Jak pewnie wielu z Was zauważyło, od paru dni regularnie publikujemy artykuły podsumowujące I rundę Premier League. Po jedenastkach, rozczarowaniach, zaskoczeniach i najładniejszych bramkach bierzemy się za kwestie taktyczne, bo parę jest dość ciekawych i wartych uwagi.
Efektywność w ataku problemem „Czerwonych Diabłów”
Manchester United to jeden z najbardziej burzliwych tematów w tym sezonie Premier League. Louis van Gaal zawiódł nie tylko dokonanymi transferami, które w większości rozczarowały, ale również stylem gry. Długa wymiana podań nie przynosi żadnych efektów, a w pewnym momencie wydawało się nawet, że „Czerwone Diabły” zamiast uzyskać postępy w tym aspekcie, wręcz się cofały. Gdy nudny – jak określają go kibice – styl gry przynosił efekty w postaci punktów, krytyka nie była aż tak intensywna jak wtedy, gdy drużyna z Old Trafford zaczęła je tracić. Wszystko nasiliło się podczas meczu z Crystal Palace, w którym padł bezbramkowy remis. Znudzeni kibice wykrzykiwali: „attack, attack, attack”.
We want to attack
We want to attack
We're Man United
We want to attack#Mufc fans today(@WE12UTD) pic.twitter.com/O0ILpoBJY2
— MUFC Songs & Chants™ (@MufcSongs) October 31, 2015
Gra bazująca na posiadaniu piłki i wymianie podań ma dostarczyć nie tyko kibicom, ale również piłkarzom radość z gry, która powinna brać się z nieszablonowych zagrań, a tego w drużynie Louisa van Gaala brakuje. Manchester United gra nad wyraz schematycznie, co mimo wszystko pozwala zamykać rywali na ich własnej połowie, ale zupełnie nie potrafią z tego skorzystać. Gra po obwodzie jest nie tylko mało efektywna, ale i efektowna. Świadczy o tym nie tylko reakcja kibiców, złudzeń nie pozostawiają również liczby. „Czerwone Diabły” to obecnie lider Premier League pod względem posiadania piłki, który utrzymuje się na poziomie 56% i podań, których średnio na mecz podopieczni van Gaala wymieniają niemal 540.
Wydawać by się mogło, że tak wysoki wskaźnik posiadania piłki powinien przekładać się na zagrożenie pod bramką, ale nic z tych rzeczy. Manchester United to dopiero 17. drużyna, pod tym względem, w lidze ze 160 stworzonymi sytuacjami na koncie, a pod względem kluczowych podań znajduje się dopiero na 18. miejscu. Nawet ostatnia w tabeli lokata Aston Villa przewyższa pod tym względem drużynę van Gaala. O indolencji „Czerwonych Diabłów” w ofensywie świadczą także strzały do bramki rywali, których United w tym sezonie oddał tylko 231, co jest 14. wynikiem w stawce.
http://i65.tinypic.com/35a111i.jpg
O tym, jak duże problemy mają ofensywni zawodnicy w ekipie Holendra, niech świadczy grafika zamieszczona powyżej, na której porównana została czwórka zawodników „Czerwonych Diabłów” odpowiedzialna za grę w ofensywie i ich podania do przodu i do tyłu. Anthony Martial, Wayne Rooney czy Memphis Depay to najwyżej ustawieni zawodnicy Manchesteru United. W związku z tym jasne jest, że będą oni częściej podawać do tyłu niż do przodu, ale na przeważającą liczbę podań do tyłu, przede wszystkim w przypadku wymienionych zawodników, może mieć wpływ słaba postawa pomocników. To oni są odpowiedzialni za to, by futbolówkę dostarczać do ofensywnych zawodników, gdy ci znajdują się w dogodnych sytuacjach. Jak widać tak nie jest, o czym świadczy przykład Andera Herrery, a przede wszystkim Juana Maty, który ma więcej podań do tyłu niż do przodu.
W przypadku Martiala i Depaya to nie jedyne elementy bijące na alarm. Francuz i Holender to czołówka Premier League, jeśli chodzi o średnią strat na mecz. Były zawodnik PSV Eindhoven zajmuje pod tym względem drugie miejsce w lidze, zaliczając średnio trzy straty na mecz, a Martial niewiele mniej, bo 2,9. Jeśli połączymy to z dryblingami, których zawodnik sprowadzony z AS Monaco średnio na mecz wykonuje 2,9, a Depay zaledwie 1,3, to mamy obraz ofensywnych zawodników, którzy nie potrafią wykorzystać swych atutów.
Typowy Tony Pulis
Przy omawianiu tego, co się dzieje w taktycznej sferze ligi angielskiej, nie sposób pominąć ekipy Tony’ego Pulisa. Ponieważ menedżer, zwykle chodzący w charakterystycznej bejsbolówce, prowadzi WBA w dość nietypowym kierunku.
Żaden inny zespół Premier League w tym sezonie i nawet na przekroju ostatnich paru sezonów nie grał bowiem czterema stoperami w formacji defensywnej. A tak najczęściej oglądamy tę ekipę (zwykle reprezentują ją: Dawson, McAuley, Evans i Olsson).
Bardzo ciekawy zabieg personalny ma spory wpływ na to, jak gra drużyna. Boczni obrońcy nie są zbyt mobilni (jako że są nominalnymi stoperami, to nie imponują dynamiką, szybkością i zwrotnością), więc zawsze potrzebują bocznych pomocników przy sobie, by umiejętnie bronić dostępu do własnej bramki. Także nie włączają się w akcje ofensywne zbyt często, a, jak wiemy, jest to dość istotny aspekt w dzisiejszej piłce. Plusem są, rzecz jasna, wielbione przez Pulisa stałe fragmenty gry, gdy dysponują sporą przewagą.
Podobny zabieg jest często stosowany w linii pomocy, gdzie Walijczyk dobiera trzech lub czterech środkowych pomocników. Wybierani są ci, którzy najwięcej biegają, są dobrze zbudowani fizycznie i są gotowi walczyć o każdy centymetr kwadratowy boiska.
http://i64.tinypic.com/23r9tax.png
West Brom ma najniższą średnią w lidze, jeśli chodzi o posiadanie piłki, ale mimo to wcale nie opiera swojej gry na kontratakach. WBA teraz bliżej do Stoke Pulisa niż do drużyny, którą stworzył w Crystal Palace. Z przodu brakuje bowiem dynamicznych graczy, którzy są w stanie w szybkim kontrataku zaskoczyć przeciwnika. Zarówno Berahino, jak i Serge Gnabry czy Calum McManaman są z różnych względów pomijani przy wyborze pierwszego składu (kontuzje, kwestie dyscyplinarne, zbyt słabe zaangażowanie się w grę obronną), a McClean, Brunt czy Morrison, którzy często obsadzają boki, nie są tego typu piłkarzami.
Z tego względu jest to zespół, który opiera swoją ofensywę głównie o rzuty wolne i rożne pod polem karnym przeciwnika oraz na długich podaniach w kierunku Salomona Rondona, ewentualnie Rickiego Lamberta. Jeżeli któryś z tych dwóch planów przestanie działać bądź ich efektywność spadnie, to może się negatywnie odbić na rezultatach.
Kibice „The Baggies” nie są z tego kierunku szczególnie zadowoleni, bo nie jest to ofensywna piłka, ładna dla oka, ale jak na razie Pulis broni się wynikami, trzymając klub z dala od strefy spadkowej – coś, czego nie byli w stanie zrobić poprzednicy w osobach Alana Irvine’a czy Pepe Mela.
Renesans klasycznego 4-4-2
W ostatnich latach Premier League została zdominowana przez grę w różnych odsłonach 4-2-3-1. W ten sposób Jose Mourinho wygrał z Chelsea mistrzostwo Anglii (przed rokiem), również poprzedni mistrzowie preferowali to samo ustawienie. Pozostałe drużyny w stawce widząc, że taka taktyka przynosi pożądane efekty, również tworzyły swą własną wersję mistrzowskiego ustawienia.
Trwająca kampania pokazuje jednak, że gra we wspomnianym systemie to nie jedyna droga do satysfakcjonujących wyników. Za sprawą takich drużyn jak Leicester City czy Watford, odżyło klasyczne 4-4-2. Dla „Lisów” i „Szerszeni” gra dwójką napastników to szansa na utrzymanie piłki dalej od własnego pola karnego. To utrudnienie dla rywali, by nie mogli stworzyć zagrożenia pod bramką. Jednak to nie jedyne zalety tej formacji.
W ustawieniu preferowanym przez drużyny prowadzone przez Claudio Ranieriego i Quique Sancheza Floresa lepiej wygląda gra w defensywie, ponieważ dokładniej zabezpieczone są boczne strefy boiska, co utrudnia rywalom przeprowadzenie groźnych kontr. W klasycznym ustawieniu Watford czy Leicester City można zauważyć, że kiedy któraś z tych drużyn atakuje do ofensywy, to podłącza się tylko jeden boczny obrońca. Wówczas z tyłu pozostaje trzech defensorów, którzy przy pomocy środkowych pomocników stanowią znacznie szczelniejszą formację.
Gdy rywal posiada piłkę, ustawienie często zmienia się w 4-5-1, ponieważ jeden z dwójki napastników natychmiast cofa się do środka pola, by odciąć od podań rywala operującego najbliżej środkowej strefy. W przypadku „Lisów” zadanie to spoczywa najczęściej na barkach Shinji Okazakiego lub Leonardo Ulloli. W przypadku Watford dwójka napastników współpracuje ze sobą, wymieniając się defensywnymi obowiązkami.
Pozycje zajmowane na półmetku przez dwie wymienione drużyny są zaskakujące, ale pokazują różnice między tymi broniącymi się przed spadkiem. Gdy przyjrzymy się Aston Villi i Sunderlandowi, klubom, które preferują grę jednym napastnikiem, można zauważyć wyraźny problem, jakim jest dostarczenie piłki do najbardziej wysuniętego zawodnika. Napastnik niedostający piłek w rezultacie cofa się głębiej do środka pola, by przejąć futbolówkę, ale wówczas nie dość, że znajduje się daleko od bramki rywala, to jeszcze często nie ma do kogo zagrać.
Rewelacje sezonu pokazują, że stare i poczciwe 4-4-2 nadal jest skuteczne. W przypadku taktyki wiele zależy od tego, jak dobrani do niej zawodnicy wypełniają powierzone im zadania. Gdy praca wykonywana jest poprawnie, to każde ustawienie się obroni, jak właśnie w przypadku Leicester City i Watfordu.
Dier kluczem pozytywnej odmiany „Kogutów”
Ściągając latem do klubu Toby’ego Alderweirelda, Mauricio Pochettino podjął bardzo dobrą decyzję o wzmocnieniu środka swojej defensywy. Razem z Janem Vertonghenem stworzyli prawdopodobnie najlepszy duet stoperów na tym etapie rozgrywek. Wówczas zaniepokojony swoją pozycją w drużynie mógł być Eric Dier, ale Pochettino
.W pierwszym meczu sezonu na Old Trafford, gdzie „Koguty” przegrały 1:0, Dier wyszedł na plac gry razem z dwoma Belgami od pierwszej minuty. Wówczas wszyscy myśleli, że oto argentyński menedżer Tottenhamu zdecydował się na grę trzema stoperami. Nic bardziej mylnego. 21-latek od początku sezonu występuje w roli najbardziej cofniętego środkowego pomocnika. Zazwyczaj do spółki z Moussą Dembele bądź Dele Allim. Dlaczego tak się sprawdza na tej pozycji, skoro większość z Was by pewnie powiedziała, że posturą, aspektem fizycznym przypomina bardziej defensora?
Przede wszystkim dlatego, że dysponuje ponadprzeciętną, jak na piłkarza, inteligencją. Nie tylko boiskową. Rozumie i realizuje zadania, które stawia mu jego trener, a te nie zawsze należą do prostych. W poprzedniej kampanii Pochettino stawiał na różne warianty w środku pola, ale do żadnego nie był w stu procentach przekonany. Sporo czasu dał Ryanowi Masonowi i Nabilowi Bentalebowi na obecnej pozycji Diera. Nie wyszło im tam jednak, głównie z tego powodu, że są pomocnikami bardziej nastawionymi na ofensywę aniżeli defensywę.
Dier zaś jako gracz przekwalifikowany z obrońcy naturalnie jest nastawiony bardziej do tyłu. Bardzo dobrze i skutecznie wyprowadza piłkę od tyłu. Imponuje fizycznością, dzięki której często pomaga swoim stoperom w radzeniu sobie z silnymi napastnikami przeciwnika.
https://twitter.com/MC_of_A/status/683694362342064132
Gdy jest taka potrzeba, to znów wciela się w rolę stopera. Jak na Vicarage Road w starciu z Watfordem. Pochettino wiedział, że rywal gra dwójką napastników od początku sezonu, z czym nie radziło sobie wiele formacji defensywnych w Premier League. On zaś cofnął Diera do tyłu, dzięki czemu Alderweireld i Vertonghen mocno pilnowali Deeney’ego i Ighalo, a Dier zajmował się wolnymi piłkami.
Stał się bardzo ważnym łącznikiem między atakiem a obroną, uosobieniem jakże potrzebnej równowagi w zespole. Tym, co najlepiej pokazuje skalę jego dotychczasowego sukcesu, jest powołanie od selekcjonera reprezentacji Anglii, Roya Hodgsona.
Wenger przejrzał na oczy
Kolejnym aspektem w pierwszej części sezonu, który miał znaczący wpływ na wygląd tabeli, jest postawa Arsenalu lub raczej Arsene’a Wengera, który powoli zdecydował o odchodzeniu od dominacji, jeśli chodzi o posiadanie piłki. „Kanonierzy” to nadal druga drużyna pod tym względem w Premier League, ale ich gra znacząco uległa zmianie w najtrudniejszych meczach.
Odejście od tego, z czego słynęła drużyna z Emirates Stadium, można było zaobserwować od początku roku, ale prawdziwe efekty były widoczne dopiero w obecnej kampanii. Swoją rolę odegrały liczne kontuzje, które co rusz trapią „Kanonierów”, ale również francuski szkoleniowiec. Bowiem w poprzednich latach, gdy miała miejsce podobna sytuacja, nie odchodził on od swojej koncepcji.
Gdy weźmiemy pod lupę mecze z Manchesterem United i City, możemy zauważyć, że Arsenal był zespołem częściej oddającym pole gry rywalom, posiadając piłkę – odpowiednio 45% i 43% czasu. Owszem, drużyny z Manchesteru lepiej się czują z piłką przy nodze, ale na potwierdzenie nowego pomysłu Wengera warto przeanalizować choćby ostatni mecz z Newcastle United, a nawet grudniową potyczkę z Aston Villą. Są to dwa mecze, w których „Kanonierzy” przez 52% czasu byli w posiadaniu piłki, co w poprzednich latach na tle takich przeciwników wydawało się nie do pomyślenia. Dziś Arsenal gra bardziej pragmatyczną piłkę.