Dobra, kilkanaście godzin minęło, zimny prysznic już mamy za sobą, zresztą niejeden. Po tym kiepskiej jakości spektaklu postanowiliśmy odświeżyć nasz Notes taktyka. Niech przyszłym pokoleniom ten artykuł posłuży niczym szybka ściąga niezbędna do oblania banalnego testu, jakim będą jeszcze wielokrotnie czyhające na Polaków mecze reprezentacjami Kazachów, Ormian czy innych postradzieckich tworów. Wyobraźmy sobie przez chwilę, że należymy do niezłego grona doborowych kombinatorów np. Szwedów czy Włochów, a naszym celem jest ugranie „wiarygodnego” remisu. Jakie środki powinniśmy w tym przypadku przedsięwziąć?
1) Nie biegaj
Chcąc przejść do innych bolączek naszej reprezentacji we wczorajszym spotkaniu, musimy rozpocząć od podstawowego problemu, niejako wyjściowego wobec pozostałych. Jeszcze raz potwierdziła się stara piłkarska prawda, że nie da się wygrać meczu na stojąco. A tego wyczynu niestety próbowali wczoraj dokonać Polacy.
W sferze ofensywnej akcje rozgrywane o trzy–cztery tempa za wolno nie mogły zaskoczyć nawet piłkarsko przeciętnych Ormian. Tym bardziej że ci, widząc dyspozycję Polaków, z minuty na minutę rozkręcali się, bazując przede wszystkim na waleczności. Tej ambicjonalnej dawki trzymającej ich blisko ponad godzinę na poziomie wzruszającej zawziętości wobec rywala. Pokłady ich paliwa wyczerpały się dopiero w ostatnim kwadransie. Niemniej, to prawie wystarczyło do zatrzymania naszej reprezentacji, która tego dnia przypominała swoją grą późną, ślamazarną Barcelonę w wydaniu Gerardo Martino. I jeśli ktoś myśli, że to akurat komplement, niech znajomy „Cule” odpali mu dowolne, koszmarne spotkanie „Blaugrany” z tamtego okresu. Wolne skrzydła, krótkie podania do około 20. metra, a także irytujące wrzutki jako jedyny pomysł sforsowania defensywy rywali. Momentami zęby bolały od patrzenia.
Szybkości i determinacji Polaków nie było widać również w grze obronnej. Pressing sprawiał wrażenie totalnie anonimowego pojęcia. Nasi potraktowali Ormian, jakby byli ludźmi potykającymi się o własne nogi, do czego nie potrzeba pressingu, w końcu piłka sama się zdobędzie. Paradoks jednak polega na tym, że to prędzej „Biało-czerwonym” mogliśmy coś takiego zarzucić. Pamiętacie Thiago Cionka, prawda?
2) Nie wykorzystuj skrzydeł
W pierwszej odsłonie golem dla nas najmocniej zapachniało w zasadzie dwa razy. W obydwu przypadkach inicjatorami tych sytuacji byli przedstawiciele naszych skrzydeł. Wystarczyło mocniej podkręcić tempo i z wykorzystaniem bocznych obrońców wywalczyć sobie więcej miejsca do dynamicznej akcji. Szkoda, że na przestrzeni całego spotkania takich prób doliczyliśmy się dosłownie na palcach jednej ręki. Jeszcze przed przerwą takich manewrów próbował cofnięty do roli obrońcy Błaszczykowski, próbując czerpać inspirację ze swojego przyjaciela, Łukasza Piszczka. Dopóki mógł, nieco mniej odważnie czegoś podobnego szukał Jędrzejczyk. W drugiej połowie natomiast tego już niestety zabrakło. Maciej Rybus ograniczył się tylko do nędznych dośrodkowań, zaś Paweł Wszołek próbował dokonać pewnego miszmaszu, ni to szukając dryblingów, ni to miękkich wrzutek bez szczególnego efektu.
