Milan – gdzie zgubił wielkość?


26 października 2015 Milan – gdzie zgubił wielkość?

„Il Diavolo” – „Diabły”, które w myśl Herberta Kilpina miały wprowadzić przeciwników w stan agonalnych drgawek. „Rossoneri” – „Czerwono-Czarni”, których barwy reprezentują krew i strach. „Casciavitt” – „Śrubokręty”, przydomek, który miał obrażać, lecz został przejęty, a jego znaczenie zostało zmienione i dla każdego kibica z czerwonej części Mediolanu było jasne: rozmontowywanie obrony przeciwnika. I w końcu oficjalna nazwa zespołu... AC Milan.


Udostępnij na Udostępnij na

Zespół, który odwiedzał największe i najpiękniejsze stadiony świata, samemu broniąc prawdziwej twierdzy noszącej przydomek San Siro. Drużyna, która wznosiła w górę najbardziej prestiżowe nagrody na świecie. Wielokrotny finalista Ligi Mistrzów, dla którego zestawienia z zespołami pokroju Realu Madryt czy Bayernu Monachium były na porządku dziennym. Jednak, jak wszyscy wiemy, nic nie trwa wiecznie. Wraz z upływem czasu pojawiają się pierwsze oznaki piłkarskiej starości. Wspomnienia pozostają tylko wspomnieniami, trofea zdobią gabloty. Gabloty, w których coraz rzadziej pojawiają się nowe puchary. Gabloty, które zaczynają tonąć w kurzu, przypominając o wielkości, która była… była i której powrót wydaje się niemalże tak samo trudny do zrealizowania jak powstrzymanie rozpalonego temperamentu Roya Keane’a.

milan scudetto

Właśnie ten rodzaj piłkarskiego marazmu dopadł, wielki już tylko z nazwy, AC Milan. Koloseum, przepiękny teatr marzeń nazwany na cześć legendarnego piłkarza Interu Mediolan, straciło swój blask. Stadio Giuseppe Meazza nie było już twierdzą nie do zdobycia. Stało się kolejnym reliktem przeszłości zachowującym pamięć dni minionych. Czerwień krwi nie pojawiała się już na zmęczonych i niezłomnych twarzach piłkarzy. Widniała na nich jedynie rozpacz i desperacja. Czerń nie budziła już żadnego strachu, bo w końcu jak można bać się czegoś, o czym słyszało się tylko w bajkach opowiadanych przez dziadków? „Śrubokręty”, zamiast rozkręcać śruby w obronie zespołu przeciwnika, uderzały o mur, łamiąc się doszczętnie. „Diabły” usmażyły się w piekielnej pożodze, którą same rozpętały. Jak to się stało, że kolos, który z uśmiechem miażdżył marzenia i nadzieje innych zespołów, sam został obalony i położony na obie łopatki? Dlaczego kurtyna mediolańskiego teatru opadła szybciej, niż powinna? W którym momencie góra zaczęła klękać i w którym momencie znowu powstanie?

Żeby dokładnie zrozumieć kryzys, w którym znalazł się zespół Milanu, musimy podzielić go na kilka czynników, które w przypadku ekipy ze stolicy mody okazały się kluczowe.

Pierwszy, powiązany ze wszystkimi innymi i zdecydowanie najważniejszy czynnik, to „grupa trzymająca władzę”, która, prowadząc „Czerwono-Czarnych” do sukcesu, nie odczytała znaków zwiastujących początek końca. Grupa trzymająca władzę, o której wspomniałem, to trio, od którego zależy wszystko co najważniejsze dotyczące zarówno aspektów czysto piłkarskich, jak i tych skupiających się przede wszystkim na finansach. Trójka Silvio-Adriano-Marina, bo to właśnie na nich skupimy teraz całą swoją uwagę, prowadziła Milan do tryumfów na wszystkich możliwych polach. To właśnie im (w szczególności pierwszym dwóm osobom) „Il Diavolo” zawdzięczają to, czym się stali. Mówiąc to, łączę ze sobą zarówno prawdziwe zasługi, jak również obecną kryzysową sytuację, w której znalazł się klub. Każdy z wymienionej trójki miał i ma swoje własne obowiązki i zakres działań, na którym się skupia. Przejdźmy więc do bezpośredniego opisu każdego z nich.

Silvio Berlusconi, honorowy prezydent Milanu
Silvio Berlusconi, honorowy prezydent Milanu (fot. http://blogs.villagevoice.com)

Silvio Berlusconi. Były premier Włoch, właściciel medialnego imperium, postać owiana kontrowersjami i wielki miłośnik piłki nożnej. Dla Milanu ojciec sukcesów i honorowy prezydent, który niczym dobry wujek odwiedza od czasu do czasu swojego bratanka, przynosząc ze sobą radę i prezenty. Z klubem związany od początku 1986 roku. Pamiętający wiele wzlotów jak i wiele upadków. Od niego zaczął się Milan, który zapamiętany został przez wielu kibiców jako ten magiczny, reprezentowany przez takie tuzy światowego futbolu, jak: van Basten, Rijkaard, Gullit, Maldini, Kaka czy Shevchenko. Wszystkie najważniejsze decyzje dotyczące klubu przechodziły przez niego. Każdy transfer, każda zmiana trenera musiała spotkać się z aprobatą prezydenta Berlusconiego. Decyzje osoby, która poprowadziła Milan na szczyt, doprowadziły także do jego upadku. Pierwszym ciosem, który uderzył zarówno w klub, jak i kibiców, była sprzedaż Kaki, piłkarza, który każdą rzecz, jaką dotknął, zamieniał w złoto. Każde podanie, każdy ruch z piłką, każdy strzał tego zawodnika zdawał się hipnotyzować zarówno przeciwników, jak i kibiców mających okazję ujrzeć serce Milanu. Cios zadany przez włodarzy klubu był celny, a blizny i szwy po nim widoczne są do dziś. Pieniądze z transferu Ricardo ulotniły się jak cudowny sen, a wraz z nimi odeszło wielu kibiców znanych od tego momentu jako „dzieci Kaki”. Wraz z Ricardo odszedł także wieloletni trener „Rossonerich”, Carlo Ancelotti, który postanowił zmienić otoczenie i przenieść się do londyńskiej Chelsea. Od odejścia Carlo datuje się spadek jakości trenerów, z których tylko jeden przyniósł „Diabłom” jakiekolwiek trofea. Koło tortur zaczynało się rozkręcać, kwiat Milanu – więdnąć.

Milan cierpiał. Cierpiał coraz dotkliwiej. Pieniędzy było coraz mniej, dług rósł, świeca zaczynała się dopalać. Ostrze niegdyś zabójcze zaczęło zwracać się w stronę swojego właściciela. Ostrze, które nawet najlepszych negocjatorów świata doprowadzało do łez i wyciskało z nich wszystkie soki. Z pewnością wielu zorientowanych fanów domyśliło się już, o czym, a raczej o kim mówię. Chodzi oczywiście o Adriano Gallianiego, dyrektora generalnego, którego długie szpony (Galliani określany jest we Włoszech mianem „Il Condor”) zacisnęły się na niejednym nazwisku, wyciągając je niemal za bezcen z poprzedniego klubu. Przez wielu nazywany magikiem mercato. Przez innych określany mianem zguby Milanu. Wieloletni przyjaciel Silvio Berlusconiego, który nieustannie broni swojego protegowanego przed negatywnymi opiniami społeczeństwa kibiców, którzy całą swoją złość przelali na bezwłosego biznesmena.

Adriano Galliani
Adriano Galliani, CEO Milanu (fot. www.giornalettismo.com/)

Czym jednak zajmuje się „Il Condor” i dlaczego jego rola jest tak kluczowa? Adriano Galliani jest swoistym centrum dowodzenia transferowego, które koncentruje się na wyszukiwaniu, negocjowaniu i ściąganiu zawodników. Tak scentralizowana władza pozwala na szybkie podejmowanie decyzji, lecz niesie za sobą także ogromne ryzyko, które najlepiej widać w obecnej sytuacji Milanu. Galliani, skupiając pełnię władzy w swojej ręce, doprowadził do tego, że odpowiedzialność za każdą decyzję spada bezpośrednio na niego, co automatycznie skreśla go w oczach sympatyków drużyny w razie wszelkich niepowodzeń. Każdy transfer zależy od niego, każdy jego ruch jest monitorowany, co automatycznie odbiera „Rossonerim” możliwość dyskretnego przeprowadzania transakcji. Wiek CEO (Chief Executive Officer – dyrektor generalny) i jego nieco staromodne podejście doprowadziły do zawężenia pola widzenia i sprowadzania określonego typu zawodników, których kontrakty dobiegają końca, są rezerwowymi w swoich klubach, bądź ich samopoczucie skłania ich do myślenia o zmianie pracodawcy. Siatka skautingu również wydaje się bardzo nieistotna (być możne nawet nieistniejąca), ponieważ analizując poczynania Gallianiego w ostatnich czasach, można z przykrością stwierdzić, że jego kontakty ograniczają się do trzech nazwisk: Raioli, Pereza i Preziosiego. Metody działania dyrektora generalnego pozostawiają również sporo do życzenia. Bezpośrednie kontakty z otoczeniem zawodnika, wyłączywszy uprzednie porozumienie z klubem, doprowadziły do tego, że wielu przedstawicieli szanujących się klubów unika jakichkolwiek kontaktów z Gallianim. Wszystkie te czynniki składają się na transfery piłkarzy, o których kibice chcą szybko zapomnieć. Niestety dla samego zespołu nie zapomni o nich budżet, który obecnie musi sobie radzić z kontraktami takich zawodników jak Alex czy Torres.

Adriano potrzebuje kogoś, kto wskaże mu drogę, kto naprowadzi go na nowe, przełomowe nazwisko. Kimś takim był, na samym początku letniego okienka transferowego, Nelio Lucas, właściciel Doyen Sports, którego działania pomogły Gallianiemu pozyskać Carlosa Baccę. Potrzebuje także kogoś, kto pomoże mu sięgnąć po zawodników, o których nie słyszał jeszcze żaden klub, a którzy mogą stać się nowymi symbolami Milanu. Kimś takim był kiedyś Ariedo Braida, którego brak jest obecnie niezwykle widoczny. Wydaje mi się, że odpowiedzialność, która spoczęła na barkach CEO, okazała się zbyt duża i ostatecznie przerosła możliwości wieloletniego transferowego magika, którego zazdrościły Milanowi największe kluby świata. Nie pomógł mu także sam Silvio Berlusconi, który niejednokrotnie nie wydawał pozytywnej opinii na temat sprowadzenia danego zawodnika, ostatecznie blokując transfer. Nie pomógł również Fininvest, od którego zależą finanse przyznawane Gallianiemu na transfery.

Marina Berlusconi, starsza córka Silvio.
Marina Berlusconi, starsza córka Silvio. (fot. www.giornalettismo.com)

I właśnie w tym miejscu zatrzymamy się na chwilę, odrywając się od aspektów stricte piłkarskich. Fininvest jest realnym właścicielem Milanu, którego finanse w dużej mierze pokrywają roczne straty generowane przez klub. Jest to holding zarządzany przez familię Berlusconich, w którego skład wchodzą takie firmy, jak: Mediolanum (bankowość i ubezpieczenia), Medusa (produkcja filmów), Arnoldo Mondadori Editore (wydawnictwo), Mediaset (koncern mediów, w którego posiadaniu znajdują się stacje: Canale 5, Italia 1 i Rete 4) oraz przede wszystkim właśnie Milan. Szefową holdingu jest Marina Berlusconi, o której wspominałem kilka punktów wyżej. To w dużej mierze od niej zależy, jak wyglądać będzie okienko transferowe w wykonaniu Milanu. To właśnie ona boryka się z problemami dotyczącymi pokrycia długów i walką z ciągle ujemnym bilansem finansowym klubu. Wielu uważa, że marzeniem Mariny dotyczącym Milanu jest… jego sprzedaż. Stoi to w sprzeczności z interesem jej przyrodniej siostry, Barbary Berlusconi, o której opowiem w dalszej części mojego felietonu.

Tak właśnie prezentuje się trzyosobowe grono, które ukształtowało obecny wygląd osiemnastokrotnego Mistrza Włoch. To ich decyzje wpłynęły na to, jak prezentuje się Milan i w jakim kryzysie się znajduje. Oto pierwszy z czynników, który wiąże ze sobą wszystkie inne.

Przejdźmy więc do kolejnych, niemniej ważnych.

Na czym stoi obecny futbol? Co różni największe kluby od tych najmniejszych? Co jest największą różnicą pomiędzy tuzami a maluczkimi? Odpowiedź na te pytania nasuwa się sama. PIENIĄDZE. Obecne realia rynku transferowego są brutalne i bezpardonowe. Jeżeli klub nie posiada minimum 50 milionów, to walka o zawodnika ze światowej czołówki urasta do rangi niemożliwej. To właśnie brak funduszy doprowadził do tego, że w drużynie „Rossonerich” przez długi okres grali zawodnicy, którzy w najlepszym wypadku nosiliby korki za piłkarzami z czasów Milanu Ancelottiego. Jak wspomniałem wcześniej, ewentualne transfery zależne są od dwóch czynników: zgody Berlusconiego oraz Fininvestu. Przez ostatnie lata takowe nie były wydawane, co ostatecznie zmusiło Gallianiego do poszukiwania darmowych alternatyw, niszcząc doszczętnie obraz wielkiego Milanu. Osoby niewtajemniczone mogłyby więc obarczyć winą za brak transferów zarówno Berlusconiego, jak i Fininvest z Mariną na czele. Jednak problem jest o wiele głębszy, niż mogłoby się wydawać na początku.

