Najsłabsza Hiszpania od lat. Del Bosque i spółka jadą do Francji głównie po to, by zakończyć przygodę "Sfinksa" i nie skompromitować się. Takie głosy mogliśmy usłyszeć jeszcze tydzień temu. Dziś po drugim spotkaniu "La Furia Roja" na turnieju jesteśmy już mądrzejsi. Hiszpania pokazała, że do Francji pojechała, by sprawić piękny pożegnalny prezent swojemu selekcjonerowi.
Nawet pierwszy mecz na mistrzostwach Europy nie zachwycił. Hiszpania grała swoją piłkę. Długie wymiany podań, nie zawsze do przodu. Hiszpańskie media nie były zbyt zadowolone. Według nich trzy punkty udało się zdobyć jedynie dzięki geniuszowi największego artysty tej kadry – Andresa Iniesty. Gra w spotkaniu z Turcją nie różniła się zbytnio od tej z pierwszego spotkania. Tym razem jednak udało się rozbić Turków w pył. To pozwala nam wyciągnąć wnioski i uderzyć się w pierś.
Hiszpania i del Bosque mają plan. Mają pomysł na siebie. Gra może i jest przewidywalna. Jak rapował jednak Łona – „to nic nie znaczy, to o niczym nie świadczy”. Wciąż aktualni mistrzostwie Europy do perfekcji opanowali umiejętność długiego rozgrywania piłki. Nie jest to jednak rozgrywanie bezcelowe. Jego zadaniem jest rozciąganie obrony przeciwnika, przesuwanie pozycji i poszukiwanie miejsca. Miejsca potrzebnego, by śmiertelnie ukąsić.
Dwa mecze. Ta sama gra. Dwa różne wyniki. To nie Hiszpania była słaba w starciu z Czechami. To nasi południowi sąsiedzi byli doskonale zorganizowani w obronie. Hiszpanie machali muletą, szukając sposobności, by wbić szpadę w miejsce, które zabije byka. Czeski byk chciał jednak żyć i walczył bardzo dzielnie. Dziś byk był nieuważny. Dziś mogliśmy oglądać to, co zazwyczaj dzieje się przed śmiertelnym ciosem. Hiszpanie bawili się z tureckim bykiem, wbijając w jego ciało trzy krótkie włócznie. Byk cierpiał i denerwował się, lud się cieszył.
Znów bardzo dobre zawody rozegrał Andres Iniesta, który jest prawdziwym liderem tej reprezentacji. Gracz Barcelony jest matadorem. Głównym artystą każdej korridy. Do tej roli aspirowali dziś również Nolito (gol i asysta) oraz Alvaro Morata (dwa gole). To, co imponuje w grze Hiszpanii, to bezczelna wręcz pewność siebie. Pewność, że ich styl gry w końcu przyniesie korzyści. Dziś udało się to stosunkowo wcześnie, bo już w 34. minucie. W starciu z Czechami trzeba było czekać aż do 87. Ta pewność siebie to coś, co na tym turnieju widać jedynie w ekipie Włoch. Może i Hiszpania nie gra już efektownie. Gra jednak bardzo efektywnie. A to czyni ją jednym z faworytów do końcowego triumfu.
https://twitter.com/kowal_30/status/743905899845124096
A Turcja? No cóż. Teoretycznie bardzo mocna kadra to nie wszystko. Zawodnicy Fatiha Terima nie pokazali na turnieju nic, co zasługiwałoby na pochwałę. Przeciwko Hiszpanii troszkę powalczyli, jednak po pierwszej bramce Moraty wiara w ostateczny triumf upadła. Turcy byli wolniejsi, mniej dokładni, słabsi. 0:3 to najniższy wymiar kary. Hiszpańscy torreadorzy zlitowali się nad bykiem i mimo że mieli jeszcze okazje, by wbijać kolejne włócznie, nie uczynili tego. Nie zależało im na tym. Lud dostał, co chciał, a w zagrodzie czeka już przecież kolejny, tym razem chorwacki byk.