Spadek to zawsze moment graniczny. Dla jednych – czas refleksji, dla drugich – punkt zapalny do całkowitej rewolucji. Śląsk Wrocław wybrał w pewnym sensie obie te drogi. Z jednej strony nadszedł czas refleksji i wniosków, że prowadzenie klubu mając 80 milionów złotych po stronie kosztów to nienajlepszy pomysł. Z drugiej strony zdecydowanie ruszył do przebudowy zespołu, którego utrzymanie w elicie zerwało się z włoska na którym od jakiegoś czasu wisiało. Tyle że nie wszystko da się zmyć jednym letnim prysznicem. Niektóre plamy zostają na dłużej. I to właśnie z takim bagażem wrocławianie wyruszają w podróż ku Ekstraklasie. Podróż, w której o wszystkim zdecydują detale, konsekwencja i chłodna głowa.
Kadrowe trzęsienie ziemi
To nie była zwykła korekta kadry. To była czystka. Po sezonie 2024/2025 Śląsk opuściło ponad piętnastu zawodników, z czego wielu stanowili piłkarze pierwszego wyboru. Zespół, który jeszcze kilkanaście miesięcy temu odbierał srebrne medale wicemistrzów Polski, dziś jest niemal nie do poznania. Dla wielu kibiców to nowy początek, dla sztabu – konieczność zbudowania niemal wszystkiego od zera.
Wrocławianie stracili doświadczenie, automatyzmy, liderów i punkty odniesienia. Z zespołu odszedł m.in. bramkarz Rafał Leszczyński, obrońca Aleksander Paluszek czy pomocnik José Ángel Pozo. Odeszły także nazwiska, które bardziej kojarzą się z kontraktowym balastem niż realną pomocą na boisku – latem z klubem pożegnali się zawodnicy kompletnie nieodgrywający już żadnej roli w układance trenera Šimundžy. Śląsk przestał być miejscem schronienia. Dla nikogo.
Gorzki smak rozstania – przypadki Pokornego i Al-Hamlawiego
Są jednak przypadki, które z czystką miały niewiele wspólnego. Były za to podręcznikowym przykładem, jak nie kończyć przygody z klubem. Pierwszym z nich był Peter Pokorny – pomocnik, który przez kilka miesięcy uchodził za solidny element drugiej linii, a ostatecznie zakończył sezon w rezerwach. Dziś możemy tylko snuć domysły, że – nie przez kontuzję, lecz przez kalkulacje. Wszyscy wiedzą, że Pokornemu nie zależało na tym żeby spełnić warunek minutowy, który automatycznie przedłużyłby jego kontrakt. I choć formalnie nikt tego głośno nie powiedział, to sposób jego marginalizacji w ostatnich tygodniach mówił sam za siebie.
Nie mniej burzliwie wyglądała sprawa z Assadem Al-Hamlawim. Snajper, który na wiosnę błyszczał skutecznością, postanowił odejść w sposób – delikatnie pisząc – amatorski. Palestyńczyk opuścił bez zgody zgrupowanie w Trzebnicy. Nie chciał tu być, więc uciekł i prowadził rozmowy z rumuńską Craiovą. Transfer, rzecz jasna, dopięto, ale niesmak pozostał. Śląsk na tym zarobił i jeszcze pewnie zarobi, ale zachowanie piłkarza pokazało, że nawet teoretycznie dorosły człowiek może nadal zachowywać się jak małe, niczego nieświadome dziecko.
Z nową twarzą, ale bez Petkova
W miejsce odchodzących przyszli nowi. I trzeba przyznać, że nie byle jacy. Bramki ma bronić doświadczony Michał Szromnik – powrót sentymentalny, ale i pragmatyczny. Obrona opiera się na Serafinie Szocie, który pod wodzą Ante Simundzy wyrósł na kapitana i charakternego lidera całego zespołu. Aleks Petkov? Teoretycznie nadal w kadrze, ale praktycznie już jedną nogą poza Wrocławiem. Jego odejście to kwestia najbliższej przyszłości.
Do zespołu dołączyli także m.in. Marko Djaković, Maksymilian Dziuba (wypożyczenie z Lecha), Jorge Yriarte i Damian Warchoł – nazwiska nie tyle efektowne, co obiecujące. W kadrze nie brakuje młodzieży i obcokrajowców, ale proporcje są zbalansowane. Średnia wieku oscyluje w okolicach 24–25 lat. Najważniejsze jednak, że jest w tej drużynie kilku ludzi, którzy wiedzą, jak wygrywać w I lidze. A to na zapleczu Ekstraklasy bezcenne.
Środek pola jako barometr ambicji
W środku pola trwa mieszanie kart. Patryk Sokołowski to transfer, który ma dać Śląskowi tlen i spokój – zawodnik ograny, nieprzypadkowy, potrafiący wziąć ciężar rozegrania na siebie. Jest też najnowszy nabytek Śląska, Jorge Yriarte – piłkarz od czarnej roboty, który potrafi wyjść z piłką, ale też zdusić kontrę. Do nich dołożyć należy Besara Halimiego – to teoretyczny kreator gry, ale na razie bardziej na papierze niż na murawie. Nie możemy też zapominać o Jakubie Jezierskim, który prezentował się bardzo dobrze pod koniec minionego sezonu na tle ekstraklasowych rywali. Jest jeszcze Piotr Samiec – Talar, którego Ante Simundza widzi w środku pola, ale jego pozostanie w Śląsku ciągle stoi pod znakiem zapytania. Zestawienie dobre, ale nie bez wad. Na tle ligowych rywali wygląda jednak co najmniej przyzwoicie.
Atak z pytaniami
Największym znakiem zapytania jest ofensywa. Po odejściu Al-Hamlawiego Śląsk musi wymyślić siebie na nowo. Damian Warchoł ma za sobą solidne liczby w Górniku Łęczna, ale jeszcze nie pokazał, że potrafi udźwignąć rolę „dziewiątki” w klubie z aspiracjami do awansu. Dla Śląska sprowadzenie nowego napastnika albo nawet dwóch powinno mieć w tej chwili najwyższy priorytet. Skrzydła? Są szybcy, techniczni, ale wciąż szukają stabilizacji. Mateusz Żukowski, Arnau Ortiz czy Luka Marjanac mają przebłyski, ale w pierwszej lidze nie wystarczy błysnąć. Trzeba błyszczeć regularnie.
Transferowa karuzela nadal trwa
Transferowa karuzela wciąż się kręci i wiele wskazuje na to, że obecna kadra Śląska to jeszcze nie jest ostateczna wersja drużyny na sezon 2025/2026. Klub wciąż szuka wzmocnień, szczególnie w ofensywie, gdzie po odejściu Al-Hamlawiego brakuje zawodnika gwarantującego regularne gole. Z informacji które udało mi się uzyskać w dniu dzisiejszym wynika, że temat Przemysława Banaszaka, który może być gwarantem bramek w I lidze jest już na ostatniej prostej. Wrocławianie liczą, że nowy snajper pozwoli domknąć układankę, w której ciągle mamy jeszcze kilka znaków zapytania. Do końca okna transferowego jeszcze kilka tygodni – wiele może się wydarzyć.
Trener Šimundža – człowiek z planem na Śląsk?
Wszystkie te puzzle próbuje ułożyć Ante Šimundža – trener, który po spadku nie uciekł, nie zasłonił się „nie takim projektem”. Wykonał wielki gest w kierunku klubu rezygnując ze sporej części swojego wynagrodzenia i wziął się do pracy. To jego największy atut, nie spękał tylko wziął wyzwanie na klatę. To dla Śląska doskonała wiadomość, bo wrocławski projekt potrzebuje nie tylko kompetencji, ale i odporności psychicznej. Ta liga nie wybacza błędów, a w klubie takim jak Śląsk – błąd kosztuje podwójnie. Presja awansu jest ogromna. Brak promocji do Ekstraklasy w pierwszym podejściu oznaczałby katastrofę wizerunkową i organizacyjną.
Czy Śląsk wróci do elity?
Dziś Śląsk to wciąż klub z ekstraklasowym DNA, ale pierwszoligowym rysem. Ma skład, który może awansować, ale musi to udowodnić na boisku. Rywale nie śpią – Wisła Kraków, Polonia Warszawa, ŁKS Łódź czy spadkowicze też mają swoje ambicje. Wrocławianie mogą wrócić do elity, ale tylko jeśli nowi zawodnicy szybko wejdą na swoje najwyższe obroty, a szatnia uniknie kolejnych konfliktów. W szatni mocno wywietrzono dobrze byłoby gdyby zapach stęchlizny znów tam nie zagościł.
Ten sezon będzie dla Śląska testem tożsamości. Czy to jeszcze klub z dużymi ambicjami, czy już tylko rozbitek szukający tratwy? Pierwsze kolejki pokażą, na ile to nowe otwarcie jest rzeczywiście początkiem drogi powrotnej. Ekstraklasa nie poczeka.
Nowy właściciel, nowa nadzieja?
Światełkiem w tunelu dla Śląska Wrocław może okazać się trwający proces prywatyzacyjny. Miasto, dotychczasowy właściciel klubu, od tygodni prowadzi rozmowy z dwoma potencjalnymi zainteresowanymi. Jeden z nich przejmie większościowy pakiet akcji i ma tchnąć w klub nowe życie – nie tylko finansowe, ale też organizacyjne. Temat ma znaleźć swój finał już w tym tygodniu, a potencjalni nabywcy mają konkretną wizję rozwoju Śląska.
Wrocław potrzebuje teraz nie tyle sponsora, co właściciela z planem, który postawi klub na nogi i przywróci mu należne miejsce w krajowej piłce. Nadzieja na zmiany pojawiła się nie tylko na boisku, ale też w gabinetach. Jeśli oba fronty pójdą w parze, Śląsk może z gruzów zbudować coś więcej niż tylko drużynę na awans. Może zbudować nową tożsamość – nowoczesną, ambitną i – w końcu! – zakorzenioną w realiach XXI wieku.
Awans? Możliwy, ale nie gwarantowany
Szanse Śląska na natychmiastowy powrót do Ekstraklasy są realne, ale nie oczywiste. Kadrowo wrocławianie wyglądają solidnie – to zespół, który ma potencjał, by bić się o górną część tabeli, ale też drużyna z wieloma niewiadomymi. Wymiana niemal całego składu sprawia, że kluczowe będzie szybkie zgranie i wypracowanie stylu gry, który da przewagę nad ligowymi rywalami. Atutem Śląska jest trener Ante Šimundža – człowiek, który zna zespół i nie boi się pracy u podstaw. Jednak I liga nie wybacza falstartów. Jeśli Śląsk dobrze wejdzie w sezon i utrzyma stabilność, będzie jednym z głównych kandydatów do awansu. Ale jeśli znów pojawią się zgrzyty, kontuzje czy błędy organizacyjne – marzenia o powrocie mogą się szybko oddalić.
Śląsk pisze nowy rozdział swojej historii – czy zakończy go happy endem?
Śląsk Wrocław stoi dziś na styku starego i nowego. Opuszczenie Ekstraklasy oczyściło atmosferę i wymusiło trudne, ale konieczne decyzje. Z jednej strony mamy nową, przebudowaną kadrę, ambitnego trenera i nadzieję na lepsze jutro. Z drugiej – widmo organizacyjnej niepewności i presję szybkiego sukcesu. Wszystko, co wydarzy się w najbliższych miesiącach, zdefiniuje nie tylko sezon 2025/2026, ale i dalszą przyszłość klubu.
Odbudowa marki Śląska nie zakończy się jednym, ewentualnym awansem. To proces, który wymaga nie tylko wyników, ale też spójnej wizji, zaufania i stabilizacji. Jeśli nowy właściciel będzie miał wolną rękę do wprowadzania w klubie własnych porządków, a zespół Simundžy podoła wyzwaniom na boisku – wrocławianie mogą wrócić silniejsi niż byli. Jeśli jednak choć jeden z tych filarów zawiedzie, powrót do elity znów może się oddalić. Śląsk wchodzi w nowy rozdział – pytanie tylko, czy będzie miał w nim rolę główną, czy znów zepchnie się na margines.