz Ciołek, Tadeusz Pawłowski czy Waldemar Tęsiorowski.

Krystyna Pałączkowska/slaskwroclaw.pl

Jeżeli chodzi o wyszkolenie, oni prezentowali naprawdę bardzo wysoki poziom. Powiem nawet, że na poziomie dzisiejszej ekstraklasy poradziliby sobie w realiach taktycznych i fizycznych. Wtedy odbywała się naturalna selekcja i nie było podziału na grupy czy tzw. periodyzacji. Byłeś twardy? Przechodziłeś dalej. Nie jesteś? Przepadasz. To największa różnica względem obecnych czasów.

W moim odczuciu młodzi piłkarze mają dzisiaj dużo mniej kontaktu z piłką poza treningiem. Kiedyś było inaczej. Tutaj pytanie, dlaczego Jakub Łabojko czy Przemysław Płacheta są tam, gdzie są? Bo wykonali ogrom pracy indywidualnej. Okej, możemy mówić, że to my im pomogliśmy, ale tak naprawdę oni pomogli sobie najbardziej. Taka jest prawda. To niezwykle ważne, żeby zawodnik w młodym wieku zrozumiał, że trzeba nad sobą ciężko pracować. To mogą być nawet proste rzeczy: podanie czy przyjęcie piłki. To kanon futbolu! Robimy tego za mało na każdym etapie szkolenia.

Jestem też rodzicem i obserwuję pewne zjawiska. Wydaje mi się, że za bardzo chcemy iść z młodymi piłkarzami w stronę taktyki czy organizacji gry, a zapominamy o najprostszych środkach, np. drybling, podanie czy strzał. W Polsce zapomnieliśmy o piłkarskim kanonie. Jeżeli piłkarz ma opanowane proste zagrania na dobrym poziomie, później jest mu łatwiej w drodze na wyższe poziomy. Dopiero tam pojawi się taktyka, konkretne założenia meczowe i motoryka.

Czyli między słowami przekazuje Pan, że w Polsce nie wychowuje się dryblerów.

Niestety. Kocham takich piłkarzy. Ma to obecnie choćby Kamil Jóźwiak, a z tych zawodników, których miałem okazję prowadzić, mieli to Waldemar Sobota czy Łukasz Madej. To jest sól futbolu. Do tej grupy zalicza się nawet Przemek Płacheta, który często sięgał po indywidualne rozwiązania, mimo że bywały one irytujące nawet dla jego kolegów. Ważne było jednak, że Przemek ryzykował, nie bał się. Coś takiego w piłce nożnej nie może zaniknąć. Szczególnie kiedyś był to powód, dla którego chodziło się na mecze. Mówiło się, że kibice idą oglądać Janusza Sybisa, Włodzimierza Smolarka czy Mirosława Okońskiego.

Nie chcę oczywiście oceniać, tym bardziej że ktoś może Barylskiemu zarzucić, że siedzi sobie w wygodnym, ekstraklasowym fotelu i się wymądrza. Ale trzeba o tym mówić. Trzeba uwrażliwić ludzi za to odpowiedzialnych, że takich chłopców na pewno jest pełno, tylko że dzieje się coś złego i na pewnym etapie ich hamujemy. Mówię „My”, bo też jestem trenerem. Może na wczesnym etapie za bardzo ich ograniczamy i próbujemy wdrożyć w sztampę i każemy robić to, to, to i to. Tym samym zabijamy piłkarzy, którzy mogliby w dorosłym futbolu robić na boisku różnicę.

Są zawodnicy, którzy mają do wykonania szereg zadań dla zespołu, ale są też tacy, którzy jedną akcję potrafią zmienić wynik meczu i poruszyć trybuny. Dzisiaj czegoś takiego brakuje.

W Śląsku jest kilku takich piłkarzy, którzy dryblingiem potrafią zrobić różnicę, ale teraz chciałbym zapytać o cały zespół. Gdzie Pana zdaniem leży jego sufit na tle tak wyrównanej czołówki w ekstraklasie?

Zawsze podkreślam, że miejsce Śląska Wrocław to najlepsza piątka ligi. Uważam, że potencjał zespołu na to pozwala. Oczywiście Lech czy Legia przewyższają nas pod względem finansowym, a naprawdę dobrze wyglądają też Cracovia czy Jagiellonia, ale pokazaliśmy, że się da. Ja ze Śląskiem zajmowałem do tej pory miejsca nr 1, 2, 3, 4, 5, 9, 10 i 12. Poprzedni sezon nie był zły, ale pozostał niedosyt, bo wiem, że mogliśmy powalczyć o podium.

Moja żona powiedziała mi nawet, że jestem nienormalny (śmiech). Mówiła, że chwilę temu walczyłem o utrzymanie, nie denerwowałem się, a sezon później pojechaliśmy na urlop i przez dwa tygodnie nie mogłem usunąć z głowy myśli, że mogliśmy zrobić coś więcej. Uważam, że kiedy w sporcie masz szansę, musisz starać się ją wykorzystać, bo później może jej już nie być. Kiedyś trener Tarasiewicz powiedział mi takie słowa: „Wiesz co Paweł? Idziesz pod prysznic i mówisz, że mogłeś zrobić więcej. Wiesz co? W dupę się pocałuj z takim gadaniem. Po meczu jest już za późno”.

Jeżeli pojawia się przed tobą możliwość, żeby w jakimkolwiek sporcie coś osiągnąć, musisz do tego dążyć. Nie zrobisz tego? Przegrasz. Tak działa piłkarski bóg. Nie wykorzystałeś swojej szansy? Sorry, więcej już jej nie dostaniesz. Stąd uważam, że można było zrobić więcej, ale oczywiście patrząc globalnie, wykonaliśmy świetną pracę. Można było powiedzieć, że w końcu wróciliśmy do górnej ósemki, ale to powinien być dla nas obowiązek. Mówię to z pełną odpowiedzialnością, bo uważam, że taki jest nasz potencjał. Co więcej, ciągle się rozwijamy.

Ciągle będę też powtarzał, że świetną pracę wykonuje Dariusz Sztylka, który uformował sposób budowania Śląska w porozumieniu z prezesem Waśniewskim. Do tego dochodzi działanie Krzysztofa Paluszka w akademii. Ten kamień węgielny, o którym mówimy, że powstaje, daje nam kolejnego kopa do działania. Kiedy coś staje się namacalne, napędza się cała społeczność klubowa. Każdy krok do przodu jest niezwykle ważny, ponieważ mówimy o wywieraniu pozytywnego wpływu nie tylko na zawodnikach czy trenerach, ale też wszystkich pracownikach Śląska czy kibicach. Dzięki temu możesz zrobić więcej niż normalnie. Więcej, niż można by sobie wyobrazić.

Krystyna Pałączkowska/slaskwroclaw.pl

„Dzisiaj znowu czuję to samo, co w 2012 roku” – Paweł Barylski

Wymienił Pan kilka razy nazwisko Dariusza Sztylki, przy którym można powiedzieć chapeau bas w odniesieniu do poczynionych transferów w ostatnim okienku transferowym, ale nie tylko. Chciałbym jednak przejść do finału naszej rozmowy. Czy widzi Pan jakieś podobieństwa między obecną drużyną a ekipą mistrzowską z 2012 roku? Odpowiedź „Celeban, Sobota, Pawelec” się nie liczy (śmiech).

Spokojnie, tak nie odpowiem (śmiech). Zacznę od tego, że ludzie mnie znają i wiedzą, że dla mnie relacje międzyludzkie są bardzo istotne. Kiedy skończyłem 45 lat, to było 10 dni temu (20 września), powiedziałem piłkarzom, że jestem szczęśliwy, ponieważ po ośmiu latach znowu czuję to samo, co wtedy. Tę energię ludzi wokół, którzy tworzą nie tylko zespół, ale cały klub. Ludzi, którzy chcą coś osiągnąć. Przykładem na taką niebywałą determinację jest Krzysztof Mączyński, którego poznałem 12-13 lat temu, kiedy przyjechał do nas na testy.

Później śledziłem, jak układa się jego kariera. Widziałem, jak ważną częścią układanki staje się w każdym kolejnym zespole. Chiny, reprezentacja, Wisła Kraków… Wielu ludzi tego nie widziało, ale dzięki niemu Grzegorz Krychowiak mógł grać trochę inaczej. Krzysiek był krytykowany, a mimo to szedł własną ścieżką. Jest hardy i zawsze gotowy do walki. Nikomu nie odpuści. Dzięki temu bardzo wiele osiągnął.

Dopiero po czasie można było w pełni docenić jego grę dla reprezentacji Polski.

Dokładnie. Wracając do zespołu mistrzowskiego, wtedy zespołem kierował Sebastian Mila, ale miał przy sobie takich ludzi jak Darek Sztylka. Dzisiaj widzę coś podobnego. Tamten zespół był co prawda bardziej doświadczony i wyrównany, natomiast dzisiaj jest więcej młodości, ale czy to źle? Nie powiedziałbym. Da się odczuć, że ci chłopcy chcą zrobić coś wielkiego. Większego, niż dotychczas zrobili. Nie chodzi mi tutaj nawet o takich piłkarzy jak Mariusz, który stał się niemal postacią pomnikową. To klubowa legenda nie tylko jako piłkarz, ale także człowiek. Poznałem go tyle lat temu, a on dzisiaj jest tym samym Mariuszem Pawelcem.

Trudno dokładnie wyrazić słowami tę energię, którą czuję. Potrafię natomiast powiedzieć, że obecna drużyna Śląska jest w stanie powalczyć o coś większego. Tym bardziej, że żyjemy w dobie koronawirusa, w której można albo wiele stracić, albo wiele zyskać. Nieprzewidywalność przy tylu dobrych zespołach jest teraz tak duża, że to może być naszym atutem. Z drugiej strony oczywiście problemem, kiedy będzie trzeba reagować na alarmowe sytuacje. Musimy mieć ciągle zapaloną lampkę, żeby jak najmniej dać się zaskoczyć.

Sytuacja z początku sezonu była trudna, ale opanowaliśmy ją. Mogło być zarówno gorzej, jak i lepiej, ale jak widać po miejscu w tabeli i naszej grze – wyszliśmy na prostą. Wyniki zawsze nas weryfikują, ale niestety tak świat został skonstruowany, że to końcowe liczby w tabelkach mówią o wszystkim. Póki co nie musimy się o to martwić.

Czyli są warunki, że zrobić mistrzostwo. Może to Pan powiedzieć wprost (śmiech).

Wie Pan, trochę jestem marzycielem, natomiast nie chciałbym posuwać się do takich tez. Deklaratywność w piłce nożnej bywa zgubna. Myślę, że nawet najwięksi trenerzy, tacy jak Jose Mourinho czy Juergen Klopp, nie mówili by czegoś takiego. Choć z drugiej strony Klopp powiedział, że teraz nie będzie bronił mistrzostwa, tylko będzie je atakował. To naprawdę ciekawe przesłanie. Kluczowe jest jednak wyważenie. Mówi się, że czyny są lepsze od słów. Uważam, że to ma przełożenie nawet w życiu codziennym. Nie chodzi o to, że obawiam się czegoś powiedzieć, natomiast jeśli już, to z pewnością jesteśmy w stanie zrobić więcej niż w poprzednim sezonie.

Ostatnie pytanie. Czy trener Barylski zostanie kiedyś pierwszym trenerem innego zespołu niż Śląsk? Pojawiają się w Pana głowie takie myśli, że kiedyś warto by było spróbować stworzenia czegoś na własną modłę?

W latach 90. moim ulubionym zespołem był Milan za kadencji Arrigo Sacchiego, a tacy zawodnicy jak Baresi czy Maldini zawsze byli dla mnie inspiracją. Nawiązując do tego, chciałbym zostać w Śląsku i w przyszłości zostać tutaj trenerem. Nie mówię, że za rok czy dwa, ale chciałbym to osiągnąć. Gdyby jednak pojawiła się sytuacja, w której dostanę poważną propozycję gdzieś indziej, zapewne ją rozważę, ale jako że uważam pracę w piłce nożnej za projekt długofalowy, nie zawracam sobie głowy takimi myślami.

Wielu ludzi pyta mnie o to, ale ci, którzy znają mnie bliżej, wiedzą, że na pewne rzeczy patrzę w trochę inny sposób. Ale tak, to jest mój cel, który powstał, kiedy miałem 16 lat. Od tamtej pory, przechodząc przez kolejne szczeble kariery trenerskiej, staram się realizować. W dłuższej perspektywie, bo taka jest moja natura i wierzę również, że ktoś na górze kieruje moim losem. Na wszystko pracuję z myślą, że trzeba czasu. Staram się wykonywać swoją pracę jak najlepiej i skupiam się na współdziałaniu z ludźmi. Uważam, że to mój atut. W tym zawodzie, jak i w życiu, to rzecz niezwykle ważna. Pamiętam, że kiedy w wojsku pełniłem rolę dowódcy plutonu, na obradach sztabu nigdy nie miałem problemu, żeby dogadywać się z ludźmi i rozwiązywać trudne sytuacje.

Czyli idzie Pan własną drogą, a jako że zawód trenera jest trudnym kawałkiem chleba, może być bardzo różnie.

Bardzo trudny. Moim zdaniem to jeden z najtrudniejszych zawodów na świecie. Pierwszy trener jest jak dyrektor korporacji. Zarządza ludźmi. Kiedyś trenerzy zarządzali tylko treningiem, a dzisiaj zawiera się w tej pracy o wiele więcej rzeczy. Mamy bardzo szeroki aspekt działań. Jako ciekawostkę mogę dodać, że trzech moich kolegów prowadzi teraz kluby ekstraklasy. Krzysztof Brede, Marek Papszun i Dariusz Skrzypczak. To są ludzie, z którymi kończyłem kurs trenerski w 2018 roku, a są stamtąd jeszcze Artur Derbin czy Adam Nocoń. Ta młodsza grupa trenerów, w której się obracałem, jest naprawdę dobra. Każdy z nas szuka swojego miejsca na ziemi i próbuje pracować z wykorzystaniem tego, czym natura nas obdarzyła. Z sercem, zaangażowaniem i doświadczeniem.

Najważniejsze, żeby wybrać własną drogę i nikogo nie naśladować. Czerpanie wzorców od innych jest oczywiście jak najbardziej wskazane, co widać nawet u największych trenerów. Problem pojawia się jednak w momencie, gdy młody trener patrząc na tych najlepszych, chce czerpać od nich garściami na zasadzie tu i teraz. Mam taki przykład 29-latka, który powiedział mi „Trenerze, ja muszę teraz!”. Odpowiedziałem „Słuchaj, nic nie musisz. Ty dopiero zawodu się uczysz, spokojnie” (śmiech). W piłce nie masz szans, jeśli nie jesteś cierpliwy. Trzeba do wszystkiego podchodzić z dużym dystansem, bo dzisiaj możesz być tu, a jutro zupełnie w innym miejscu.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze