Życie beniaminka nigdy nie jest łatwe. W większości przypadków przed sezonem skazywany jest on na walkę o utrzymanie. Obecny sezon Premier League tylko potwierdza tę tezę. Pomijając Watford, które jak na razie świetnie sobie radzi na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, pozostali beniaminkowie – Norwich City i AFC Bournemouth – mają b. Szczególnie nieciekawie wygląda sytuacja podopiecznych Eddiego Howe’a.
Brak wielkich nazwisk, doświadczenia i trener na dorobku – tak do swego pierwszego sezonu w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii przystąpiły „Wiśnie”. Gra najlepszej drużyny poprzedniego sezonu w Championship miała w głównej mierze opierać się na zawodnikach, którzy w morderczym sezonie na zapleczu Premier League wywalczyli awans. Zadanie to już na samym początku wydawało się bardzo trudne, bo Bournemouth na zapleczu angielskiej ekstraklasy grało ładną dla oka, ofensywną piłkę, a mecze tej drużyny obfitowały w bramki. W dodatku znaczna większość kadry na poziomie Premier League nie zagrała nawet minuty. Przed startem sezonu tylko dziewięciu zawodników mogło pochwalić się przeszłością w najwyższej klasie rozgrywkowej, w tym aż trzech bramkarzy.
Dobre złego początki
Eddie Howe od pierwszej kolejki trzymał się obranego kursu i w meczu z Aston Villą postawił na zawodników, z którymi wywalczył awans. W podstawowym składzie wybiegł tylko jeden nowy piłkarz – Joshua King. W 2. kolejce na Anfield Road do Kinga dołączył nowy nabytek Max Gradel, ale on również nie rozegrał przed tym spotkaniem nawet minuty na angielskich boiskach. Mimo tego „Wiśnie” napsuły sporo krwi „The Reds”, zanim ci strzelili zwycięską bramkę. Wówczas można było odnieść wrażenie, że beniaminek może postawić się bardziej doświadczonym drużynom.
Postępy były widoczne już w kolejnej kolejce, gdy Bournemouth pojechało do Londynu zmierzyć się z West Hamem. Eddie Howe przeciwko „Młotom” wystawił niemal identyczną jedenastkę jak na Anfield Road. Bournemouth zagrało to, do czego przyzwyczaiło swych kibiców w poprzednim sezonie, a więc otwarty futbol, co od razu przyniosło zwycięstwo, ale również utratę trzech bramek. Kolejny punkt beniaminek zdobył na własnym terenie, remisując z rozpędzonym na początku sezonu Leicester City.
Młody szkoleniowiec gospodarzy wyciągnął wnioski z szalonego meczu z West Hamem i swój zespół ustawił nieco bardziej defensywnie, wystawiając tylko jednego napastnika, ale nadal była to drużyna, w której przeszłość w Premier League posiadało tylko trzech zawodników – Artur Boruc, Andrew Surman oraz Matt Ritchie. Mecz z „Lisami” okazał się jednak początkiem problemów drużyny Eddiego Howe’a. To właśnie w tym spotkaniu kontuzji doznał ofensywnie usposobiony Max Gradel oraz rezerwowy obrońca Tyrone Mings, którzy do dziś nie są zdolni do gry.

W kolejnym meczu z Norwich City Howe musiał sobie radzić bez Grendela oraz Charliego Danielsa, który w poprzednim spotkaniu doznał lekkiego urazu. Miejsce Iworyjczyka zajął Junior Stanislas, a za Danielsa zagrał Adam Smith. Przymusowe zmiany nie wyszły drużynie na dobre, bo ta uległa „Kanarkom” 1:3. Przed następnym meczem „Wiśnie” dostały kolejny cios w postaci kontuzji swego kapitana i lidera defensywy, Tommy’ego Elphicka. Była to duża strata, bo dowodzący linią obrony Anglik w pięciu dotychczasowych pojedynkach średnio trzy razy na mecz przerywał groźne akcje rywali.
W spotkaniu z fatalnie spisującym się Sunderlandem jego miejsce zajął bardzo doświadczony, choć już 38-letni Sylvain Distin. Na drużynę Dicka Advocaata to wystarczyło, bo beniaminek wygrał 2:0, ale kolejne mecze pokazały, jak ważnym zawodnikiem tego zespołu był jego kapitan. Porażka 1:2 ze Stoke City to nie tylko utrata trzech punktów, ale również Calluma Wilsona, czyli piłkarza, który do tej pory w Premier League dla Bournemouth zdobył pięć bramek.
