Jedną z najbardziej pozytywnych niespodzianek samego początku obecnego sezonu Premier League jest postawa Norwich City. Beniaminka, który gra bez kompleksów, prezentując ofensywny i nowoczesny futbol. Przełamuje tym samym stereotypy i wzbudza powszechne uznanie. Ponadto oprócz dotychczasowych trzech punktów zyskuje w oczach ekspertów oraz zdobywa serca bezstronnych obserwatorów.
Nad beniaminkami w angielskiej ekstraklasie od lat roztacza się parasol ochronny. Parasol, od którego odbijają się krople oczekiwań. Nikt nie wymaga od zespołów, które dopiero co awansowały na najwyższy szczebel rozgrywkowy, wielkich osiągnięć. Oczywiście z małymi wyjątkami, lecz w przeważającej mierze beniaminek to zespół, który ma walczyć o utrzymanie. Najczęściej na noże, co potwierdzają dziesiątki przypadków z przeszłości. Tak właśnie wyklarował się obraz beniaminka. Obraz obecnie stereotypowy, który zaczął zmieniać w zeszłej kampanii Wolverhampton Wanderers.
„The Wolves” drzwi do Premier League otworzyli kopnięciem z półobrotu. W samej elicie klub z Molineux Stadium także nie zamierzał siedzieć cichutko w kącie. Celem Wolverhamptonu Wanderers było zajęcie miejsca w górnej części tabeli i ten cel udało się osiągnąć. Oczywiście Nuno Espírito Santo miał do dyspozycji graczy, których jakość powszechnie w piłkarskim świecie była znana. To bezsprzeczny fakt, lecz dyspozycją w poprzednim sezonie „The Wolves” przetarli szlak innym beniaminkom. Szlak, którym w obecnym sezonie coraz śmielej podąża Norwich City.
Norwich City – niestereotypowy beniaminek
W przeciwieństwie do Wolverhamptonu Wanderers „The Canaries” byli rozpatrywaniu jako stereotypowy beniaminek. Inaczej być nie mogło. Zespół bez znanych nazwisk. Na trenerskiej ławce z Danielem Farke, który niczego wielkiego w szkoleniowej karierze jeszcze nie osiągnął. Tyle tylko, że na Carrow Road to, co eksperci uznali za potencjalne mankamenty, przekuto w zalety.
Już w pierwszej kolejce Norwich City czekało nie lada wyzwanie. Przed wyjazdem na Anfield Road „The Canaries” skazano na pożarcie. Choć wynik może potwierdzać przedmeczowe przewidywania, to przebieg spotkania już nie za bardzo. Podopieczni Daniela Farke niespodziewanie postawili się Liverpoolowi, kilkukrotnie zagrażając bramce gospodarzy. Raz skutecznie, notując jedno trafienie za sprawą Teemu Pukkiego. W Anglii powszechne zaskoczenie – kolejny beniaminek udowodnił, że w starciu ze znacznie wyżej notowanym rywalem nie trzeba wyłącznie się bronić.
Za polot i chęć gry do przodu trzeba właśnie chwalić Norwich City. Mimo że nie udało się z Liverpoolem, to z Newcastle United już tak. Teemu Pukki skutecznie zapukał do bramki rywali trzy razy, stając się pierwszym zdobywcą hat-tricka dla „The Canaries” w meczu Premier League od 26 lat. Zagwarantował ponadto Norwich City pierwsze punkty w sezonie.
3 – Teemu Pukki is the first player to score a @premierleague hat-trick for Norwich City since Efan Ekoku against Everton in September 1993. Magic. pic.twitter.com/G1BEHe6qBx
— OptaJoe (@OptaJoe) August 17, 2019
Ofensywny styl gry, jaki Daniel Farke wpoił podopiecznym, sprawia, że „The Canaries” w przypadku utrzymania dotychczasowej dyspozycji z optymizmem będą mogli spoglądać w przyszłość. Dodatkowo na Carrow Road na pewno nie będą narzekać na wolne miejsca na trybunach. Beniaminek skazywany na porażkę, który bije wyżej notowane zespoły? Na to zawsze patrzy się z przyjemnością.
Dlatego można mieć nadzieję, że bieżąca kampania nie będzie przypominać poprzedniego sezonu Norwich City w Premier League, a utrzymanie „The Canaries” stanie się kwestią czasu. Sukces podopiecznych Daniela Farke jeszcze bardziej utwierdziłby w przekonaniu kolejnych beniaminków, że walka o utrzymania to nie tylko zmasowana defensywa i ciułanie punktów. Drogę do zagwarantowania ligowego bytu można przebyć w dobrym stylu, zbierając pochwały i zyskując uznanie kibiców. Tak jak obecnie robi to Norwich City. Oby tak dalej, bo choć za początek sezonu „The Canaries” trzeba pochwalić, to na wspomnianej drodze ku utrzymaniu pojawi się jeszcze wiele zakrętów.
Mniej istotne, ale też ciekawe:
- Po drugiej kolejce tylko Liverpool oraz Arsenal mogą pochwalić się dorobkiem sześciu punktów. Sytuacja dość niespodziewana. Szczególnie że Manchester City nie zwykł gubić punktów na własnym stadionie. W spotkaniu z Tottenhamem Hotspur powróciły demony sprzed paru miesięcy. „The Citizens” podobnie jak w spotkaniu Ligi Mistrzów zepchnęli londyńczyków do głębokiej defensywy. Podobnie marnowali sytuację za sytuacją. Bramka wisiała w powietrzu i padła. Tyle tylko, że znów Tottenham Hotspur od niezadowalającego rezultatu ocalił VAR. Można wysunąć śmiałe przypuszczenie, że Pep Guardiola nie jest zagorzałym sympatykiem powtórek wideo w futbolu. Przynajmniej w tym momencie.
VAR helped Pochettino get one over Guardiola again 👀
Cartoon by @omomani 🖌 pic.twitter.com/J5zpu4Y82x
— GOAL (@goal) August 18, 2019
- Po niespodziewanie udanym początku zeszłej kampanii Watford w obecnym sezonie na razie rozczarowuje. „The Hornets” po dwóch kolejkach nie mogą pochwalić się zdobyczą punktową czy choćby jedną strzeloną bramką, nie licząc oczywiście samobójczego trafienia Abdoulaye’a Doucouré. Jednak co gorsza, podopieczni Javiego Gracii nie kreują wielu sytuacji bramkowych, a w defensywie panuje jeden wielki chaos. Zespół z Vicarage Road musi szybko stanąć na nogi, bo w innym przypadku może niespodziewanie włączyć się do walki o uniknięcie degradacji. A ambicje włodarzy Watfordu są przecież znacznie większe.