Lechia Gdańsk ostatecznie zajęła czwartą, niechlubną lokatę na finiszu polskiej ekstraklasy. Do 87. minuty meczu w Białymstoku zajmowała miejsce premiowane grą w europejskich pucharach, a także trzymała w garści brązowy medal, następnie od mistrzostwa dzieliła ją bramka. Ostatecznie została z niczym. Cały sezon poszedł na marne.
4 czerwca 2017 roku. Godzina 18:45 Pierwsze połowy spotkań ostatniej kolejki ekstraklasy w grupie mistrzowskiej zakończone. W Warszawie Legia bezbramkowo remisuje z gdańską Lechią. W Białymstoku Lech sensacyjnie prowadzi z Jagiellonią 2:0.
W tym momencie mistrzem była Legia, a w pucharach miały wystąpić ekipy z Gdańska i Poznania, jednak późniejszego scenariusza nie wymyśliłby najlepszy scenarzysta rodem z Hollywood. Jagiellonia po szalonej gonitwie w końcówce odrobiła straty i zremisowała mecz, a w Warszawie wynik z pierwszej części gry nie uległ zmianie. Legia mistrzem, Jagiellonia zawiesiła na szyjach srebrne medale, a Lech brązowe. Medal z papieru mogą sobie wyciąć lechiści, i to na własne życzenie.
Początek spotkania Lechia miała lepszy niż Legia, często gościła pod polem karnym gospodarzy, lecz piłka nie znalazła drogi nawet w światło bramki. Kibice z Gdańska, którzy w sporej liczbie stawili się w klatce gości, mogli jednak liczyć na historyczny triumf w Warszawie, który przy wyniku utrzymującym się w Białymstoku do przerwy dałby im najlepsze w historii klubu drugie miejsce na koniec sezonu. Oczywiście remis na trudnym terenie, jakim jest stadion w stolicy, dałby im upragnione europejskie puchary, jednak jak wszyscy dobrze wiemy, minimalizm nie popłaca.
Nikt oczywiście nie mógł przewidzieć, że Lech wypuści zwycięstwo z rąk w końcówce, mecz trwa 90 minut, a nie 45. Co stało się po przerwie? Po gwizdkach kończących pierwsze połowy przy Łazienkowskiej i Słonecznej oddałem się refleksji na temat nastawienia trenera Piotra Nowaka w szatni. Przecież Lechia na ten moment ma to, o co walczy, podium. Lech nie powinien zremisować tego meczu, 0:2 to potężna zaliczka na tym poziomie. Nic złego nie może się stać. Lechia, która nie straciła bramki we wszystkich siedmiu meczach grupy mistrzowskiej, postanowiła bronić tego wyniku, nawet nie próbując atakować.
Od 46. minuty oglądanie tego meczu było tak przyjemne jak wizyta u dentysty z zamiarem leczenia kanałowego. Nie działo się zupełnie nic. Zero akcji podbramkowych, pierwszy, a zarazem jedyny celny strzał Lechia oddała w końcówce spotkania za sprawą najlepszego strzelca drużyny, jak i całej ligi (razem z Marcinem Robakiem) Marco Paixão. I to by było na tyle, zaraz po tym zdarzeniu portugalski napastnik zszedł z boiska.
Wtedy sprawy zaczęły przyjmować inny wymiar. Padła bramka na 2:2 w Białymstoku. Wcześniej zasłużona czerwona kartka dla Sławomira Peszki. Oznaczało to spadek Lechii w tabeli live na czwartą lokatę, co prawda jeden gol dla Lechii dawałby drużynie z Gdańska nawet mistrzostwo, lecz ekipa Piotra Nowaka wzięła się za robotę zbyt późno, zdecydowanie spóźnione było wejście Grzegorza Kuświka na boisko. Lechia chciała atakować tylko wtedy, kiedy miała nóż na gardle, zabrakło jej czasu.
Lechia ma czego żałować
Lechiści tylko w jednym wariancie mogli zostać mistrzem. Tytuł dawały im zwycięstwo w Warszawie oraz równoczesny remis w spotkaniu Jagiellonii z Lechem. Drugi z tych warunków, niezależny od Lechii, został spełniony. Ten najważniejszy, warunek, który piłkarze mieli we własnych nogach i głowach, nie został zrealizowany. Legia w niedzielnym spotkaniu była całkowicie drużyną do ogrania, oddała tylko dwa celne strzały na bramkę. Nie było widać polotu i finezji w jej grze. Tych samych wartości nie zauważyliśmy u piłkarzy z Trójmiasta. Jest to pewnego rodzaju kara za minimalizm. W trakcie drugiej połowy dostałem od znajomego wiadomość, że Lechia za ten minimalizm nie powinna znaleźć się na podium, tak też się stało. Wszystko, co gdańszczanie robili w drugiej połowie, było zbyt ślamazarne, za wolne, spóźnione. Wymieniając podania między obrońcami, nie dało się wygrać tego spotkania.
Mistrzostwo zdobywa się obroną
Piotr Nowak często używał tego sformułowania, wielu ekspertów również uważa, że mistrzostwo zdobywa się obroną. W tym przypadku ten mit został obalony. Lechia przez siedem spotkań nie dała sobie strzelić bramki, jest to niesamowity wynik, rekord ligowy, w tych siedmiu spotkaniach aż trzy razy padał jednak wynik remisowy. Wynika z tego, że mimo wspaniałej obrony atakiem również zdobywa się mistrzostwo. Bezbramkowe wyniki z Koroną, Lechem i Legią w grupie mistrzowskiej to potwierdzają. Z pewnością najbardziej piłkarzy, kibiców oraz zarząd boli to, że siedem czystych kont w ostatnich meczach nie dało nawet podium. Lechia obok Legii grała najrówniej w decydującym momencie sezonu, nie przegrała żadnego meczu w ostatniej fazie. Zdobyła trzy punkty na trudnym terenie w Krakowie, rozbiła aż 4:0 Jagiellonię u siebie. Te wyniki okazały się jednak niewystarczające do końcowej radości. Dzisiaj w Gdańsku panują z pewnością cisza, smutek i niedowierzanie, że Lechia wypuściła z rąk podium, a nawet mistrzostwo.
Kibice mogą czuć się zawiedzeni
W ostatnim tygodniu cały Gdańsk żył Lechią. Sławomir Peszko mówił w wywiadzie, że nawet panie z warzywniaka wspierają klub, życzą powodzenia. Ponad tysiąc osób stawiło się na ostatnim treningu lechistów, motywowało ich i zagrzewało do walki w najważniejszym meczu w historii klubu. Wiara w ten zespół była ogromna. 1900 kibiców pojechało za piłkarzami do Warszawy, by przez 90 minut głośnym dopingiem nieść swoich bohaterów do zwycięstwa. W centrum miasta, na targu węglowym, stanął wielki telebim, który transmitował mecz dla tych osób, które biletu do Warszawy nie zakupiły, ponieważ wejściówki sprzedały się momentalnie. Te kilkaset osób stało, moknąc w deszczu, i czekało na bramki, a także końcowy triumf. A co ci wszyscy kibice dostali? W drugiej połowie dostali antyfutbol, a na koniec soczystego kopniaka wyrzucającego ich z bram raju. Cios dla Lechii tym większy, że rywal zza miedzy ma europejskie puchary. Dla mnie jako kibica był to niestety sabotaż i kpina z kibiców. Rozumiem, przez 87 minut było w Gdańsku podium, ale dla tych ludzi, wierzących w klub zawsze, to za mało. Przy takim poparciu społeczeństwa, jakiego dawno w Gdańsku nie było, kibice otrzymali grę z klepki na własnej połowie, a także w każdym możliwym momencie kradzież czasu.
Co teraz?
Lechia po raz czwarty z rzędu obeszła się smakiem europejskich pucharów. Odkąd weszła w życie reforma ESA37, Lechia zajmowała pierwsze miejsce, które nie dawało premii do europejskich pucharów. Na następny sezon są już czynione wzmocnienia. Przyszli Mateusz Matras oraz Mateusz Lewandowski. Po wojażach na Węgrzech kontrakt z Lechią podpisał Michał Nalepa. Pytanie tylko, czy są to wzmocnienia na miarę mistrzostwa Polski czy europejskich pucharów. Piotr Nowak będzie miał przez okres wakacji twardy orzech do zgryzienia. Jak poprawić cały czas szwankującą grę na wyjazdach oraz jak skonstruować drużynę, która zdominuje ligę. Na to Lechię stać i na to miasto i kibice w końcu zasługują. W tym momencie Lechia jest obiektem rożnego rodzaju memów, a także największym przegranym finiszu sezonu w grupie mistrzowskiej. Tę porażkę muszą uszanować, pogodzić się z nią i zakasać rękawy, żeby Piotr Nowak na koniec następnego sezonu mógł z radością wypowiedzieć swoje amerykańskie „Enjoy the win!”.