O dużym pechu kibice „Wisienek” mogą mówić w zremisowanym 1:1 meczu z Watford. Podopieczni Howe’a pomimo plagi kontuzji byli lepszą drużyną i mogli to spotkanie wygrać, gdyby rzut karny wykorzystał Glenn Murray. Dopiero kolejne mecze pokazały, jak bardzo kontuzje wpłynęły na postawę Bournemouth. W pojedynkach z Manchesterem City i Tottenhamem beniaminek stracił aż dziesięć bramek, do czego mocno przyczyniła się postawa całej drużyny, a w szczególności obrońców do spółki z dwójką bramkarzy – Borucem i Federicim. W meczu z „Obywatelami” przy jednej z bramek lepiej zachować się mógł australijski golkiper, a mecz z „Kogutami” to prawdziwy pokaz nieporadności Polaka.
https://www.youtube.com/watch?v=OnkhL7UWdfk
Nie tylko Boruc winny
Słaba postawa Bournemouth w ostatnich tygodniach to nie tylko wina Boruca. Owszem, reprezentant Polski zaliczył fatalny występ przeciwko Tottenhamowi, ale słaba postawa całej drużyny trwa od dłuższego czasu. Z pewnością ogromny wpływ na to ma plaga kontuzji, która z gry wykluczyła kluczowych zawodników. Elphick i Wilson to piłkarze, którzy byli liderami zespołu w pierwszych meczach w Premier League. Gdy dodamy do tego jedno z nielicznych letnich wzomcnień, czyli Maxa Grendela, mamy obraz drużyny, która w każdej formacji straciła zawodnika mającego dawać jej odpowiednią jakość, by ta była konkurecyjna.
Kontuzje sprawiły, że osamotniony w środku pola został Matt Ritchie. Szkot w poprzednim sezonie zanotował 15 bramek i 17 asyst, ale wówczas w drugiej linii występował m.in. z Harrym Arterem, który w obecnym sezonie na boiskach Premier League nie zaliczył ani minuty. Brak Irlandczyka to kolejny cios dla Howe’a, bo gra Bournemouth w poprzednim sezonie opierała się głównie na tym zawodniku. Wobec tego spadła skuteczność Ritchiego, który w obecnych rozgrywkach zaliczył tylko jedną asystę i strzelił dwie bramki.
Duże piętno na grze „Wisienek” odegrał również sam awans. Ofensywnie grające na zapleczu angielskiej ekstraklasy Bournemouth zmuszone było zmodyfikować swój styl gry. Wobec braku doświadczenia na najwyższym poziomie rozgrywkowym niemożliwe było, by Eddie Howe grał nadal tak otwarty futbol. Przy niewielkiej liczbie transferów trudno szybko uzyskać pożądane efekty, gdy w kadrze zespołu dominują zawodnicy, którzy najlepiej spisują się, grając do przodu.

Na domiar złego drużynie nie pomagają bramkarze. Artur Boruc w większości meczów nie zawodził, ale na Vitality Stadium liczono, że lubiący spotkania ze zdecydowanie lepszymi drużynami Polak przyczyni się do kilku niespodzianek. Trudno jednak powiedzieć, że były zawodnik Southampton wybronił w tym sezonie beniaminkowi jakiś mecz, a z pewnością zawinił przed tygodniem w spotkaniu z Tottenhamem. Pojawiają się nawet spekulacje, że beniaminek zainteresowany jest pozyskaniem wypychanego z Old Trafford przez Louisa van Gaala Victora Valdesa, ale na razie to tylko plotki, bo Howe zapewnia, że Boruc nadal jest numerem jeden.
Niegrający z powodu kontuzji Elphick zapewnia, że Bournemouth ma na tyle wyrównany skład, by poradzić sobie z licznymi kontuzjami i nie stracić jakości, ale ostatnie tygodnie pokazują, że tak nie jest. Utrata kluczowych zawodników odcisnęła piętno na postawie drużyny przede wszystkim w defensywie, ale gra w ataku również nie powala na kolana, odkąd kontuzji doznał Callum Wilson.