W Anglii utalentowana młodzież hurtem wypływa na szerokie wody. Jeden z nieprzeciętnych, dobrze zapowiadających się zawodników pojawił się ostatnio w Liverpoolu. A właściwie został odkopany przez Dalglisha, gdyż przez klub z Anfield Road był on wychowywany.
– Dobrze sobie radzi w klubie. Jest jak nowy transfer, bo to dopiero jego czwarty mecz. Osiągnął to i nieważne, w jakim wieku byś nie był, jeżeli pokazujesz się z dobrej strony, będziesz miał szanse na grę – powiedział obrońca „The Reds”, Martin Skrtel.
– Kiedy wyprzedzał Leightona Bainesa w meczu z Evertonem, stałem na trybunach. Myślałem, że to był Thierry Henry grający przeciwko mnie lata temu. To był supersprint – wyznał Jamie Carragher.
Kogo oni tak komplementowali? Martin Ronald Kelly urodził się 27 kwietnia 1990 roku w hrabstwie Merseyside. Można rzec, że ma idealne warunki dla obrońcy – około 193 centymetry wzrostu. Wychowywany przez szkółkę Liverpoolu do głównego ośrodka treningowego w Melwood został przeniesiony w 2007 roku. Każdy, kto pomyślałby, że przyszło mu to łatwo, byłby w poważnym błędzie. Jest to jeden z tych zawodników, którym problemy zdrowotne omal nie przekreśliły kariery. Wielu ludzi narzeka na bóle pleców i kręgosłupa. Między innymi również i on, przez co wyjął z piłkarskiego życiorysu prawie dwa lata i przeznaczył je na odwiedzanie gabinetów rehabilitacyjnych. Na pewno pomógł mu talent – dzięki niemu w 2008 roku cieszył się z klubowymi kolegami ze zdobycia tytułu najlepszej drużyny w rozgrywkach rezerw.
Po osiągnięciu tego sukcesu nie czekał zbyt długo na powołanie do pierwszej drużyny Liverpoolu. Po raz pierwszy znalazł się w niej na meczu z Olympique Marsylia w ramach rozgrywek Ligi Mistrzów. Była to faza grupowa, młody Anglik nie wbiegł jednak na boisko. Zadebiutował mniej więcej miesiąc później przeciwko PSV Eindhoven. Zastąpił na murawie Jamiego Carraghera. Pierwszy występ w europejskich rozgrywkach – rzecz do pozazdroszczenia. Zapewne jednak sam zarząd jak i on dobrze wiedzieli, że podstawą dla młodego zawodnika jest ogranie, a tego zabrakłoby mu na Anfield. Znalazł się zainteresowany wypożyczeniem obrońcy, a konkretnie był to grający w League One (trzeci szczebel rozgrywkowy) Huddersfield Town. Nie był to jednak zbyt długi okres i to chyba słuszne stwierdzenie, gdyż na Galpharm Stadium Kelly przeniósł się pod koniec marca, a wrócił po zakończeniu sezonu. W ekipie „The Terriers” pokazał się jednak z dobrej strony. Zadebiutował w ostatni dzień marca w meczu z Bristol Rovers i zebrał dobre opinie, a już 18 kwietnia cieszył się z pierwszego (i jak dotąd jedynego) gola w ligowych rozgrywkach. Bramka, którą zdobył w starciu z Walsall, była decydującą o zwycięstwie Huddersfield.
Jego występy nie uszły uwadze Rafy Beniteza, który poszukiwał łatki na pozycję Samiego Hyypii. Jedną z opcji był właśnie Kelly. Obrońca w sezonie 2009/2010 zrobił kolejny krok do przodu i zagrał od pierwszej minuty – co ciekawe znów w Lidze Mistrzów, znów w meczu z Olympique, lecz tym razem Lyonem. Czy był ze swojego występu zadowolony? Zszedł mniej więcej kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry, lecz został wybrany zawodnikiem meczu. Wracając jednak do pytania – tak, był zadowolony. Z wyniku już jednak bynajmniej. W regularnej grze przeszkodziło mu znów zdrowie, a konkretnie kontuzja pachwiny, która wykluczyła go mniej więcej na cztery miesiące. Martin zdołał jednak zadebiutować w Premier League przed końcem sezonu w wygranym meczu z Portsmouth.
Największy pokaz umiejętności obrońca dał jednak w bieżącym sezonie 2010/2011. W swoim pierwszym meczu w kolejnej edycji rozgrywek o mistrzostwo Anglii zagrał przeciwko Chelsea. Mecz ten wygrał Liverpool, ale Kelly wystąpił w nim głównie ze względu na niedyspozycję Kyrgiakosa. Pokazał jednak to, co chcieli zobaczyć kibice i on sam, czyli solidną grę obronną, opanowanie prawej strefy. Obiecujące występy przełożyły się na przedłużenie kontraktu do czerwca 2014 roku. Najważniejszym jak dotąd meczem dla Martina może być starcie z rywalem „The Reds”, Manchesterem United. Doszło do niego w trzeciej rundzie FA Cup. Sympatycy Liverpoolu wybrali go zawodnikiem meczu, a pochwał nie szczędził mu prawie nikt, nawet trener Dalglish. W meczu z podopiecznymi Fergusona zaprezentował konsekwencję w defensywie i grę do końca. Doceniono również jego postawę w derbach Merseyside przeciwko Evertonowi, a także w spotkaniu ze Stoke. Wszystko przełożyło się na to, że zaczęto mówić nie tyle o nim, co o przyszłości Liverpoolu, ale też reprezentacji Anglii.
Rzeczywiście, Kelly to perełka w ekipie z Anfield Road, przed którą rysują się ciekawe perspektywy. Po raz kolejny przeszkodziła mu jednak kontuzja, tym razem ścięgna, której doznał w meczu z West Hamem. Mimo to został klubowym zawodnikiem lutego i nie jest postacią anonimową ani na Merseyside, ani w całej Anglii. Jeżeli dostanie w przyszłości powołanie do kadry (mówiło się o tym w związku z marcowymi spotkaniami, jednakże kontuzja…), to usłyszy o nim już cały piłkarski świat. Na razie przechodził on przez kolejne stopnie młodzieżówek, w U-21 zdobył nawet gola. Tymczasem Liverpool podał ostatnio do wiadomości, że Kelly znów trenuje – jak więc zakończy sezon? Czy znów wniesie świeżość do drużyny? Niewątpliwie, będzie jeszcze o nim głośno.