Największe rozczarowania jesieni w PKO Ekstraklasie


Jak zwykle mieliśmy do czynienia z niedoszłymi, ale też podupadłymi gwiazdami

20 grudnia 2021 Największe rozczarowania jesieni w PKO Ekstraklasie
Mateusz Kostrzewa / Legia.com

PKO Ekstraklasa nadal zaskoczeniami stoi, pozytywnymi, ale też negatywnymi. Niektórzy narobili apetytu, a pozostawili spory niesmak. Pocieszające, że w naszej rodzimej lidze zdarza się coraz mniej niewypałów. Niepokojące, że część zawodników z sezonu na sezon nie potrafi utrzymać stabilnego poziomu i notuje regres. Poznajcie największe zawody indywidualne i drużynowe minionej rundy jesiennej.


Udostępnij na Udostępnij na

Obrońcy Zagłębia

Defensywa „Miedziowych” od dawna uchodziła za feralną. Zmienić miał to Dariusz Żuraw, czyli były środkowy obrońca, który przed bieżącym sezonem objął stery dolnośląskiego klubu, a przed kilkoma dniami już się z nim pożegnał. Nietrudno się zatem domyśleć, że stało się wprost przeciwnie, a wyczyny lubinian przebiły wszystkie najczarniejsze scenariusze. Razem z Górnikiem Łęczna dali sobie strzelić najwięcej bramek, a średnia w ciągu rundy jesiennej wynosi niemal dwa stracone gole na mecz. Za dobitne podsumowanie tej rundy w wykonaniu defensywy Zagłębia Lubin może służyć niedawne srogie lanie 4:0 od totalnie posiniaczonej Legii Warszawa.

W rozwoju kompletnie stanął piłkarz uważany za odkrycie ubiegłego sezonu – Kacper Chodyna. Mateusz Bartolewski, na którego mocniej postawiono, rzadko prezentował ekstraklasowy poziom. Prawdziwa katastrofa rozgrywała się jednak na środku. O ile wybronić można młodego Kamila Kruka, o tyle Lorenco Simić dalej nie dojeżdżał. Słabo spisywał się ustawiany tam z przymusu Sasa Balić. Trzeba stwierdzić, że Zagłębie Lubin nie było przygotowane na koniec kariery Lubomira Guldana, a Lubomir Guldan nie był przygotowany na objęcie funkcji dyrektora sportowego Zagłębia Lubin. Ten były stoper i kapitan do teraz nie potrafi znaleźć swojego godnego następcy, a jako kolejne klęski po Djordje Crnomarkoviciu może dopisać (na razie) Iana Solera i Aleksandara Panticia ze słynnymi 60 meczami w La Liga.

Portugalczycy Rakowa

Przedsezonowe transfery zawodników rodem z Półwyspu Iberyjskiego przyczyniły się do tego, że Raków Częstochowa został najbardziej „zagranicznym” zespołem w naszej lidze obok Cracovii. Czwórka Pedro Vieira, Miguel Luis, Fabio Sturgeon i Alexandre Guedes miała od razu wznieść drużynę „Czerwono-niebieskich” na jeszcze wyższy poziom, ale szybko okazało się, że nie dość, iż na ich najlepszą dyspozycję będzie trzeba jeszcze poczekać, to plany co do niektórych częstochowianie są zmuszeni zmienić. Ten ostatni już w grudniu rozwiązał kontrakt obowiązujący do 2024 roku. Krótko skomentował jego odejście trener Marek Papszun: – Widzieliśmy, że ten transfer był nietrafiony. Choć to nie jest zły napastnik, to tutaj się nie wkomponował.

Częstochowscy sympatycy byli rozczarowani nie tyle jakością graczy z portugalskiego zaciągu, co otrzymywanym przez nich wymiarem czasowym. W obliczu nieustannie przeciętnej formy napastników liczono, że szanse zacznie dostawać 19-latek sprowadzony z FC Porto, ten jednak na boisku w oficjalnym meczu pierwszej drużyny nie pojawił się ani na sekundę, podobnie jak 22-letni środkowy pomocnik. Najwięcej jak dotąd zaprezentował 27-letni ofensor, na którego przeznaczono pół miliona euro. Wykorzystując absencję Marcina Cebuli, odpalił on tuż przed końcem roku, zanotował debiutancki gol w środku tygodnia w krajowym pucharze, a pierwszą ligową bramkę strzelił właśnie w ostatnim spotkaniu z Jagiellonią Białystok. Wysłał tym samym sygnał, że piłkarze spod zielono-czerwonej flagi w ekipie wicemistrza absolutnie jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa.

Skrzydłowi Warty

Za dużym zjazdem „Zielonych” w dużej mierze stoją dwaj skrzydłowi ściągnięci w letnim okienku transferowym, którzy bardzo naiwnie mieli stanowić zastępstwo za Makanę Baku. Zarówno Milanowi Corrynowi, jak i Jaysonowi Papeau zdarzały się krótkie momenty i przebłyski. Dobre wrażenie sprawiali na samym początku, ale im dalej w las, tym wyglądało to gorzej. Nie dziwi zatem, że na koniec okazało się to zdecydowanie za mało nawet na zapewnienie bezpiecznego miejsca poza strefą spadkową na zimę. Po szarych i beznadziejnych występach Belga przy linii bocznej został on wypróbowany bez większego skutku na „dziesiątce”, aż w końcu tuż po przyjściu nowego trenera Dawida Szulczka doznał on nieprzyjemnej kontuzji więzadeł, która wykluczyła go z gry na kilka miesięcy.

W przypadku Francuza nadziei możemy upatrywać w przygotowaniach do drugiej części sezonu. 25-latek wszedł w zespół dopiero w trakcie rozgrywek i z pełną oceną umiejętności jesteśmy w stanie wstrzymać się do chwili przepracowania pierwszego obozu z warciarzami. Margines błędu dla poznanian pozostaje jednak coraz mniejszy. Najlepiej o rozczarowujących skrzydłach świadczy fakt, że już od czasów trenera Piotra Tworka zespół próbuje przejść na grę wahadłowymi. Jest to już konieczność, bo na nieszczęście z problemami zdrowotnymi borykał się także Michał Jakóbowski, a z gry wypadał też Mario Rodriguez. Wymowne, że dużo większy popłoch w szeregach rywali siali rasowi boczni obrońcy, czyli Konrad Matuszewski i Jan Grzesik.

Panowie Quintana

Jedno głośne nazwisko i dwa głośne transfery. Nie takiej postawy obu Hiszpanów spodziewali się obserwatorzy ekstraklasy. Łączny dorobek Daniego i Caye Quintany to zero bramek i zero asyst. I o ile w przypadku napastnika Śląska Wrocław można było mówić o zakupie „kota w worku” oraz zadaniowcu, który będzie naciskał i pchał w rozwoju Erika Exposito, o tyle doświadczony pomocnik, którego mamy w pamięci z lat 2013–2014, po powrocie mocno zawiódł oczekiwania podlaskich kibiców, pojawiając się na murawie jedynie w drugiej, trzeciej i czwartej kolejce na 95 minut.

Tyle go w Jagiellonii Białystok widzieli, bo jeszcze przed nowym rokiem spakował walizki i zakończył drugą przygodę na wschodzie Polski. Czy podobny los będzie czekał młodszego imiennika? 28-latek zagrał tylko trzy razy w podstawowej jedenastce i nie cieszy się dużym zaufaniem trenera Magiery, więc wydaje się to mocno prawdopodobne.

Napastnicy Legii

Ze skrajności w skrajność. Tak w skrócie można określić drogę snajperów „Wojskowych” – Tomasa Pekharta i Mahira Emreliego, na przestrzeni tego półrocza. Rosły Czech, czyli król strzelców z zeszłego sezonu, całkowicie zatracił strzelecki instynkt, a wszystkie pojedynki powietrzne, które dotychczas padały jego łupem, zaczął masowo przegrywać. Dna sięgał również Rafa Lopes. Portugalczyk, chwalony na starcie tego sezonu z powodu dotrzymania kroku dwójce wyżej notowanych snajperów, poza dwoma spotkaniami, w których zanotował po dwie „liczby”, i jednym meczu z asystą z początku kampanii nie wniósł nic do gry legionistów, a dość często widywaliśmy z jego strony rażące błędy. Obaj uzbierali zaledwie po trzy gole, co z pewnością stanowi niemały powód do wstydu.

Z kolei Azer jeszcze przed przeprowadzką do Warszawy jawił się jako napastnik marzeń mistrza Polski. Brutalnie zweryfikowała te plany nie Europa, w której 24-latek poza spudłowaną „jedenastką” pokazał się z dobrej strony, a PKO Ekstraklasa. Były gracz Qarabagu na potęgę marnował stuprocentowe szanse, które zwykle nie były bez znaczenia w kontekście końcowego wyniku drużyny. Został też w pewnym stopniu ofiarą rozpaczliwego rotowania składem przy rozgrywaniu meczów na trzech frontach. Ligowy dorobek, czyli dwie bramki i jedna asysta, mówi sam za siebie. Przez większość został najbardziej zapamiętany z komicznej sytuacji, gdy obił oba słupki w jednej akcji.

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze