Ligowy tydzień inaugurujący pracę Koemana w Barcelonie podsumowywał mecz z Sevillą. Po pewnych zwycięstwach z Villarrealem oraz Celtą Vigo na wyjeździe "Dumę Katalonii" czekała kolejna trudna przeprawa. Na Camp Nou w celu sprawdzenia postępów w rewolucji przyjechali triumfatorzy Ligi Europy. To, co na papierze, sprawdziło się na boisku. FC Barcelona straciła punkty u siebie, choć bardziej należałoby powiedzieć, że te zostały umiejętnie wyrwane przez Sevillę.
Sześć punktów na sześć możliwych. Siedem bramek strzelonych, żadnej straconej. Start w Barcelonie holenderskiego szkoleniowca jest imponujący. Podobne wrażenie na kibicach musi robić również gra drużyny, w której śladu po kompromitacji z Bayernem zupełnie nie widać. Ronald Koeman to nie kolejny „Cruyffista”, a poważny trener. Przestano rozmawiać o „DNA” Barcelony oraz posiadaniu piłki. Nikt nie zapewnia pięknej gry, lecz skuteczną. I to widać od samego początku. Początku czegoś nowego.
FC Barcelona nie do poznania
Początek meczu i znów to samo. FC Barcelona wcale nie myśli o całkowitej dominacji nad spotkaniem. Tym razem na tle bardzo dobrego rywala to nie wypaliło. Już w 8. minucie gry Luuk de Jong otworzył wynik spotkania. Reakcja drużyny Koemana była błyskawiczna. Dwie minuty później wynik meczu wyrównał Philippe Coutinho, wykorzystując niefrasobliwość w obronie Jesusa Navasa. Dla Brazylijczyka było to drugie trafienie w tym sezonie. Coutinho razem z Barceloną powstaje z kolan, będąc jednym z jej głównych filarów.
Od tego momentu obie drużyny szły cios za cios. A to rzecz niespotykana w meczach Barcelony, zwłaszcza tych na Camp Nou. Dobrze przygotowany fizycznie zespół jest w stanie narzucić własne tempo gry, ale i dostosować się do realiów spotkania. Takim obecnie jest FC Barcelona. Za treningi Koemana chwali nawet jej cichy kapitan. Katalończyków bieganie dłużej nie boli. Mogliśmy się przyzwyczaić do stwierdzeń, że Barcelona bez piłki cierpi, znacznie bardziej niż każda inna drużyna. To pod wodzą holenderskiego trenera staje się mitem. Mecz z Sevillą tylko to potwierdzał.
Gra statyczna zamieniła się w szybki, kombinacyjny atak. O takim mówiono w Katalonii od dawna, lecz zazwyczaj boisko weryfikowało piękne słowa. Bajkopisarzom w Barcelonie w końcu podziękowano. Po dynamicznym kwadransie gry dwa kolejne należały do Barcelony cierpliwie szukającej swojej okazji do wyjścia na prowadzenie. Wymienność pozycji, pomysł na grę. Tego od dawna sympatycy „Blaugrany” nie widzieli.
Różnice w systemie gry Barcelony widać chociażby w statystykach. Po 45 minutach gry posiadanie piłki obu drużyn było niemalże identyczne. Nie inaczej wyglądała statystyka okazji bramkowych. Trzeci ligowy test Koemana zapowiadał się na najtrudniejszy. Pierwsza połowa spotkania dobitnie to pokazała.
Kubeł zimnej wody
Druga część pojedynku to były nadal, mimo kilku przebłysków, piłkarskie szachy. Mecz taktyczny, długimi momentami bez klarownych sytuacji. Jedną z nich szybko zmarnować zdołał Antoine Griezmann. Francuz pod wodzą Koemana miał dostać nowe życie, a prezentuje się jeszcze gorzej niż w poprzednim sezonie. Po 60 minutach gry mistrza świata zastąpił Trincao dający jak do tej pory więcej powodów do regularnej gry.
Na lewej stronie Fatiego zastąpił Pedri. 17-letni skrzydłowy w meczach z Villarrealem i Celtą błyszczał, strzelając w nich trzy bramki. Młodzi zawodnicy Barcelony nie byli w stanie z miejsca zmienić obrazu gry, który z biegiem czasu wyglądał coraz korzystniej dla gości. To oni coraz śmielej dochodzili do sytuacji bramkowych.
Tempo gry – zgodnie z późną porą spotkania – mogło usypiać oglądających. Hit La Liga zaczął się fenomenalnie, a kończył się wielkim zawodem. Dyspozycja Sevilli w drugiej połowie mogła zaskoczyć gospodarzy, którzy nie radzili sobie z wysokim pressingiem. Na wyróżnienie zasługiwać mogła środkowa linia gości. Jej dobra postawa w dużej mierze ograniczyła Barcelonę, która znów przypominała swoją dawną, bezbarwną wersję.
FULL TIME pic.twitter.com/CKAU1FDSJy
— FC Barcelona (@FCBarcelona) October 4, 2020
Mecz świetne zaczęła Sevilla oraz solidnie go skończyła. FC Barcelona dobrze odpowiedziała, ale brakowało jej dłuższej dominacji nad spotkaniem, obfitej w sytuacje stuprocentowe, których po stronie gospodarzy praktycznie nie było. Rewolucja Koemana na chwilę stanęła w miejscu. Na szczęście w punkcie, w którym mogło to być wliczone w straty. Goście na przynajmniej punkt wywieziony z Camp Nou czekali dziewięć lat. Na „9”, której w tym meczu bardzo brakowało gospodarzom, FC Barcelona jeszcze poczeka, ponieważ takowej w klubie ze świecą szukać.