Uff. Cóż to było za widowisko, cóż za finał! Dramaturgia do ostatnich sekund, zwroty akcji, fatalne pudła i wielkie parady bramkarzy. Fantastyczny roller-coaster emocji i rewelacyjna reklama hiszpańskiej piłki. Ostatecznie Barcelona przegrała z Valencią w finale Pucharu Króla, a „Nietoperze” zdobyli swoje pierwsze trofeum od 11 lat. Dziś mieszkańcy Walencji będą świętować, natomiast w Katalonii nadchodzi czas wielkich dylematów. Co dalej z Barceloną?
Ten mecz był doskonałym przykładem tego, jak jedno spotkanie, jedna porażka i jedno zwycięstwo mogą zdefiniować cały sezon. Najlepiej przekonuje się o tym Ernesto Valverde oraz Marcelino. Jeden jeszcze nie tak dawno był na najlepszej drodze do trypletu, a drugiego od zwolnienia dzieliło tylko jedno machnięcie pióra. Futbol jest jednak brutalny – Barcelona kończy sezon z wielkim niedosytem, bowiem musi zadowolić się „tylko” tytułem mistrzowskim. Dzisiejszy mecz fragmentami żywo przypominał wydarzenia sprzed kilku tygodni i meczu na Anfield. I choć Barcelona pod koniec spotkania niemiłosiernie gniotła Valencię, to na przestrzeni całego spotkania zaprezentowała się bardzo słabo. Gdyby nie pojedyncze zrywy Leo Messiego, to Katalończycy nie mieliby żadnych argumentów w tym spotkaniu.
Koniec dominacji w Pucharze Króla
Porażka z Valencią oznacza koniec dominacji „Dumy Katalonii” w rozgrywkach Pucharu Króla. Barcelona walczyła dziś o swój 31. triumf w historii tych rozgrywek, a piąty z rzędu. Jeszcze nigdy żadna ekipa nie dokonała czegoś takiego i dziś już wiemy, że nadal ten rekord będzie czekać na pogromcę. Ogółem był to jej szósty finał Pucharu Króla z rzędu, a po drodze uległa tylko raz, Realowi Madryt w 2014 roku. Valencia napisała dzisiaj historię, bowiem jest pierwszą drużyną od 1996 inną niż „Królewscy”, która pokonała „Blaugranę” w takim finale.
🏆 Only Real Madrid have beaten Barça in a Copa del Rey final in the last 20+ years (in 2011 and 2014).
🏆 The last 'other' team to do it were Atleti in 1996 in their Double season.
— The Spanish Football Podcast (@tsf_podcast) May 25, 2019
Na „pocieszenie” dla Leo Messiego pozostaje odnotować fakt, iż pobił on rekord Telmo Zarry, stając się pierwszym piłkarzem w historii, który zdobył sześć bramek w finale Pucharu Króla. I choć Barcelona od początku tego sezonu nie forsowała swoich ambicji na to trofeum, to porażka w takim meczu musi boleć. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę ostatni kontekst i kompromitację w półfinale Ligi Mistrzów. Puchar Króla miał być dla piłkarzy „Blaugrany” okazją do zmazania win. No cóż, efekt osiągnęli odwrotny.
Wyszedł brak następcy Suareza
Jeśli włodarze Barcelony sprowadzali Kevina Prince’a Boatenga z myślą o zastępstwie dla Luisa Suareza, to dzisiaj był na to idealny moment. Tak się ostatecznie nie stało, a gdy przyszedł kryzysowy moment dla drużyny, w ataku swoich desperackich prób musiał szukać Gerard Pique. Transfer Ghanijczyka od początku wydawał się dosyć kuriozalny, ale byli także tacy, którzy dostrzegali w tym szaleństwie jakąś metodę. Teraz chyba nikt nie ma wątpliwości, że transfer byłego piłkarza AC Milan okazał się totalną katastrofą.
https://twitter.com/cwiakala/status/1132388267582787585?s=20
Nie dziwią zatem kolejne próby pozyskania Antoine’a Griezmanna z Atletico, bowiem dziura w ataku jest aż nader widoczna. W momencie kontuzji Suareza i Dembele, podopieczni Valverde są skazani na wyczekiwanie na moment geniuszu Leo Messiego. Gdy Messi ma gorszy dzień, Barcelona nie posiada planu B, a reszta piłkarzy nie potrafi wziąć odpowiedzialności na swoje barki. Dzisiejszy „występ” Philippe Coutinho jest tego najlepszym dowodem.
Co dalej z Valverde?
Wielu ekspertów doszukiwało się w tym finale ostatecznego rozstrzygnięcia losów Ernesto Valverde. Na tego szkoleniowca spadła gigantyczna krytyka po porażce z Liverpoolem, szczególnie punktująca zatracenie stylu, DNA Barcelony. Teraz z pewnością te głosy jedynie przybiorą na silę, bowiem Barcelona po raz kolejny zaprezentowała najważniejsze wady filozofii Valverde. Statyczność, toporna linia pomocy, brak kreatywności i nieumiejętność odważnego zaatakowania rywala. Jego piłkarze potrafili rzucić się do desperackich ataków tylko wtedy, gdy byli już o krok od porażki.
Trudno powiedzieć, czy był to ostatni wieczór 55-latka pod wodzą „Blaugrany”. Z jednej strony kibice Barcelony mają prawo czuć rozgoryczenie postawą swojej drużyny, ale z drugiej nie można zapominać o jej dotychczasowych osiągnięciach. Należy to oddać Valverde, że jego drużyna umiała przede wszystkim regularnie punktować, co przełożyło się na dwa tytuły mistrzowskie. Jednakże w Barcelonie nie wystarczy wykonywać swojej pracy na 4+. Tutaj liczy się wielkość i umiejętność prowadzenia zespołu do najważniejszych trofeów. A wydaje się, że tej półki Valverde nie jest w stanie przeskoczyć.
Sytuacji na pewno nie pomaga fakt, iż Leo Messi jeszcze wczoraj osobiście poparł swojego trenera na konferencji prasowej:
– Myślę, że trener Valverde wykonał z nami niezwykłą pracę. Uważam, że w przypadku porażki z Liverpoolem i odpadnięcia z Ligi Mistrzów trener nie ponosi żadnej winy. To my, piłkarze, jesteśmy odpowiedzialni za to, co się stało.
Podobny głos wygłosił prezes klubu, Josep Maria Bartomeu, tuż po zakończeniu dzisiejszego meczu:
Bartomeu on TV: "Ernesto has a contract for next season. Today's defeat isn't the fault of the coach."
— The Spanish Football Podcast (@tsf_podcast) May 25, 2019
Widać więc, że w Barcelonie będą podejmować decyzje ostrożnie. Zdecydowanie w tym momencie pośpiech i kierowanie się emocjami nie jest wskazane. Gdy kurz bitewny opadnie, zarząd Barcelony będzie musiał zdecydować, co jest ważniejsze – nudna, ale pewna stabilność, czy chęć podjęcia ryzyka. Bo trzeba uczciwie przyznać, że nie ma obecnie na rynku kandydatów, którzy z miejsca mogliby wejść w buty Ernesto Valverde. Xavi raczej nie będzie gotowy na tak szybki krok, a Ronald Koeman dobrze czuje się w swojej roli w reprezentacji Holandii. Jedno jest pewne – najbliższe lato będzie jednym z najważniejszych w historii Barcelony.
Kilka słów o zwycięzcach
Ale dość o Barcelonie. Wspomnijmy też o triumfatorach – Valencii trenera Marcelino, który napisał w tym sezonie kapitalną historię. Jeszcze do stycznia jego posada wisiała na cieniutkim włosku, a klub coraz intensywniej myślał o jego zwolnieniu. Nagminne remisy, odpadnięcie z Ligi Mistrzów i fatalna gra zespołu nie napawała kibiców optymizmem po buńczucznym okienku transferowym. Marcelino jednak pozostał na stanowisku, a władze „Nietoperzy” postanowiły udzielić mu odpowiedniego kredytu zaufania. I to pokazuje, że często w profesjonalnym futbolu najważniejsza jest cierpliwość.
https://twitter.com/cwiakala/status/1132392296144625666?s=20
Valencia bowiem nagle odpaliła z formą pod koniec sezonu. Przełożyło się to na czwarte miejsce w La Liga, półfinał Ligi Europy i przede wszystkim pierwsze trofeum od 2008 roku. I widać było po reakcjach piłkarzy oraz kibiców, ile ten puchar dla nich znaczy. W obliczu tak dużej hegemonii wielkiej trójki na Półwyspie Iberyjskim, dla mniejszych zespołów każde złoto ma szczególnie słodki smak. Piłkarze Marcelino zaprezentowali dzisiaj ogromne serce do gry i wielką waleczność. A brakowało przecież bardzo niewiele, gdyż w końcówce „Nietoperze” bronili się ostatkami sił, podczas gdy kolejne nawałnice Barcelony wywoływały u kibiców obu stron palpitacje serca. Gdy jednak zabrzmiał ostatni gwizdek sędziego Undiano Mallenco w jego karierze, na ławce Valencii wybuchła gigantyczna, szaleńcza radość. Emocje, które kipiały w nich przez całe 90 minut, wreszcie mogły znaleźć swoje ujście.
Dani Parejo still in tears as he's interviewed on TV. What a player. pic.twitter.com/EkHwFM0OtW
— The Spanish Football Podcast (@tsf_podcast) May 25, 2019
To wielki moment przede wszystkim dla kapitana zespołu, Daniego Parejo. Hiszpan musiał zejść z boiska na pół godziny przed końcem gry i już wtedy miał łzy w oczach. Na szczęście dla niego ostatecznie zmieniły się one we łzy wzruszenia, bowiem ten piłkarz zasługiwał na trofeum jak mało kto. Od 2011 roku gra w Valencii i przeżywał z tym klubem wszelkiego rodzaju emocje. Był sercem i mózgiem tej drużyny. Nie odszedł do lepszego klubu, mimo że miał zdecydowanie papiery na jeszcze wyższy poziom. Teraz triumfuje, a przed nim i przed całą bohaterską drużyną Valencii czeka wspaniała, pełna radości noc. Jeszcze raz: brawa dla „Nietoperzy”. No, może oprócz Goncalo Guedesa.