Odpędzić demony sprzed dekady. Słowenia – miejsce naszej piłkarskiej hańby


Wspominamy mecz w Mariborze z 2009 roku, który "Biało-czerwoni" przegrali z kretesem

6 września 2019 Odpędzić demony sprzed dekady. Słowenia – miejsce naszej piłkarskiej hańby
rtvslo.si

Po klapie na Euro 2008 Leo Beenhakker dostał drugą szansę. Holender nie podzielił losu Pawła Janasa czy Jerzego Engela, którzy po nieudanym turnieju (w ich przypadku to były mistrzostwa świata) musieli pożegnać się z kadrą. Były trener między innymi Realu Madryt otrzymał kredyt zaufania i pozostał na stanowisku. Dostał zadanie, aby wywalczyć awans na mundial w RPA. Po losowaniu grup eliminacyjnych wydawało się, że nie będzie to jakoś specjalnie trudne wyzwanie. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna.


Udostępnij na Udostępnij na

Powiedzmy sobie szczerze – kiedy stało się jasne, z kim przyjdzie nam się zmierzyć w walce o mistrzostwa świata, mało kto zakładał brak awansu. Mieliśmy furę szczęścia w losowaniu, bo naszymi rywalami były wówczas Czechy, Słowacja, Słowenia, Irlandia Północna oraz San Marino. Można było trafić znacznie gorzej. Oczywiście obawialiśmy się Czechów, ale akurat, jak się później okazało, oni nie spisali się najlepiej w tych eliminacjach.

Mimo to zajęliśmy dopiero piąte miejsce, wyprzedziliśmy jedynie San Marino. Porażka na całej linii, kolejny raz zostaliśmy brutalnie sprowadzeni na ziemię. Prawda jest jednak taka, że ten rezultat w pełni oddaje siłę (a w zasadzie jej brak) ówczesnej reprezentacji Polski. Można narzekać na polską piłkę, ale ilekroć wracamy pamięcią do tego, co było raptem dziesięć lat temu, uświadamiamy sobie, że teraz jednak nie jest aż tak źle.

Pogrzebane nadzieje

Symbolem tych ciemnych czasów polskiego futbolu był ten przeklęty mecz w Mariborze. Wynik 3:0 jest mylący. Powinniśmy przegrać wyżej. Byliśmy dramatycznie słabi, nie stawialiśmy oporu, nie próbowaliśmy wpłynąć na wydarzenia na boisku, które od początku nie układały się po naszej myśli. Biernie przyglądaliśmy się Słoweńcom, którzy robili z nami, co chcieli.

Starcie w Mariborze było meczem o wszystko. I jak to z polskimi „meczami o wszystko” zwykle bywa – przegraliśmy je. Przed pierwszym gwizdkiem sędziego zarówno Polska, jak i Słowenia miały po 11 punktów w tabeli. Tylko zwycięstwo przedłużało nadzieje jednego i drugiego zespołu choćby na baraże.

Spotkanie Słowenia – Polska to była trzecia od końca kolejka tych eliminacji. Tak jak wcześniej wspomniałem, jeszcze na tym etapie oba zespoły miały tyle samo punktów i były w podobnej sytuacji. Jednakże końcówka tych eliminacji była zgoła odmienna dla obu ekip. Słowenia po zwycięstwie nad Polską zdołała odprawić jeszcze z kwitkiem Słowację i San Marino, co dało jej możliwość gry w barażach.

Polska, która po meczu w Mariborze grała już o nic, przegrała jeszcze w Pradze z Czechami (0:2), a następnie uległa Słowacji 0:1 na Stadionie Śląskim. Tamto spotkanie odbyło się na śniegu, w grobowej atmosferze i przy niemal całkowicie pustych trybunach. Garstka fanów, która jednak zdecydowała wybrać się na to starcie, oglądała zwycięstwo Słowaków, którzy po końcowym gwizdku sędziego mogli świętować awans na południowoafrykański mundial. Kibice „Biało-czerwonych”, widząc radość naszych południowych sąsiadów, zastanawiali się, dlaczego to nie mogliśmy być my.

Jesteśmy na deskach

Wróćmy jednak do meczu wyjazdowego ze Słowenią, który ostatecznie pogrzebał nasze szanse na awans do mistrzostw świata. Dlaczego to starcie stało się symbolem ówczesnej reprezentacji Polski? Przede wszystkim dlatego, że rozegraliśmy koszmarne spotkanie. Nie chodzi tylko o sam wynik, „Biało-czerwonym” zabrakło pomysłu na ten mecz oraz zaangażowania, a przecież było to dla nas starcie ostatniej szansy w tych eliminacjach.

Przed rozpoczęciem spotkania w Mariborze wielu kibiców wierzyło, że jeszcze możemy awansować przynajmniej do baraży. Jednak mecz z podopiecznymi Matjaza Keka dobitnie pokazał, że nie zasługujemy na to. Tak grając, nie mieliśmy prawa tego osiągnąć.

Słoweńcy od początku starcia przejęli inicjatywę. Dobrze weszli w to spotkanie i już w 13. minucie objęli prowadzenie. Po podaniu Miso Brecki piłkę do bramki wpakował Zlatko Dedić. Napastnik Słoweńców miał patent na Polaków. Strzelił nam gola w pierwszym meczu, strzelił również w Mariborze. Złą interwencją w tej sytuacji popisał się Artur Boruc, który rozgrywał bardzo słabe eliminacje.

Chwilę przed końcem pierwszej części spotkania prowadzenie gospodarzy podwyższył Milivoje Novaković. Asystował mu Andraz Kirm – wówczas piłkarz Wisły Kraków. Ten gol do szatni był już praktycznie ciosem nokautującym. Schodząc do szatni, mało kto w naszym zespole wierzył w odwrócenie losów tego starcia. W drugiej połowie wynik ustalił Valter Birsa. W tym momencie byliśmy na deskach.

Nie ma niczego

Sprawy czysto piłkarskie to jedno, ale ten mecz jest wyjątkowy również z innych względów. Około 80. minuty spotkania, już przy stanie 3:0 dla Słoweńców, tyradę wygłosił Dariusz Szpakowski. Legendarny komentator rozpoczął swój słynny monolog od zwrócenia uwagi na fakt, iż kontynuowanie współpracy z Leo Beenhakkerem po Euro 2008 nie było dobrym pomysłem. Starcie w Mariborze pomału dobiegało końca, a Szpakowski wymieniał długą listę naszych wad i popełnionych błędów.

W głosie komentatora słychać było wielkie rozgoryczenie. Tak jak wszyscy Polacy był zaniepokojony losem polskiej piłki. Nasza przyszłość nie rysowała się w kolorowych barwach. Trudno było pozostać optymistą.

Niestety nie tylko piłkarze skompromitowali się tego dnia. Po końcowym gwizdku sędziego, kiedy emocje jeszcze nie opadły, Grzegorz Lato zrobił najgorszą rzecz, jaką mógł zrobić. W wywiadzie telewizyjnym powiedział przed kamerami, że Leo Beenhakker został zwolniony. Jednak nie powiadomił wcześniej o tym Holendra, który o tej decyzji dowiedział się z telewizji. Nawet jak na standardy ówczesnego PZPN-u to była sytuacja kuriozalna, która nie miała prawa się wydarzyć.

Wyraźnie zdumiony Beenhakker nie dowierzał w to wszystko, kiedy dziennikarze poinformowali go, że został zwolniony. Nie mieściło mu się w głowie, jak można było wykazać się takim nietaktem. Holender nie wrócił już z drużyną do Polski. Nie miał ochoty rozmawiać z Grzegorzem Latą oraz podawać mu ręki. Maribor okazał się Waterloo dla Leo Beenhakkera.

Byliśmy wówczas naprawdę w fatalnym położeniu. Atmosfera w kadrze była grobowa, nie funkcjonowała drużyna, nie funkcjonował PZPN. Byliśmy bez trenera oraz bez nadziei na lepsze jutro. Na trzy lata przed Euro 2012 nie mieliśmy niczego, nawet dobrych autostrad. Dlatego naprawdę warto docenić, w jakim położeniu jest obecnie polska reprezentacja. Dziś to Słowenia gra mecz o wszystko. My mamy sytuację pod kontrolą.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze