Nadbałtycka niemoc, czyli Lechia i Pogoń mają kryzys


2 grudnia 2015 Nadbałtycka niemoc, czyli Lechia i Pogoń mają kryzys

Kiedy myślimy „kryzys”, z reguły wyobrażamy sobie zachwianie jakiegoś systemu. Problem w działaniu maszyny, która w pewnym momencie się zacięła i stoi. Gdy przekładamy definicje na świat sportu, zwykle widzimy brak formy konkretnego sportowca czy też całego zespołu. Zdajemy sobie sprawę, że złych dni nie można przewidzieć. Przychodzą same z siebie, a ostatnio walczą z nimi Lechia Gdańsk i Pogoń Szczecin.


Udostępnij na Udostępnij na

W piłce nożnej rzadko się zdarza, że zespół gra stabilnie przez cały sezon. Trudy rozgrywek, indywidualne problemy kluczowych zawodników, kontuzja gwiazdy zespołu – przyczyn można szukać w nieskończoność. W sporcie utarło się jednak, że kryzysy mają charakter przejściowy, a jak będzie w przypadku Lechii Gdańsk i Pogoni Szczecin? Dla obu klubów dzisiejszy mecz może być tym, w którym wreszcie zaczną zwyciężać.

Paprykarz Szczeciński

Dla Pogoni Szczecin poprzedni sezon był średni. Jedyne, co uratowało grę „Portowców”, to awans do grupy mistrzowskiej. Jednak nie ma się co oszukiwać i idealizować rzeczywistości – była to kompleta klapa. W „elitarnej ósemce” drużyna Czesława Michniewicza dostała baty od prawie każdego, bo raz zremisowała z Wisłą Kraków. Najprawdopodobniej jednak doświadczony trener przygotowywał zespół już do kolejnego sezonu. Napisać, że odwalił kawał dobrej roboty, to jakby nic nie napisać. Od Bałtyku po Tatry wszyscy zachwycali się Pogonią, która passę 12 spotkań bez porażki przerwała dopiero z Cracovią Kraków. „Portowcy” byli niepokonani przez trzy miesiące i znajdowali się na drugim miejscu, tuż pod kolejną rewelacją – Piastem Gliwice – którą zresztą pokonali. Wtedy nikt nie mówił, że Pogoń ma problem. Wszyscy zawodnicy tworzyli bardzo sprawną, naoliwianą maszynę i wydawało się, że jedna porażka ich nie zatrzyma. Wyglądało to na wypadek przy pracy, bo w końcu kiedyś trzeba przegrać.

A teraz? Od tamtego czasu „Portowcy” na cztery spotkania dwukrotnie schodzili z boiska jako pokonani i dwa razy remisowali. Co więcej, w trzech kolejnych spotkaniach nie potrafili strzelić nawet bramki, a ostatni gol padł pod koniec października. Zaskakujące jest jak szybko serię bez porażki można zmienić na serię bez wygranej. Spośród wymienionych we wstępie przyczyn w tym przypadku pasuje brak formy kluczowego zawodnika albo jej spadek. Faktem jest, że Pogoń Szczecin zbyt mocno uzależniła swój bilans bramkowy od Łukasza Zwolińskiego. Najskuteczniejszy zawodnik „Portowców” do siatki trafiał sześć razy, co daje udział w blisko 1/3 wszystkich bramek szczecińskiego zespołu. Jednak obecnie napastnik z powodu problemów ze stawem skokowym, których nabawił się w meczu z Górnikiem Zabrze pod koniec października, najprawdopodobniej wypadł z gry do końca rundy. Od tamtego czasu nikt nie był w stanie zastąpić popularnego „Zwolaka” w strzelaniu bramek, a co więcej sama gra Pogoni również nie zachwyca, stąd tytuł zainspirowany popularną konserwą.

W ostatnim ligowym spotkaniu spośród 11 strzałów tylko trzy leciały w światło bramki. Michniewiczowi i spółce nie udało się pokonać słabiutkiego w tym sezonie Śląska Wrocław. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że kolejny przeciwnik, Lechia Gdańsk, również ma problem.

Co dalej, panie von Heesen?

Gdyby spojrzeć, to sytuacja lechistów z kolejki na kolejkę jest coraz gorsza. Obecnie gdańszczanie zajmują 13. miejsce, jednak z powodu ścisku w dole tabeli od przedostatniego Śląska Wrocław dzielą ich tylko dwa punkty. Podobnie jak zespół ze Szczecina, Lechia nie wygrywa spotkań. Ostatni raz ta sztuka udała jej się 25 października z Termalicą Bruk-Bet Nieciecza. Co więcej, w czterech ostatnich meczach drużyna Thomasa von Heesena straciła aż dziesięć goli, strzelając tylko trzy. W przypadku Pogoni Szczecin mogę zrozumieć, że brak podstawowego napastnika, do tego tak bramkostrzelnego, wpływa na grę zespołu. To w Lechii mamy do czynienia z absolutnym ewenementem.

Bo jak inaczej nazwać zespół nafaszerowany gwiazdami, który nie radzi sobie w lidze? Zamiast strachu i respektu Lechia wzbudza politowanie i nerwowy śmiech kibiców, którzy podbudowani wielkimi nazwiskami marzyli o tak samo wielkiej grze. Tymczasem pomimo tylu ofensywnych zawodników (w ostatnim meczu z Lechem łącznie z ławką stricte siedmiu, a brakowało chociażby Michała Maka czy Milosa Krasicia) nie może wygrać spotkania, co by nie mówić o jakiejkolwiek serii zwycięstw. Być może polityka transferowa zawiodła, bo powiedzieć o Lechii, że ma zbyt wielu piłkarzy na jednakowych pozycjach, to nic nie powiedzieć. W gdańskim klubie powstaje prawdziwe piłkarskie eldorado dla zapomnianych albo odbudowujących formę graczy, a nie polskie „Galacticos”. To prawda, że zawodnicy jak i trener zapowiadają zmianę z meczu na mecz, ale co z tego, skoro nic z tych zapowiedzi nie wynika.

Z drugiej strony być może przyczyny niepowodzeń należy upatrywać w Thomasie von Heesenie. Szkoleniowiec sprawia wrażenie, jakby nadal szukał tego ustawienia, które da upragnione zwycięstwo, lecz jak na razie szuka, szuka i nie znajduje. Niemiec z powodu ciętego języka i przedstawianiu rzeczy jakimi są bryluje na konferencjach prasowych, a nie na ławce trenerskiej. Od byłego gracza Hamburger SV dostało się już m.in. Peszce, Mili, Krasiciowi czy ostatnio Jakubowi Wawrzyniakowi. Ten ostatni wypadł nawet z osiemnastki meczowej w spotkaniu z Lechem Poznań, jednak czy drużynie wyjdzie to na dobre? Von Heesen nie faworyzuje nikogo, jednak publiczna krytyka dla niektórych może okazać się drogą do zatracenia wiary w siebie, a w ostateczności do spadku formy. Z perspektywy dalekiego miejsca w tabeli chyba pora się zastanowić, czy podejście trenera nadal się sprawdza.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze