Mistrza Polski jeszcze nie znamy – multiliga


11 maja 2016 Mistrza Polski jeszcze nie znamy – multiliga
Grzegorz Rutkowski

Wczorajsza odsłona multiligi była czasem refleksji, filozoficznych rozważań, smutku przemijania i pożegnań. Ci, którym udało się przetrwać tę ciężką lekcję cierpliwości, z obawą, ale także z nadziejami oczekiwali dzisiejszych spotkań. Cztery mecze o najwyższą stawkę. Legia walczyła o tytuł w korespondencyjnym pojedynku z Piastem, grupa pościgowa o najniższy stopień podium i czwarte miejsce premiowane występem w eliminacjach Ligi Europy, a Lech Poznań i Ruch Chorzów o honor. Jakie to było 90 minut? Czy multiliga mistrzowska była taka tylko z nazwy?


Udostępnij na Udostępnij na


Wczorajsza multiliga była zjawiskiem dla koneserów. Dzisiejsza na szczęście zdecydowanie bardziej była skierowana do kibiców. Była walka, emocje, bramki i sporo piłki w piłce.

Legiony to żołnierska buta

O ileż mąk, ileż cierpienia,
O ileż krwi, wylanych łez.
Pomimo to – nie ma zwątpienia,
Dodawał sił – wędrówki kres.

Stanisław Czerczesow doskonale wpisał się w wojskowy charakter Legii Warszawa. Dla niego droga do zwycięstwa wiedzie przez krew, pot i łzy. Ze świadomością, że w Gdańsku potrzebne będą siły do walki do ostatniego gwizdka, rzucił do boju zawodników, którzy grali do tej pory mniej. W pierwszym składzie zameldował się Masłowski, Vranjes i Aleksandrow. Lechia nie zamierzała zwalniać tempa i stosować taryfy ulgowej. Kilka lat temu strzał byłego lechity Jakuba Wilka odebrał mistrzostwo Legii prowadzonej przez Macieja Skorżę. Dziś o swojej przeszłości przypomniał sobie Sławomir Peszko, strzelając piękną bramkę. Na początku drugiej połowy dołożył do tego asystę i Legia znalazła się na kolanach. Nim spróbowała się z nich podnieść, z boiska wyleciał Igor Lewczuk, który bardzo mocno pracował na drugą żółtą kartkę.

Stanisław Czerczesow
Stanisław Czerczesow na konferencji prasowej (fot. Wikipeda.org)

Miałem kiedyś sen, piękny sen

Lecz bied­ny jes­tem: me skar­by – w marzeniach;
Więc ci rzu­ciłem marze­nia pod stopy;
Stąpaj os­trożnie, stąpasz po marzeniach.

Piast nie chce przestać być sensacją. Pogrom w Warszawie nie sprawił, że gliwiczanie zapomnieli o swoich marzeniach. Mogą przegrać, ale nie mają zamiaru się poddać. Gdy na stadion w Chorzowie dotarła informacja, że Lechia nie poda „Wojskowym” mistrzostwa na tacy, zawodnicy Piasta strzelili bramkę, zrównując się punktami z liderem. Problemem okazała się kontuzja Radosława Murawskiego. Po zejściu z boiska znów zobaczyliśmy Piasta bezradnego, zdezorganizowanego i przestraszonego. Prawie tak mocno jak Legia w Gdańsku. Sytuację uspokoiła druga bramka strzelona przez Nespora, a trzeci gol skończył marzenia Ruchu o choćby remisie.

Kibice Piast; fot. Grzegorz Rutkowski;
Kibice Piast (fot. Grzegorz Rutkowski)

W pogoni za pucharami

Nie pytaj mnie co robię, bo pęknie Ci serce!
mogę Ci tylko zdradzić, że to jest pogoń za szczęściem!

Dwóch pretendentów do pucharów spotkało się w bezpośrednim spotkaniu w Szczecinie. Dla Pogoni i Cracovii po latach posuchy nadeszły słoneczne dni. Ani „Portowcy”, ani „Pasy” przed sezonem nie były wymieniane w gronie czołowych drużyn. Ich wyniki i gra są pozytywnym zaskoczeniem nie tylko dla kibiców. Jako pierwsi gola zdobyli zawodnicy ze Szczecina, jako drudzy też – dla odmiany trafili do własnej bramki. Trzeci był strzelony już do właściwej siatki. Cracovia stwierdziła, że może też coś strzeli i zrobiło się 2:2. Na chwilę. Pogoń szybko pokazała, że zwycięzca tego meczu może być tylko jeden.

Pogoń Szczecin
Pogoń Szczecin (fot. Polskieradio.pl)

A może tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady

Czasami nie chodzi o to, aby się zmieniło na lepsze. Najczęściej chodzi o to, aby zmieniło się cokolwiek.

Jan Urban dostał od władz Lecha wotum zaufania i od meczu w Lubinie rozpoczął rewolucję w drużynie. Od pierwszej minuty zagrali Robert Gumny i Kamil Jóźwiak. Marzeniem trenera, piłkarzy i kibiców „Kolejorza” jest to, by sezon się skończył. Ich dzisiejsi przeciwnicy – Zagłębie Lubin, będąc na fali, pewnie chętnie zagraliby jeszcze kilka kolejek. Na początku spotkania Zagłębie strzeliło bramkę, która słusznie nie została uznana. Następne 40 minut to typowy „mecz walki”. Początek drugiej połowy to kolejny gol „Miedziowych” – tym razem prawidłowy. Kilkanaście minut później Maciej Dąbrowski miał już na koncie dublet, a Jan Urban zaczął sprawdzać połączenia do Ustrzyk Dolnych. Po trzeciej bramce zaczął pakować walizki. Lech nadal bez zwycięstwa w grupie mistrzowskiej.

Jan Urban
Jan Urban (fot. Karolina Makulska)
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze