Po tym, jak przyjrzeliśmy się najlepszym bramkarzom mijającego sezonu ekstraklasy, pora przystąpić do kolejnego zestawienia. Tym razem przechodzimy do defensywy. Na pierwszy ogień idą zaś środkowi obrońcy. Trzeba przyznać, że tę kategorię udało się w tym roku obsadzić wyjątkowo mocnymi kandydatami.
Najlepsi środkowi obrońcy
5. miejsce: Guti (Jagiellonia Białystok)
Tak to już bywa, zmieniają się kategorie, zaś nominacje wciąż lecą do Białegostoku. Tym razem pod lupę bierzemy sympatycznego Brazylijczyka, który w tym sezonie tworzył jedną z najszczelniejszych defensyw w ekstraklasie. To nowość, jeśli chodzi o Jagiellonię, ponieważ zeszły sezon wyglądał zupełnie inaczej. Czy ktoś jeszcze pamięta, że nie tak dawno niezwykle dziurawą obroną kierowała para Madera–Tarasovs?
Guti to kolejny złoty strzał działaczy i trenera Probierza, co do tego trudno mieć wątpliwości. Trzeba jednak przyznać, że sam jego początek w Białymstoku wcale tak różowo nie wyglądał. Oczekiwania zaś wobec niego były mimo wszystko dość duże. Po pierwsze, do zespołu nie przychodził jako zupełnie anonimowy gracz. Po drugie, z Serie B, w której miał przyjemność występować, od początku dochodziły bardzo pozytywne sygnały na jego temat. Wreszcie sam klub musiał również sięgnąć przy tym transferze głębiej do portfela. Widzimy więc, że kibice i szefowie klubu mieli prawo trochę wymagać. Tymczasem w pierwszych meczach obrońcy zdarzały się babole.
Za nami jednak już trzy rundy w wykonaniu zawodnika. I to właśnie za dwie ostatnie chcielibyśmy nominować Brazylijczyka. Bo w tym sezonie piłkarz Jagiellonii był po prostu połączeniem profesora zarządzającego defensywą z doskonałym żołnierzem, na którego Michał Probierz może liczyć w każdej sytuacji. Uwagę przykuwa również jedna statystyka. Na przestrzeni 34 spotkań Guti zainkasował tylko pięć żółtych kartek. Jak na środkowego obrońcę to bardzo dobry wynik.
4. miejsce: Michał Pazdan (Legia Warszawa)
Tak, z jednej strony strony można mówić o pewnym rozczarowaniu. W końcu „dopiero” czwarte miejsce dla gwiazdy reprezentacji Polski i człowieka, na którego punkcie kraj rok temu niemalże oszalał, może w zasadzie być sporym niedosytem. A jednak obrońcy Legii Warszawa należą się ogromne gratulacje.
Nie jest łatwo po tak doskonałym turnieju, gdy twoim zadaniem jest zatrzymanie Ronaldo czy Muellera, przeskoczyć z marszu do pojedynków przeciwko chociażby Śpiączce, nie umniejszając oczywiście niczego temu ostatniemu. Umiejętność przemodelowania swojej gry oraz zmiana nastawienia to cechy charakterystyczne tylko dla klasowych profesjonalistów.
Jeśli tym sezonem stoper reprezentacji mógł jeszcze coś ugrać, z pewnością było to właśnie ugruntowanie swojej pozycji w ścisłej czołówce polskich obrońców. I rzeczywiście, dzisiaj już nikogo nie dziwią kolejne świetne występy Pazdana. Z drugiej strony jednak wraz ze zmianą naszej świadomości poszły również rosnące oczekiwania względem zawodnika. I może właśnie tutaj tkwi przyczyna, dla której ostatecznie obrońca mistrzów Polski nie znalazł się na szczycie klasyfikacji. Mając w pamięci jego kapitalne występy, z dużo większą uwagą zaczęliśmy śledzić pojedyncze błędy.
Pytanie brzmi: co dalej? Wydaje się, że Pazdan wycisnął już z tej ligi wystarczająco dużo. A może jednak jeszcze jeden sezon?
3. miejsce: Ivan Runje (Jagiellonia Białystok)
Kolejny żołnierz Probierza. Zawodnik tak fundamentalny, że na ostatni pojedynek z Lechem ściągano go… z własnego wesela. Nikt przecież nie wyobrażał sobie meczu o takiej stawce bez obecności kluczowego obrońcy.
Runje od samego początku był ciekawym przypadkiem. Przecież zanim zakotwiczył w Polsce, miał już do czynienia z solidnymi markami w Danii oraz na Cyprze. Taka np. Omonia była w końcu dobrze znana w samym Białymstoku. Sam fakt, że Jagiellonia zainwestowała zeszłego lata gotówkę tylko w jego sprowadzenie (reszta transferów była bezgotówkowa), również musiał o czymś świadczyć. I rzeczywiście, znów ludzie odpowiadający w klubie za pion sportowy trafili ze swoimi decyzjami. W tym sezonie Runje był dostępny aż w 32 spotkaniach, podczas których ani razu nie zszedł poniżej pewnego, solidnego poziomu.
Nie będzie wielkim zaskoczeniem, gdy w kontekście obrońcy Jagiellonii wkrótce znów będziemy mogli napisać pean o złotych inwestycjach. Runje, podobnie jak jego poprzednicy, ma wszelkie predyspozycje, by w przyszłości dołączyć do grona zawodników wytransferowanych z Jagiellonii za naprawdę dobre pieniądze. Być może jego następnym kierunkiem będzie Legia Warszawa, o której zainteresowaniu stoperem słychać już od dłuższego czasu.
2. miejsce: Jan Bednarek (Lech Poznań)
Odkrycie sezonu pełną gębą. Żywy i silny dowód na to, że na naszym ligowym podwórku w każdej chwili możemy być świadkami eksplozji wielkiego talentu. Oczywiście sam obrońca Lecha nie wziął się znikąd. Bardziej zorientowani obserwatorzy naszej ligowej rzeczywistości z pewnością już od dłuższego czasu mieli młodego stopera na oku. W końcu bez większych problemów przebijał się do kolejnych zespołów młodzieżowej reprezentacji. Trafiwszy zaś na roczne wypożyczenie do Łęcznej, również pokazał się z niezłej strony, zaliczając kilka występów.
Mówiąc krótko, już przed sezonem można się było spodziewać, że Lech mocniej postawi na młodego zawodnika. Nikt chyba jednak nie przeczuwał, że wykorzysta swoją szansę, zaliczając tak udany rok. Bednarek niemalże z marszu wpasował się doskonale do całej jedenastki, godnie zastępując Marcina Kamińskiego. Tutaj zresztą siłą rzeczy nasuwa się porównanie tych dwóch piłkarzy. O ile były już stoper Lecha (dziś świętujący awans do Bundesligi) w ciągu całego pobytu w klubie stopniowo zaczął sprawiać wrażenie gościa, który pewnego poziomu nie przeskoczy, tak Bednarek zdaje się być przy nim zawodnikiem o dużo większym potencjale. Ma wszelkie predyspozycje fizyczne, techniczne i psychologiczne, by w przyszłości stanowić, nie bójmy się tych słów, siłę defensywy reprezentacji Polski.
Powiedzmy sobie wprost, jeśli szukać w tym sezonie największych pozytywów w drużynie z Wielkopolski, z pewnością zacząć należy właśnie od Bednarka.
1. miejsce: Maciej Dąbrowski (Legia Warszawa)
Niesamowity sezon w wykonaniu defensora Legii, dla którego momentami był on również piekielnie trudny. Dąbrowski kończy rok przypominający sinusoidę z ogromnymi amplitudami w wielkim stylu. Albowiem jesienią w ogóle nie zanosiło się na to, że pod koniec rozgrywek to właśnie jego będziemy mianować najlepszym stoperem.
Umówmy się, przecież pierwsze miesiące w Legii były dla obrońcy kompletną katastrofą. Zawodnik przychodził do drużyny jako gotowe rozwiązanie, będąc już od lipca w rytmie meczowym. Pamiętamy w końcu jego doskonałą postawę na początku sezonu w Zagłębiu, które dzielnie rywalizowało o Ligę Europy. Przy Łazienkowskiej bardzo szybko jednak dopadł Dąbrowskiego kryzys. Zapaść, która musiała nadejść, jeśli patrzeć na to z perspektywy czasu.
Wszystko zaczęło się od feralnego debiutu w Zabrzu, gdzie zawodnikowi przyszło rozegrać 120 minut. Następnie doszły kolejne słabe spotkania przeciwko Borussii Dortmund (0:6) i Arce (1:3). Wszystkie te starcia zobrazowały poważny problem, z jakim Dąbrowski musiał się zmierzyć. Jego ciało nie było po prostu przygotowane do takiego przeskoku w intensywności gry. Dąbrowski zamieniając niezłe Zagłębie na Legię, musiał przestawić się na inny tryb pracy oraz wysiłku. Mając w mięśniach sporo rozegranych minut od lipca, nie był w stanie tego dokonać już na początku.
Na szczęście dla niego, Dąbrowski spotkał na swojej drodze Jacka Magierę, który nie skreślił swojego obrońcy. Chwała mu za to, bo przecież po tak fatalnej jesieni łatwo byłoby podjąć pochopne decyzje. Tymczasem defensor Legii zimę przepracował na wysokich obrotach, czego efekty mogliśmy dostrzec przez całą wiosnę. W kluczowych spotkaniach sezonu piłkarz zaoferował drużynie swój najlepszy zestaw umiejętności. Nie tylko znakomicie prezentował się w destrukcji, ale też potrafił dorzucić sporo walorów w ofensywie. Dziś chyba już nikt nie wyobraża sobie roszady w tej formacji na rzecz np. Czerwińskiego czy Rzeźniczaka. Dąbrowski przerasta ich o kilka klas. Kwestią czasu wydaje się zaś być jego powołanie do kadry Adama Nawałki.