Ma 23 lata, 193 cm wzrostu, świetny refleks i w tym sezonie jest jednym z objawień Premier League. O kim mowa? Oczywiście o Timie Krulu, pierwszym bramkarzu Newcastle.
Skąd on się wziął?
Poważną przygodę z piłką Holender zaczynał w ADO Den Haag. Z ojczystego kraju wyemigrował szybko, bo już w wieku 17 lat. Nie dogadał się z macierzystym klubem w sprawie profesjonalnego kontraktu i od razu wykorzystali to działacze z St James’ Park, sprowadzając do siebie utalentowanego golkipera.
O tym, że „Sroki” zrobiły dobry interes, szybko można się było przekonać. Krulowi wystarczył zaledwie rok, by przebić się do kadry pierwszego zespołu, a 2 listopada 2006 roku zaliczył debiut w spotkaniu Pucharu UEFA z Palermo. Zachował czyste konto, a jego widowiskowe parady zebrały uznanie w oczach krytyków.
Później przyszła kontuzja kolana, która ostatecznie wyłączyła go z gry na pół roku. Po powrocie do akcji przedłużył swój kontrakt z Newcastle i został wypożyczony do szkockiego Falkirk, gdzie spędził rok i nadal zbierał pochlebne recenzje. Następnie zaliczył krótki epizod w Carlisle United i wrócił na St James’ Park.
Po dłuższym okresie grzania ławy szczęście się do niego uśmiechnęło. Kontuzji doznał pierwszy bramkarz, Steve Harper, więc Tim dostał szansę na pokazanie się. Zaprezentował się świetnie – po wejściu na boisko w przerwie spotkania z WBA popisał się kilkoma fantastycznymi robinsonadami i uratował „Srokom” remis 1:1. Dobra postawa nie wystarczyła jednak, by na stałe wskoczyć do bramki. Ostatecznie sezon 2009/2010 golkiper zakończył z ośmioma występami na koncie, a „Magpies” awansowali do Premier League.
Od zera do bohatera
Rozgrywki 2010/2011 Krul znowu zaczął jako zmiennik, ale Harpera dopadły kolejne kłopoty zdrowotne. Ostatecznie Tim zagrał w 24 meczach we wszystkich rozgrywkach. Raz szło mu lepiej, raz gorzej, świetne parady przeplatał prostymi błędami, ale ostatecznie w lecie tego roku menedżer Newcastle, Alan Pardew, zdecydował, że od teraz to Holender będzie numerem jeden, rezygnując m.in. ze starszego o kilka tygodni Frasera Forstera (ten ponownie został wypożyczony do Celticu).
I Krul od początku bieżącego sezonu pokazuje, że jego trener podjął słuszną decyzję. Jest pewnym punktem drużyny, ba, można nawet powiedzieć, że jedną z jej najjaśniej świecących gwiazd. Między słupkami lata niczym prawdziwa „Sroka”, jak do tej pory w 13 meczach puścił zaledwie 12 goli (w tym cztery po rzutach karnych). Takim samym wynikiem mogą się jedynie pochwalić jeszcze Joe Hart i Pepe Reina, gorsi są Wojciech Szczęsny, Petr Cech czy David De Gea.
Zresztą, podczas gdy ten ostatni w sobotę na Old Trafford raczej się nudził, Krul uwijał się jak w ukropie. I nie pękł. W tylko sobie znany sposób zatrzymywał strzały Vidicia, Giggsa czy Hernandeza. Skapitulował dopiero po przypadkowym odbiciu się piłki od nogi tego ostatniego. Nieprzypadkowo serwisy Sky Sports i Goal.com wybrały go na gracza meczu, a wielu obserwatorów bardzo go chwaliło. A nie był to jedyny świetny występ Holendra w obecnych rozgrywkach. Choćby w meczu z „Wolves” kilkakrotnie doprowadził napastników rywali do rozpaczy. Ogólnie w tym sezonie spisuje się albo dobrze, albo wyśmienicie. Poważniejszy błąd zdarzył mu się tak naprawdę jeden – pod koniec meczu z Fulham, kiedy to łatwo piłkę za kołnierz wsadził mu Dempsey (ale bez większych konsekwencji – Newcastle wygrało 2:1).
Dobra postawa nie umknęła uwadze selekcjonera Holendrów, Berta Van Marwijka, który zaczął regularnie powoływać Krula na zgrupowania reprezentacji. Dał mu nawet dwie szanse na pokazanie się. Młody bramkarz debiut zaliczył z nie byle kim, przeciwnikiem była bowiem Brazylia. Mimo że „Canarinhos” mocno nacierali, Tim nie dał się pokonać i spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem. Krula z potyczek międzynarodowych pamięta też zapewne… Patryk Małecki. 23-latek bowiem ponad rok temu, w eliminacjach do Euro U-21 2011, obronił rzut karny wykonywany przez skrzydłowego Wisły Kraków.
Kilka tygodni temu, mówiąc o Krulu, Pardew stwierdził: – W takiej formie on zdobędzie dla nas w tym sezonie przynajmniej 10 punktów. Holender część tego planu już wypełnił i jest na dobrej drodze do jego realizacji w stu (albo nawet i więcej) procentach. Trudno jeszcze przewidzieć, czy będzie on gwiazdą kilku miesięcy, czy na stałe zadomowi się w gronie najlepszych golkiperów w Premier League. Na pewno jednak ma potencjał, by stać się godnym następcą swojego słynnego rodaka, Edwina van der Sara. Na koniec ponownie zacytujmy Pardewa: – Kto wie, co może osiągnąć?”