Pakerzy i frajerzy po 6. kolejce Premier League


Niecodzienny pogrom na Etihad Stadium, Liverpool triumfuje w hicie

23 września 2019 Pakerzy i frajerzy po 6. kolejce Premier League
si.com

Liverpool potwierdził swoją niewiarygodną ligową dyspozycję podczas niedzielnego hitu przeciwko ekipie Chelsea. Zespół Juergena Kloppa wymazał z pamięci wpadkę z Napoli, która przytrafiła się w środku tygodnia na europejskiej arenie. I na razie nie zapowiada się, aby w perfekcyjnie funkcjonującej maszynie coś miało się zaciąć. Oczywiście nie było to jedyne godne uwagi wydarzenie, jakie miało miejsce podczas szóstej kolejki Premier League. Zapraszamy na nasze cotygodniowe zestawienie pakerów i frajerów podsumowujące wszelkie wydarzenia minionego weekendu na angielskich boiskach.


Udostępnij na Udostępnij na

Triumf „The Reds” z trzech powodów ma niezwykle istotne znaczenie dla historii Premier League. Po pierwsze, Liverpool został pierwszą drużyną, której udało się wygrać pierwsze sześć spotkań w sezonie dwie kampanie z rzędu. Po drugie, zwycięstwo na Stamford Bridge było ich siódmym z rzędu wywalczonym na wyjeździe, co nigdy wcześniej nie zdarzyło się w klubowych annałach. No i wreszcie ostatnia wygrana nosi liczbę 92. Tyle razy Liverpool sięgnął po komplet punktów, odkąd zespołem z ławki rezerwowych dowodzi Klopp. Więcej zwycięstw w swoich 150 pierwszych meczach w Premier League osiągnął jedynie Jose Mourinho, którego licznik sięgnął 105 wygranych.

Za plecami Liverpoolu oczywiście Manchester City. Jeśli rehabilitować się za wpadkę, jaką była porażka 2:3 z Norwich City, to tylko w taki sposób, w jaki podopieczni Guardioli uczynili to w sobotę. Już po pierwszym kwadransie, gdy prowadzili aż 4:0, mogli obwieścić wykonanie zadania. Z honorowym podejściem w myśl zasady, iż słabszego i leżącego się nie bije, nie mieliśmy jednak do czynienia. Ostatecznie na tablicy wyników wybił rezultat 8:0. Po zeszłoweekendowych zawirowaniach na Carrow Road znów dla piłkarzy Manchesteru City nastąpił kolejny i przewidywalny, aczkolwiek nie nudny dzień w pracy. Wręcz przeciwnie. To kolosalne zwycięstwo miało licznych architektów. Mimo wszystko zwracamy uwagę w szczególności na jednego z nich.

Pakerzy

Ogrom piłkarskiego potencjału Manchesteru City sprawia, że w każdej kolejce możemy wybrać sobie dowolnego bohatera zespołu hiszpańskiego menedżera. Może nim być Aguero, Sterling, De Bruyne – nie ma to wręcz większego znaczenia. Tym razem przed szereg wyszedł Bernardo Silva. Kolejny hattrick autorstwa argentyńskiego napastnika „The Citizens” byłby nudny, dlatego też dla odmiany wypadało coś zmienić. Tym razem w buty Aguero wszedł Portugalczyk. Dla Bernardo Silvy to pierwszy bramkowy tryplet, jaki udało mu się ustrzelić w dotychczasowej karierze. Bezsprzecznie największy bohater całej kolejki.

Żeby nie było, jego pozostali koledzy również mieli niebagatelny wpływ na tak pokaźne zwycięstwo. Manchester City dał wyraźny sygnał, że chwilowe potknięcia nie robią na nich jakiegokolwiek wrażenia. Podobnie zresztą jak pięć punktów przewagi wywalczone przez ich rywala w rywalizacji o splendor na tym etapie sezonu. Prezentacja tak potężnej siły rażenia wyłącznie dodaje kolorytów w wyścigu o mistrzowski tron. Swoją drogą Watford stało się chyba ulubioną ofiarą mistrzów Anglii. Wystarczy przypomnieć sobie wynik z finału Pucharu Anglii, gdy zespół Guardioli ustrzelił dwie bramki mniej niż podczas sobotniej rywalizacji.

Praca Eddie’go Howe’a wykonywana w Bournemouth od kilku dobrych sezonów nie schodzi z ust wszelkich obserwatorów Premier League. Co chwila pojawiają się pytania, kiedy kluby o większych możliwościach pomyślą o Vitality Stadium w celu sięgnięcia po usługi jednego z najzdolniejszych angielskich menedżerów. Te jednak nie kwapią się do tego, wciąż spoglądając przede wszystkim w stronę zagranicznego blichtru. Co oczywiście działa wyłącznie na korzyć jego dotychczasowego pracodawcy.

„Wisienki” podczas swojej kilkusezonowej przygody w Premier League uchodziły za jedną z najbardziej nieprzewidywalnych ekip w całej stawce. Po pierwszych kolejkach sezonu 2019/2020 można odnieść wrażenie, że w końcu doszedł element stabilności. W poprzedniej kampanii Bournemouth potrafiło chociażby w łatwy sposób rozprawić się z Chelsea, aby następnie upokorzyć się z outsiderem.

Tym razem na razie jest znacznie spokojniej. Howe poprowadził zespół do drugiego z rzędu zwycięstwa w stosunku 3:1 i nieprzypadkowo na tym etapie rozgrywek plasuje się on w okolicach podium. Niezależnie czy ostatecznie „Wisienki” zaczną pikować, czy też rozgoszczą się w pierwszej połowie tabeli z nadzieją na puchary, ich menedżer jak zwykle będzie mógł się czuć największym wygranym.

Frajerzy

Everton długo marzył o zaprezentowaniu swojego nowego, lepszego oblicza, które wywindowałoby zespół z Goodison Park do europejskich pucharów. W ostatnim sezonie zabrakło naprawdę niewiele. Ich pozytywny obraz na tę chwilę ponownie gdzieś się zatarł. I niestety sami sobie nie pomagają, aby miało być inaczej. Samobójczy gol Yerry’ego Miny otwierający wynik spotkania z Sheffield może i nie należał do decydujących momentów, ale jednak trudno o dobry rezultat, weryfikując samego siebie w tak idiotyczny sposób. A zespół z możliwościami na grę w Europie zwyczajnie musi punktować z beniaminkami. Nawet jeśli ów beniaminek jest powszechnie chwalony z każdej strony.

Zaczęło się miło, skończyło się tragicznie. O finaliście ostatniej edycji Ligi Mistrzów można powiedzieć dużo, ale na pewno nie to, że od początku sezonu pozostaje w formie, która pozwoliłaby mu grać o wielkie rzeczy. Pokaźne zwycięstwo nad Crystal Palace w poprzedniej kolejce dało fałszywy sygnał, że w północnym Londynie wszystko funkcjonuje, jak należy. Bo tak zwyczajnie nie jest.

Począwszy od ligowej inauguracji z Aston Villą, gdy beniaminek napędził Tottenhamowi sporo strachu, poprzez porażkę z Newcastle i szczęśliwe remisy z Manchesterem City i Arsenalem, kończąc wreszcie na ostatniej porażce z Leicester City, „Koguty” zwyczajnie nie potrafią złapać odpowiedniego rytmu. A gdy zdamy sobie sprawę, że ekipa Pochettino wygrała zaledwie cztery z ostatnich szesnastu spotkań, dojdziemy chyba do wniosku, że niejednokrotnie chwaleni są mocno na wyrost. To oczywiście wciąż zespół, w którym drzemią ogromne możliwości. Pora je rozbudzić.

Bezbronne na Etihad Stadium „Szerszenie” w żaden sposób nie mogły przeciwstawić się nabuzowanym po ostatniej ligowej wpadce gospodarzom. Mimo wszystko bagaż ośmiu goli, jaki zabrali ze sobą w drogę powrotną z Manchesteru, to powód do ogromnego wstydu. Poważną kompromitację musi wziąć na swoje barki Quique Sanchez Flores. Zasłużony remis z Arsenalem, który równie dobrze powinien przekuć się w pierwsze w tym sezonie zwycięstwo Watfordu, tylko na chwilę pozwolił zatuszować wszelkie braki ostatniej drużyny w ligowej stawce.

Przed nowym-starym szkoleniowcem klubu ogrom pracy, aby jego zespół wykaraskał się z dna tabeli i powrócił na swój w miarę stabilny poziom. A przecież Watford nigdy nie uchodził za chłopca do bicia. No a przynajmniej śmiało można stwierdzić, że w ostatnich sezonach za ich plecami zawsze było kilka słabszych drużyn. Tym razem nie mają się na kogo oglądać. No chyba że w stronę Championship.

Rodzynek

Nie ma hitowych meczów z udziałem Liverpoolu, w których cegiełki do sukcesu nie dołożyłby Trent Alexander-Arnold. O ile w ogóle jakiekolwiek spotkanie „The Reds” może mieć rację bytu bez czynnego udziału angielskiego bocznego obrońcy. Jego talent rośnie w oczach. Już teraz niejeden zawodnik znajdujący się w kwiecie piłkarskiego wieku może mu pozazdrościć dokonań. A to wciąż przecież zaledwie 20-latek. Chyba nie ma żadnych wątpliwości, że pozycja prawego defensora na długie lata zostanie zdominowana przez gracza Liverpoolu. Do tego faktu zdążyliśmy się już przyzwyczaić znacznie wcześniej.

Podsumowanie

Pakerzy:

  • Bernardo Silva
  • Manchester City
  • Eddie Howe

Frajerzy:

  • Yerry Mina
  • Tottenham
  • Quique Sanchez Flores

Rodzynek:

  • Trent Alexander-Arnold
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze