Który to już raz piłkarze Arsenalu zamydlili swoim kibicom oczy udanym występem, podczas którego ręce same zbierały się do oklasków? Od żenującej porażki przeciwko ekipie Łukasza Fabiańskiego po bezstresowy, pokaźny triumf nad Evertonem. Emocjonalna skrajność mogąca przyprawić o zalążki choroby psychicznej mniej odpornych fanów. Jaki jest zatem faktyczny stan rzeczy, jeśli chodzi o ekipę dowodzoną przez francuskiego menedżera? Czy najnowsze wydarzenia z obozu „Kanonierów” dają jakąkolwiek nadzieję na lepsze jutro?
Styczniowe okienko transferowe sprawiło, że osoby emocjonalnie związane z Arsenalem mogły się poczuć, jakby weszły do zupełnie innego wymiaru. Tak intensywnych roszad kadrowych nie widziano do dawna na Emirates Stadium. Wszystko zaczęło się w zasadzie już latem, kiedy to z klubem pożegnał się chociażby Kieran Gibbs – zawodnik występujący w północnym Londynie od zawsze. Albo Alex Oxlade-Chamberlain – niby wciąż młody, bo zaledwie 24-letni gracz, ale już uznawany za jeden z symboli przeciętności ostatnich lat i marazmu, w jaki z roku na rok popadali „Kanonierzy”. Exodus piłkarzy miał swój dalszy ciąg w minionym miesiącu. Pierwszą ważną informacją w styczniowej sesji transferowej była przeprowadzka Theo Walcotta do Evertonu. Uznawanie go za ikonę klubu uchodzi raczej za grubą przesadę z racji poziomu, którego nigdy nie osiągnął, jednakże 12 lat spędzonych w jednym miejscu też robi swoje.
Najwięcej miejsca we wszelkiego rodzaju mediach pochłonęły oczywiście dwie niekończące się sagi transferowe dotyczące przenosin Pierre’a-Emericka Aubameyanga oraz wymiany Alexisa Sancheza na Henrikha Mkhitaryana. Te dwie kwestie zostały już przewałkowane przez dziennikarskie środowisko piłkarskie na wszystkie możliwe sposoby. W całym tym zamieszaniu najbardziej szkoda chyba Oliviera Giroud. Podczas swojego niespełna sześcioletniego pobytu na Emirates Stadium zaserwował całą gamę emocji – od fali drwin, chociażby po katastrofalnym pudle w meczu Ligi Mistrzów przeciwko AS Monaco w lutym 2015 roku, do chwil uniesienia, gdy niejednokrotnie swoimi bramkami ratował Arsenal z opresji. Koniec końców niejednemu sympatykowi klubu zrobiło się niesamowicie przykro na wieść, iż Francuz stanowi jeden z wierzchołków transferowego trójkąta. Mowa oczywiście o trójce Aubameyang, Giroud i Batshuayi.
Skupiając się już na rywalizacji z Evertonem, Mkhitaryan wchodząc do wyjściowego składu, zaliczył debiut marzeń (mowa o grze od początku spotkania) i tego Ormianinowi nie można odebrać. Zagłębiając się w opinie sympatyków „Kanonierów”, nie sposób nie zwrócić uwagi na wylewający się z nich przesadny optymizm. Ktoś oczywiście powie, że reprezentant Armenii nie pasował do stylu Manchesteru United, a Jose Mourinho nie należał do zwolenników jego umiejętności, ale mimo wszystko, czy to nie ten sam zawodnik tak fantastycznie rozpoczął bieżącą kampanię jeszcze w barwach „Czerwonych Diabłów”? Pięć asyst i jedno trafienie w pierwszych meczach przyczyniły się do… stopniowej marginalizacji jego roli w ekipie Portugalczyka i wymiany na lepszy(?) model w postaci Alexisa Sancheza. Jeśli faktycznie w najbliższym czasie podtrzyma dobrą dyspozycję – chwała mu za to. W chwili obecnej warto zachować odrobinę rozsądku przed wypowiadaniem skrajnych opinii, jakoby Mkhitaryan to jeden z najlepszych transferów Arsenalu ostatnich kilku okienek transferowych.
Transfer Gabończyka z Borussii Dortmund zrodził jedno zasadnicze pytanie: w jaki sposób Wenger przemebluje formację ataku? Lacazette i Aubameyang w duecie? Może któryś z nich przejdzie na skrzydło, a drugi zajmie pozycję na szpicy? W związku z nie najlepszą dyspozycją francuskiego napastnika ściągniętego latem z Lyonu Wenger – przynajmniej na starcie z Evertonem – pokusił się chyba o najbardziej optymalną na ten moment roszadę. Aubameyang zaczął oczywiście mecz w wyjściowym składzie, zaś Lacazette nie powąchał murawy, spędzając całe spotkanie na ławce rezerwowych.
W dalszej jednak perspektywie popularne ostatnio w internecie określenie kwartetu LMAO – odnoszące się oczywiście do osób Lacazette’a, Mkhitaryana, Aubameyanga oraz Oezila – powinno stanowić o sile ofensywy Arsenalu. Pod warunkiem, że doświadczony Francuz na siłę nie będzie szukał miejsca dla swoich pupilków, chociażby w osobie Iwobiego. A już nie raz się przekonaliśmy, że Wenger ma tendencję do tego typu zachowań. Znamienny może być przypadek Aarona Ramseya, gdy swego czasu znajdujący się kompletnie bez formy Walijczyk upychany był nawet na… pozycję skrzydłowego.
Biorąc jeszcze pod lupę postać Pierre’a-Emericka Aubameyanga, abstrahując już od wszelkich niepoważnych zachowań reprezentanta Gabonu, piłkarsko wydaje się być idealnie skrojony na warunki i potrzeby londyńczyków. Nieprzypadkowo zresztą jego nazwisko niemalże w każdym okresie transferowym łączone było z przenosinami do stolicy Anglii. Debiutancki występ okraszony golem – inna sprawa, że z ewidentnego spalonego – nakazuje wierzyć, że ekssnajper Borussii Dortmund okaże się właśnie tym napastnikiem, którego tak długo w północnym Londynie wyczekiwano. A z całą już pewnością Danny Welbeck spokojnie mógłby już zacząć pakować walizki, patrząc na umiejętności Aubameyanga.
Sobotnie zwycięstwo nad „The Toffees” poprawiło nieco humory w obozie Wengera i spółki, co jest niezwykle istotne przed derbową rywalizacją z Tottenhamem. Śmiało można rzec, że dla podopiecznych Arsene’a Wengera to kluczowy mecz sezonu. Dzięki niemu „Kanonierzy” albo na dobre zabetonują się na szóstej lokacie ligowej tabeli bez perspektyw na wyciśnięcie z rozgrywek 2017/2018 czegoś więcej, albo znów wleją w naiwne serca swoich sympatyków odrobinę wiary i nadziei. Nie pierwszy i nie ostatni raz.