Piąta kolejka Premier League przyniosła kolejne zaskoczenia, co zapewne nikogo już nie dziwi. Capoue bije się o koronę króla strzelców, Crystal Palace gromi Stoke, Lovren po dwóch latach przerwy strzela bramkę, i to od razu na Stamford Bridge – takie rewelacje tylko na Wyspach. Oprócz tego kilka rewelacyjnych występów, jak te Chadliego czy Slimaniego, oraz strzelane od niechcenia z 25 metrów bramki Xhaki i Hendersona. Zapięliście już pasy?
Podobnie jak przed tygodniem najcięższe działo wytoczono jako pierwsze. Mecz Chelsea z Liverpoolem (o którym więcej napisaliśmy poniżej) zakończył się zwycięstwem ekipy Juergena Kloppa 2:1 i tym samym Antonio Conte zanotował pierwszą (i nie ostatnią) porażkę na angielskich boiskach. Nie napiszemy jednak, że Liverpool właśnie wyrasta na jednego z faworytów. Z „The Reds” tak to już jest, że po cravenowskim horrorze wygrywają z Arsenalem, aby w następnej rundzie przegrać z Burnley. Pewnych rzeczy przewidzieć się nie da.
Równie trudno było przewidzieć, że Stoke City po pięciu kolejkach nie będzie nawet przez minutę prowadzić w spotkaniu. Tydzień temu Mark Hughes został odesłany na trybuny w przegranym meczu z Tottenhamem, a po utracie czterech goli z Crystal Palace zapewne miał ochotę zrobić to samo. „The Potters” albo obudzą się teraz, albo z ręką w nocniku. W następnej kolejce zmierzą się z West Bromem…
… który to West Brom postanowił pójść w ślady Watfordu i pokonać West Ham 4:2. Payet i spółka ze Stoke i Sunderlandem w strefie spadkowej – wyłącznie obecność tych ostatnich w tak doborowym gronie nie jest żadnym zaskoczeniem. Ostatnią trójkę opuściło za to Southampton, które dzięki bramce Charliego Austina (dwa gole dołożył trzy dni wcześniej w LE) pokonało Swansea. Swoje mecze wygrywali faworyci: w Leicester odpalił Islam Slimani, Arsenal pokonał Hull z bawiącym się w golkipera Jake’iem Livermore’em, Manchester City rozbił Bournemouth, Tottenham po niezwykle jednostronnym spotkaniu ledwo ograł Sunderland, a Everton po cichu wygrał z Middlesbrough i wdrapał się na drugie miejsce w tabeli. Brakuje tylko Manchesteru United, dla którego Watford okazał się ekipą nie do przejścia. Już trzecią z rzędu, jeśli liczymy też porażkę z Feyenoordem w LE.
Wyróżnienia
Nacer Chadli. Nie można chyba wymarzyć sobie lepszego debiutu przed własną publicznością niż ten, który zanotował Belg w spotkaniu z West Hamem. Dwie bramki i dwie asysty – taki zestaw zdarza się raz na sezon. W ekipie Tony’ego Pulisa Belg na pewno będzie jedną z wiodących postaci. Zostawił na boisku wszystkie siły, być może myślał, że mecz West Bromu z West Hamem to derby?
Etienne Capoue. Manchester United ściągnął chyba nie tego Francuza, co trzeba. Były defensywny pomocnik Tottenhamu we wszystkich 33 meczach poprzedniego sezonu nie zanotował nawet jednego trafienia, a w trwających rozgrywkach po pięciu spotkaniach ma na koncie już cztery gole! To właśnie on rozpoczął strzelanie Watfordu w meczu z Manchesterem United. Akcja w ogóle nie powinna mieć miejsca – chwilę wcześniej faulowany był Anthony Martial, sędzia Michael Oliver popełnił podobny błąd, za który tydzień temu zganiliśmy Andre Marrinera. Mimo tego Capoue zrobił to, co do niego należało, i… jest jednym z najlepszych strzelców ligi.
Pep Guardiola. Wyróżnienie dla Hiszpana to zasługa nie tyle kolejnej wygranej, co samego stylu, w jakim „The Citizens” nie pozostawili Bournemouth żadnych złudzeń. Pierwsze czyste konto w sezonie poszło w parze z faktem, że Guardioli udało się osiągnąć to, czego się od niego oczekuje – totalna dominacja nad rywalem, wchodzenie z piłką do bramki. Jego zespół po zwycięstwie z Bournemouth Artura Boruca jako jedyny ma na koncie komplet punktów. I pomyśleć, że to na stadionach United i Chelsea z reklam Adidasa biją po oczach frazesy „First never follows”.
Nagany
Adnan Januzaj. Belg w samej końcówce meczu z Tottenhamem przy stanie 0:1 i z żółtą kartką na koncie postanowił, że wjechanie korkiem w piszczel Bena Daviesa będzie najlepszym możliwym zachowaniem dla dobra zespołu. Z boiska oczywiście wyleciał, a jego Sunderland w dziesiątkę o wyrównaniu mógł co najwyżej pomarzyć. Tak się odbudowuje karierę na wypożyczeniu?
Stoke City. Czy to się dzieje naprawdę? Stoke, jedno z pozytywnych zaskoczeń minionej kampanii, ganimy drugi tydzień z rzędu. Kolejna, trzecia już „czwórka” z tyłu, w dodatku na horyzoncie nie widzimy żadnych przesłanek, jakoby gra „The Potters” miała się poprawić w najbliższych tygodniach. Podobnie jak w West Hamie (choć w nieco innej skali) w głowach piłkarzy coś się zablokowało. Mark Hughes musi przyzwyczajać się do roli latarnika z czerwonej części tabeli, chociaż o to miano dzielnie walczy David Moyes.
Jose Mourinho. Po porażce w derbach z City zawodnicy United mieli powetować sobie przegraną walkę o prym w mieście właśnie z Watfordem. W miejsce Mourinho równie dobrze moglibyśmy wstawić Pogbę czy Rooneya, ale to kapitan okrętu jest pierwszym odpowiedzialnym za jego kurs. Podopieczni Waltera Mazzarriego wygrali zupełnie zasłużenie, a piłkarze z Old Trafford przez większą część spotkania nie mieli nad nim żadnej kontroli. Efekt? Do końca września jeszcze daleko, a strata do lidera z niebieskiej części miasta wynosi już sześć punktów.
Bramka weekendu
Jordan Henderson w meczu z Chelsea nie pozostawił nam innego wyboru. Co tu dużo pisać, zobaczcie sami.
https://twitter.com/SportDictatorHQ/status/776868375633035265
Liczby, statystyki, serie…
- W Polsce mamy Łukasza Surmę, w Anglii z kolei mają Garetha Barry’ego. Dla pomocnika Evertonu sobotni wieczór był szczególnie udany. Nie da się chyba lepiej przypieczętować swojego 600. spotkania w Premier League, niż uczynił to angielski pomocnik. Świetny występ wzbogacony golem i zainkasowanymi trzema punktami.
- Stoke City straciło w 2016 roku już 50 bramek, najwięcej w całej lidze.
- Ostatnio podkreślaliśmy pierwszy poważny sukces, jaki Juergen Klopp zdołał już osiągnąć w Liverpoolu. Okazuje się, że Niemiec może wpisać do swojego CV kolejne solidne osiągnięcie. Szkoleniowiec „The Reds” jest pierwszym trenerem od zamierzchłych czasów z kalendarza Arsene’a Wengera (1997 r.), który wygrał dwa pierwsze mecze rozgrywane na Stamford Bridge.
- Z dziennikarskiego obowiązku wspomnimy również o brutalnie zakończonej serii Antonio Conte. Włoch przegrał swój pierwszy mecz w roli gospodarza od stycznia 2013 roku. Trafiła kosa na kamień.
- Ile znaczy dla Manchesteru City Kevin De Bruyne, doskonale pokazują jego indywidualne statystyki dotyczące bramek strzelanych przez zespół obecnego lidera Premier League. W 48 spotkaniach dla „Obywateli” Belg miał swój udział przy 33 golach. Imponujące.
- Nie najlepsze czasy nadeszły dla Jose Mourinho. Świadczy o tym jedna, dość sensacyjna statystyka. Po raz pierwszy od 2006 roku Portugalczyk poniósł trzy porażki z rzędu (licząc dwa mecze Premier League i jedno spotkanie Ligi Europy). Nie chcemy wieszczyć końca „magii” „The Special One”, lecz sam fakt jest zastanawiający.
- Jak taki Sunderland ma powalczyć w lidze o coś poważniejszego niż utrzymanie, skoro od wielu lat pierwsze miesiące rozgrywek są dla „Czarnych Kotów” prawdziwie mrocznym okresem? Już 24 spotkania piłkarze ze Stadium of Light czekają na zwycięstwo ligowe w sierpniu lub wrześniu. Bilans: 9 remisów, 15 porażek.
Cytat kolejki
Portugalski menedżer Manchesteru United kiedyś nie był zbyt skory do krytykowania swoich podopiecznych. Odkąd zapoznał się z Madrytem, coś w nim pękło.
Ich zawodnik dostał piłkę, a nasz lewy obrońca (Luke Shaw) był za nim 25 metrów zamiast pięciu. Prawda jest taka, że musisz nawet z 25 metrów robić wszystko, by zaatakować rywala, wywrzeć na nim presję… ale nie, my czekamy. Poirytowany Jose Mourinho po porażce z Watfordem
Z notesu taktyka
Przyzwyczailiśmy się już do tego, że Liverpool to od dłuższego czasu dwa zupełnie różne obrazy. Z jednej strony, drużyna potykająca się na teoretycznie prostych przeszkodach w sposób absurdalny, a niekiedy komiczny, bez werwy. Z drugiej zaś, jedenastu nabuzowanych i bezczelnych facetów, którzy bez kompleksów potrafią zgnieść prestiżowego rywala na jego własnym terenie. Nie wiemy, czy to znów kwestia utytułowanego przeciwnika, lecz w piątek zobaczyliśmy właśnie to drugie oblicze. To był TEN Liverpool, za który kibice już od kilku miesięcy mogą coraz częściej z premedytacją skoczyć w ogień lub maszerować po Merseyside z wysoko podniesioną głową.
Wizytówka TEGO Liverpoolu? Oczywiście intensywny pressing. Już niemal tradycją staje się gra „The Reds” na wysokich obrotach, przy której niezbędni są piłkarze o określonym typie i możliwościach fizjologicznych. Na szczęście dla Kloppa, Niemiec ma w swojej talii kilku wyspecjalizowanych żołnierzy o takiej charakterystyce. Weźmy przykładowo Sadio Mane. Gdy przed sezonem ściągano tego piłkarza na Anfield za wysoką kwotę, inwestycja ta wzbudzała pewien absmak. W skrzydłowym upatrywano kolejnego przedstawiciela gatunku przepłaconych ligowców. Tymczasem wygląda na to, że trener Liverpoolu wiedział, co robi. W grze Mane widać to, co już mogliśmy oglądać u niektórych zawodników BVB za czasów Kloppa – intensywność, konkretna wielozadaniowość połączona z odrobiną szaleństwa.
Niemiec gustuje w agresywnej i szybkiej grze swoich skrzydłowych. Nie jest wielkim zaskoczeniem, że to właśnie Mane i Coutinho pod względem liczb byli tymi najbardziej „nieokrzesanymi” zawodnikami ostatniego spotkania. Sporo dryblowali, otrzymując od Kloppa zielone światło na odrobinę ułańskiej fantazji, czy jak to woli Niemiec, tego rock and rolla. Jasne, taka rola czasem doprowadza również do efektów ubocznych, choćby liderowania w klasyfikacji piłkarzy najczęściej tracących futbolówkę w trakcie meczu.
