Everton w ostatnich latach musiał przejść bardzo długą drogę. Po kilku błędnych decyzjach w końcu jedna okazała się strzałem w dziesiątkę. Zatrudnienie Carlo Ancelottiego na ławce trenerskiej to z pewnością najlepszy prezent pod choinkę, jaki mógł przytrafić się fanom „The Toffees” w ubiegłym roku. Dzisiaj drużyna Włocha jest na ustach wszystkich w Anglii, a w sobotnie popołudnie będzie miała dużo do udowodnienia w starciu z Liverpoolem.
W tym momencie na Wyspach nie ma chyba bardziej dumnego człowieka od fana Evertonu. Pierwsze miejsce w tabeli, komplet oczek, 12 strzelonych bramek i 5 straconych. To możne napawać optymizmem, tym bardziej po chudych latach, jakie zapanowały ostatnio na Goodison Park. Dzisiaj nikt już nie chce jednak o tym pamiętać. Dzisiaj każdemu kibicowi „The Toffees” marzy się coś więcej niż tylko środek tabeli. Pytanie tylko, czy na to nie jest jeszcze za wcześnie?
Problemy z doborem trenerów
Na Goodinson Park w ostatnich latach mieli naprawdę niesamowity problem z trenerami. Dawid Moyes był w zasadzie ostatnim trenerem, który osiągał dobre wyniki z Evertonem. Później było tylko gorzej. Jego następca, Roberto Martinez wszedł do drużyny z wysokiego c. Zajął od razu piąte miejsce w lidze, ale tego osiągnięcia nie potrafił już przebić. Po Hiszpanie przyszedł czas na Ronalda Koemana, który awansował co prawda do Ligi Europy, ale po fatalnej jesieni w 2017 roku wyleciał z klubu. Następnie zespół przejął Sam Allardyce i utrzymał go. Swoją robotę wykonał i oddał pod panowanie Marco Silvy, a ten zawiódł na całej linii.
Po nieudanej przygodzie Marco Silvy na ławce trenerskiej Evertonu, w klubie przyszedł czas na podjęcie poważnych decyzji. W końcu było to ogromne rozczarowanie. Portugalski szkoleniowiec uchodził wówczas za jednego z najbardziej utalentowanych trenerów w Premier League. Nie poradził on sobie jednak z presją, jaka panowała na Goodison Park. W jego osobie wielu widziało bowiem wybawiciela i człowieka, który w końcu odbuduje klub i wprowadzi go na europejskie salony. Skończyło się zwolnieniem po 60 spotkaniach.
Właściciele Evertonu postawili sprawę jasno. Chcemy w końcu człowieka z dużym nazwiskiem, który faktycznie weźmie się do pracy, a jej efekty będzie można zobaczyć później na boisku. Kiedy na Goodison Park szukano godnego kandydata, kibiców na stadionie rozgrzewał Duncan Ferguson. Szkot zanotował serię trzech meczów bez porażki, ale to nie wystarczyło, aby utrzymać posadę. Wybór padł bowiem na Carlo Ancelottiego, a sam szkot musiał odsunąć się w cień, jak miało to miejsce do tej pory.
Zmiana mentalności
Carlo Ancelotti na Goodison Park pracę rozpoczął 22 grudnia 2019 roku i śmiało można powiedzieć, że była to trafna decyzja ze strony klubu. Dostali to, czego oczekiwali. Gościa, który w piłce widział wszystko. Pracował z największymi, grał o największe cele i na największych stadionach. Tego potrzebował Everton. Włoch miał zaszczepić mistrzowską mentalność wśród piłkarzy i sprawić, że rozniesie się ona po całym klubie. Z biegiem czasu możemy powiedzieć, że jest na najlepszej drodze, aby do tego doszło. O zmianach, jakie nastąpiły w szatni „The Toffees”, mówi wielu piłkarzy. Praktycznie gdzie byśmy nie posłuchali jakiegoś wywiadu z jakimkolwiek graczem. Ostatnie takie deklaracje padły z ust środkowego obrońcy Michaela Keana:
– Jest genialny, naprawdę wyluzowany, łatwo się z nim rozmawia i ma w sobie autorytet. Od razu wzbudza szacunek u wszystkich.
Brzmi jak definicja poszukiwanego przez tak długi czas trenera przez Everton. Umiejętność dotarcia do piłkarza i wzbudzenia w nich szacunku to bardzo ważna umiejętność w dzisiejszych czasach. Przykład Jurgena Kloppa pokazuje, chociażby, że można wytworzyć wokół siebie i zespołu taką aurę, która poniesie piłkarzy do wygranej w Lidze Mistrzów i Premier League. Podobnie dzieje się obecnie na Goodison Park. Zawodnicy chcą iść w ogień za swoim szkoleniowcem, bezgranicznie mu ufają, a to przekłada się później na wyniki.
Another goal. Another win. What a week 🦋 pic.twitter.com/rC7CVVHCoe
— Dominic Calvert-Lewin (@CalvertLewin14) October 3, 2020
Punktowanie średniaków, czyli kompleks Evertonu
Jedna kwestia zmieniła się diametralnie, odkąd Carlo Ancelotti przejął klub z Goodison Park. Do tej pory Everton miał wielki problem. Często gubił punkty z drużynami walczącymi o utrzymanie w lidze. W praktyce oznaczało to, że nawet jeśli udało się urwać kilka oczek z mocniejszymi rywalami, to zaraz przychodziła wpadka i wszystko się wyrównywało. Nie pozwalało to, aby odskoczyć od typowych średniaków ligowych choćby na kilka punktów.
Przed przyjściem Carlo Ancelottiego w grudniu, Everton miał już w swoich dorobku porażki z Aston Villą, Bournemouth, Watfordem czy Norwich. Każda z tych drużyn na koniec sezonu była w znacznym stopniu zamieszana w walkę o utrzymanie. To tylko pokazywało bezradność, jaką cechował się zespół Marco Silvy. Przyjście Włoskiego szkoleniowca diametralnie poprawiło tę konkretną kwestię.
Od pierwszego spotkania Ancelottiego na ławce trenerskiej, „The Toffees” przegrywali tylko z Bournemouth, jeśli chodzi i wyraźnie słabsze drużyny w lidze. Pozostałe sześć porażek przytrafiły się jedynie z klubami, które albo zajęły miejsce w czołowej szóstce na koniec sezonu, albo należą do grona BigSix. Na pierwszy rzut oka mało kto zwróciłby na to uwagę, ale Everton pod wodzą Włocha nauczył się wygrywać ze słabszymi od siebie, co wcale nie było takie oczywiste. Owszem wciąż zdarzały się remisy, ale od czegoś było trzeba zacząć.
Odmienieni piłkarze i porządki w kadrze
Wpływ Carlo Ancelottiego na wyniki całego zespołu widać gołym okiem, ale na to duży wpływ miała odbudowa kilku piłkarzy. Zacząć trzeba przede wszystkim od formy Dominica Calverta-Lewina. Młody Anglik w ostatnich kilkunastu miesiącach przecież znikł nam kompletnie. Mało kto już pewnie wierzył, że będzie jedną z głównych armat Evertonu. Zresztą liczby mówią same za siebie. Od momentu postawienia na niego przez Duncana Fergusona, tylko Mohamed Salah strzelił więcej goli w Premier League. Do tego dochodzi fantastyczny początek sezonu, gdzie 23-latek po czterech kolejkach ma na koncie sześć trafień, debiut w reprezentacji oraz statuetkę dla gracza miesiąca za wrzesień.
https://www.instagram.com/p/CGXGJX6JQDd/
Dominic Calvert-Lewin to oczywiście najlepszy przykład tego, jak Carlo Ancelotti potrafi odbudować piłkarza, ale nie tylko on poprawił zdecydowanie swoją formę pod jego wodzą. W końcu choćby jego partner z ofensywy, James Rodriguez wyprawia cuda pod bramką rywali. Kolumbijczyk z marszu wszedł do zespołu Włocha i praktycznie ma udział przy każdej akcji bramkowej swojego zespołu.
Carlo Ancelotti również poukładał sobie zespół kadrowo. Sprowadził kilka nowych nazwisk, Allana, Doucoure czy Godfreya. Każdy z nich ma w znacznym stopniu wpłynąć na dalszą poprawę gry „The Toffees”. Te ruchy transferowe są bardzo przemyślane i pokazują, że nowi piłkarze wybierani są z głową. Warto również wspomnieć, że wielu zawodników pożegnało się w ostatnim okienku z Goodison Park. Łącznie aż 12 graczy. Wśród nich znalazły się już trochę zapomniane osobowości jak Sandro Ramirez, czy Oumar Niasse.
Fenomenalny start Evertonu
Przebłyski dobrej formy w drugiej części ubiegłego sezonu przełożyły się na początek obecnego. Everton wzmocniony nowymi piłkarzami wygląda naprawdę solidnie. Po czterech kolejkach zajmuje przecież samodzielnie pierwsze miejsce i to na dodatek z kompletem punktów. To miejsce z pewnością nie jest przypadkiem. Ofensynwna gra zdecydowanie przekłada się na wyniki. „The Toffees” pierwszy raz od sezonu 1969-70 weszli w rozgrywki z czterema wygranymi, co idealnie potwierdza dobry kierunek, jaki obrał zespół Carlo Ancelottiego.
Dobra forma Evertonu została doceniona. Zarówno Carlo Ancelotti, jak i Dominic Calvert-Lewin zgarnęli statuetki dla najlepsze szkoleniowca i piłkarza za wrzesień. Obaj w ostatnich tygodniach byli głównymi postaciami odbudowy drużyny, ale przecież na takie wyróżnienie zasłużył cały zespół jako kolektyw. W tej maszynie wszystko działa tak, jak działać powinno. Wszystkie elementy są poukładane z jednym małym, ale znaczącym wyjątkiem.
Manager of the Month: ✅
Player of the Month: ✅#EFC 🔵 #UTT pic.twitter.com/PEFp2vpqpm— Everton (@Everton) October 9, 2020
Kulejąca defensywa
Głównym problemem Evertonu może być w tym sezonie defensywa. Mamy dopiero cztery kolejki za sobą, a już wiemy, że bez znacznej poprawy w tym aspekcie gry ciężko będzie o walkę z elitą. Na razie wszystko wygląda bardzo dobrze z jednej prostej przyczyny. Ofensywni gracze tuszują błędy swoich defensorów i strzelają masę goli, co równoważy te stracone. Jednak nie będzie tak przez cały sezon. Zdarzy się z pewnością nie jeden mecz, że piłka nie będzie chciała wpaść do siatki, a co za tym idzie, będzie trzeba bardzo uważać z tyłu i nie tracić głupich bramek.
Do tego momentu defensywa Evertonu straciła w lidze pięć bramek. Nie ma oczywiście dramatu pod tym względem. Patrząc na ilość goli, jaka pada na początku sezonu w lidze, wpasowuje się to w trendy, które zapanowały na wyspach. Problem leży, jednak przede wszystkim w braku konsekwencji. Wciąż zdarzają się bowiem nieporozumienia na linii bramkarz-środkowi obrońcy. To staję się sporym bólem głowy. Yerry Mina i Jordan Pickford to bez wątpienia dwie tykające bomby w szeregach „The Toffees”. Szczególnie zawodzi ten drugi. Angielskiemu bramkarzowi cały czas zdarzają proste, indywidualne błędy, a to przecież numer jeden w bramce reprezentacji. Ciężko stwierdzić, jak potoczą się jego losy, ale jedno jest pewne. Kibice powoli zaczynają tracić do niego cierpliwość.
Lekarstwem na wybryki Miny ma zostać nowy stoper Evertonu i były gracz Norwich – Ben Godfrey. 22-latek przeniósł się z zaplecza Premier League i wydaje się, że 25 milionów funtów, jakie za niego zapłacono to dużo, ale może się w dłuższej perspektywie opłacić. Norweg wciąż jest bardzo młody, może się rozwinąć, a już w ubiegłym sezonie pokazywał, że ma bardzo duże umiejętności. Jeśli wszystko potoczy się zgodnie z planem Carlo Ancelotii zyska spokój w tyłach na lata.
Czy nie za wcześnie chwalimy Everton?
Przed Evertonem bardzo ciężki mecz w najbliższą sobotę. Derby z Liverpoolem pokażą tak naprawdę, w jakim miejscu znajduje się drużyna Ancelottiego. Pozytywny słowa kierowane w kierunku piłkarzy i trenera nie wzięły się znikąd, ale prawdziwy sprawdzian dopiero nadchodzi. Machina Kloppa z pewnością będzie chciała się odkuć za porażkę 7-2 z Aston Villą i w tym meczu będą ją interesowały tylko trzy punkty.
Na tle takiego przeciwnika będzie można dopiero faktycznie ocenić formę Evertonu. Jak to ujął Paul Wilson w jednym ze swoich tekstów dla The Guardian, trzeba chwalić „The Toffees” za dotychczasowe wyniki, ale też nie wolno popadać w hura optymizm. To wciąż tylko trzy mecze, a ostatnie, szalone tygodnie pokazały, że nie wolno być w tym sezonie pewnym niczego. W Premier League dzieją się rzeczy dotychczas nikomu nie znane, więc tym bardziej sobotnie starcie zapowiada się piekielnie ciekawie. Kto wie, czy Everton po raz kolejny nie uciszy krytyków, ale tym razem z przytupem.