3) Nie próbuj grać kombinacyjnie
Szukając pozytywów w grze „Biało-czerwonych”, chcieliśmy zwrócić uwagę na przyzwoity ostatni kwadrans w wykonaniu Piotra Zielińskiego. Pomocnik Napoli w końcu zaczął robić to, czego od niego wymagamy, a mianowicie szukać ryzykownych podań oraz gry na jeden kontakt. I to właśnie on był jednym z kreatorów najgroźniejszych okazji w końcówce meczu. Jasne, może nie były to stuprocentowe okazje, za które powinniśmy go wysoko oceniać, niemniej to po jego krótkich podaniach w polu karnym Ormian robiło się dużo cieplej. Niestety, można się tylko zastanawiać, czemu na takie próby przyszło nam czekać aż do 75. minuty. Kwadrans to stanowczo za krótko, by reprezentantowi przyznać odpowiednią laurkę za to spotkanie. Zostańmy więc przy drobnym plusiku.
Skoro takich piłek było niewiele, to dlaczego na to zwracamy uwagę? Otóż Zieliński jako jeden z nielicznych spróbował zrobić w tym kierunku cokolwiek, do spółki z Robertem Lewandowskim. Nie miał swojego dnia Grosicki, Kapustka też w swoich zagraniach był niedokładny, zaś Teodorczyk to nie jest piłkarz do takiego schematu gry. Cała ta sytuacja wzbudziła w nas wczoraj nowe odczucia. Im dłużej bowiem przyglądaliśmy się temu spotkaniu, tym coraz poważniej stawialiśmy sobie pytanie, czy przypadkiem rozczarowująca do tej pory dyspozycja Zielińskiego w kadrze nie wynika z braku odpowiednich partnerów do gry. Umówmy się, ilu tak naprawdę kadrowiczów Nawałki posiada techniczne predyspozycje do gry na jeden kontakt, wykorzystując niewiele przestrzeni? Może tu leży problem?
4) Miej w składzie gwiazdę bez formy
Z pewnością zawodnikiem do ofensywnej i kombinacyjnej gry nie jest Grzegorz Krychowiak, cień samego siebie. To niesamowite, jak duży zjazd środkowy pomocnik zaliczył w ostatnim okresie. O ile w defensywie wczoraj jeszcze sobie dawał radę (inna sprawa, że wiele pracy nie miał), o tyle w grze do przodu zaprezentował pełen wachlarz koszmarnych zagrań, strzałów i decyzji.
Tym samym minął kolejny miesiąc, po którym na półkę między bajki włożyć możemy teorie o odpoczynku naszego reprezentanta i dochodzeniu do formy, której zresztą nie widać. Zresztą trudno wskazać konkretną ścieżkę do jej odnalezienia.
Być może jest tak, jak twierdzą niektórzy, że Krychowiak swój talent bazuje głównie na rytmie meczowym, bez którego nie może wskoczyć na swój wyższy level. Jeśli tak rzeczywiście jest, Adamowi Nawałce przed listopadowym pojedynkiem w Bukareszcie radzimy zamiast solarium spacer do Częstochowy i gorliwe modlitwy o szczęśliwy los swojego asa w składzie PSG. Wygląda na to, że bez wstawiennictwa „Tego na górze” Grześkowi o grę w wyjściowym składzie będzie niezwykle trudno.
Co z tym „Teo”?
Nie chcielibyśmy się już znęcać nad napastnikiem Anderlechtu, który wczoraj padł ofiarą miłośników Football Managera. Przecież to takie proste, wymienić napastnika na takiego, który strzela gola – mówili oni przed spotkaniem. Mecz z Armenią pokazał, że niekoniecznie.
Gdybyśmy mieli rozrysować na tablicy zarówno plusy, jak i minusy w grze Łukasza, tych drugich z pewnością uzbierałoby się więcej. Co z tego, że piłka wyraźnie poszukiwała snajpera Anderlechtu, skoro ten w dogodnych okazjach popisywał się spektakularną miernotą i podstawowymi błędami. Tym większa jego szkoda, ponieważ tym meczem „Teo” miał przede wszystkim zachęcić Nawałkę do dalszej gry dwoma napastnikami. Niestety mamy wrażenie, że osiągnął efekt odwrotny do zamierzonego, gdyż we wczorajszym spotkaniu między nim a Lewandowskim gołym okiem były zauważalne nieporozumienia w komunikacji na boisku. Znamy zaś Nawałkę nie od dziś i wiemy, jak dużą i istotną rolę odgrywa u niego zgranie, dobra komunikacja w drużynie i najważniejsze, czyli zaufanie. „Teo” raczej sobie go wczoraj nie zaskarbił.