Kluczową jednak receptą na zwycięstwo „The Reds” w piątkowy wieczór było opanowanie środka pola. Przed spotkaniem niemal w ciemno każdy mógł zakładać, że to Antonio Conte ma lepszych wykonawców do zawładnięcia centralną częścią boiska. Okazało się jednak, że przy doskonałej dyspozycji Hendersona atuty Kante, Oscara i Hazarda zostały skutecznie zneutralizowane. Pomocnik Liverpoolu może po tej kolejce wypić sobie naprawdę porządny kufel piwa, gdyż w Londynie był niemalże ostoją gry swojej ekipy. Poniższa statystyka przedstawia uśrednioną pozycję boiskową wszystkich piłkarzy Liverpoolu.
Po pierwsze, inteligentnie rozprowadzał futbolówkę, popisując się bardzo dobrą skutecznością podań – 84 %. To dużo, biorąc pod uwagę fakt, że Anglik tego dnia należał do najbardziej eksploatowanych postaci na boisku. Nieprzypadkowo spośród wszystkich zawodników tego dnia to „Hendo” miał najdłuższy kontakt z piłką. Po drugie, oprócz przydatności w ofensywie Henderson nie zapomniał również o świetnej grze w destrukcji, znowu należąc do czołówki w statystykach defensywnych.
O skuteczności takiej taktyki niech świadczy kolejna statystyka, tym razem dotycząca „The Blues”. Przegrywając rywalizację w środku pola, podopieczni Conte byli zmuszeni do częstszego schodzenia do linii bocznych boiska. Na dzień dzisiejszy oprócz Williana Chelsea nie dysponuje tak naprawdę solidnymi skrzydłowymi, toteż większość prób dryblingów i akcji ofensywnych kończyła się na wstępnym etapie.
Warto wspomnieć coś o obrońcach, konkretnie o Davidzie Luizie. Przed tym spotkaniem dziennikarz „Guardiana” porównał Franco Baresiego do Apollo, zaś Brazylijczyka do emocjonalnego Dionizosa. W piątek stoper Chelsea nie dał wielkich argumentów swoim przeciwnikom, co prawda nie uchronił drużyny od porażki, lecz starał się wykorzystywać swoje atuty, np. grę do przodu. Spośród defensorów gospodarzy najczęściej próbował inicjować rozpoczęcie akcji.
Wyniki
Chelsea – Liverpool 1:2 (Costa 61′ – Lovren 17′, Henderson 36′)
West Bromwich Albion – West Ham 4:2 (Chadli 8′ rzut karny, 56′, Rondon 37′, McClean 42′ – M. Antonio 61′, Lanzini 65′ rzut karny)
Hull – Arsenal 1:4 (Snodgrass 79′ karny – Sanchez 17′, 83′, Walcott 55′, Xhaka 92′)
Manchester City – Bournemouth 4:0 (De Bruyne 15′, Ikenacho 25′, Sterling 48′, Gundogan 60′)
Leicester – Burnley 3:0 (Slimani 45′, 48′, Mee sam. 78′)
Everton – Middlesbrough 3:1 (Barry 24′, Coleman 42′, Lukaku 45′ – Stekelenburg samobój 21′)
Watford – Manchester United 3:1 (Capoue 34′, Zuniga 83′, Deeney 93′ – Rashford 62′)
Crystal Palace – Stoke City 4:1 (Tomkins 9′, S.Dann 11′, McArthur 71′, Townsend 75′ – Arnautović 94′)
Southampton – Swansea 1:0 (Austin 64′)
Tottenham – Sunderland 1:0 (Kane 59′)
Garteh Barry "Świetny występ wzbogacony golem i zainkasowanymi trzema punktami".
No i żółtą kartką, jak na rekordzistę PL przystało ... ;-)