Obecne realia piłki nożnej sprowadzają wyniki i sukcesy do umiejętnego posługiwania się gotówką. Gotówką, którą wygenerować musi klub. Jeżeli dany zespół wydaje więcej, niż zarabia, wtedy aktywują się mechanizmy FIFA w postaci FFP (Financial Fair Play), które nakłada sankcje w formie transferowego zakazu, ograniczenia kadry bądź kary finansowej. Generowanie przychodu jest zależne od kilku czynników, z których najważniejsze to: umowy sponsorskie, frekwencja i aspekty związane ze stadionem, zarobki związane z transferami oraz prawa telewizyjne.

Przełóżmy więc te czynniki i spójrzmy bezpośrednio przez ich pryzmat na drużynę „Rossonerich”. Według ekspertów firmy doradczej Deloitte, która już po raz 18. przygotowała raport Football Money League, Milan w sezonie 2013/2014 zarobił zaledwie 249,7 miliona euro. Jest to kwota dwukrotnie niższa niż dochody ekip z czołowej piątki (Real Madryt, Manchester United, Bayern Monachium, FC Barcelona, Paris Saint-Germain).

Piłkarska Giełda
Czym wielki klub byłby bez pieniędzy? Zapewne małym (fot. polygamia.de)

Umowy ze sponsorami dały Milanowi 102,3 miliona euro, co przy 327,7 miliona euro PSG wygląda naprawdę niezwykle słabo. Związane jest to bezpośrednio z obecną sytuacją i wartością marki „Rossonerich”, która w porównaniu z wcześniejszymi latami znacząco spadła. Czołowi sponsorzy są o wiele bardziej skłonni prezentować astronomiczne kontrakty takim ekipom jak Real Madryt czy Manchester United, ponieważ te mają o wiele mocniejszą pozycję zarówno sportową, jak i marketingową.

Słabe wyniki automatycznie przekładają się na frekwencję na stadionach. Pod tym względem zdecydowanie przodują kluby z Niemiec, które mogą poszczycić się najwyższą średnią frekwencją ze wszystkich lig na świecie. Monstrualny przychód generują także różne kompleksy, takie jak hotele czy centra handlowe, które urosły do rangi tak zwanego „must be” dla każdego szanującego się (i chcącego dobrze zarabiać) klubu. I w tym punkcie Milan wygląda wręcz tragicznie. Wspominając o San Siro jako relikcie przeszłości, miałem również na myśli fakt, że stadion „Czerwono-Czarnych” pełni jedynie funkcję… stadionu. Brzmi to irracjonalnie? Wraz z upływem czasu i swoistą rewolucją w futbolu przemianom uległy również stadiony oraz pełniona przez nie funkcja. Stadion pozbawiony kompleksów rozrywkowych traci dużo walorów, a klubowe kasy napełniają się zdecydowanie wolniej.

Na ironię zakrawa fakt, że sam stadion… nie należy do Milanu. San Siro nadal pozostaje własnością miasta, co, dodając do tego obecność Interu Mediolan (z którym Milan dzieli stadion), obniża zyski do całkowitego minimum. Rozwiązaniem tego problemu miała być budowa nowego obiektu, który ukierunkowany byłby bezpośrednio w stronę zarobków. Teren został wybrany, przetarg wygrany i wszystko na niebie i ziemi wskazywało na to, że Milan w 2018 roku rozpocznie budowę. Niestety, przekształcając nieco stare porzekadło, całą sytuację można podsumować zdaniem: Barbara Berlusconi planuje, Fondazione Fiera krzyżuje. Według oficjalnych informacji właściciel gruntu zataił kluczowe informacje, które w znacznym stopniu podniosłyby koszty zagospodarowania i budowy stadionu. Sprawa najprawdopodobniej trafi do sądu, a Milan pozostanie na San Siro na kolejne lata. Sytuacja ta poirytowała właściciela Interu, Ericka Thohira, który zaczął rozważać wyprowadzkę „Nerazzurrich” z legendarnego już stadionu. Swoje trzy grosze dorzuciło również miasto, którego przedstawiciele są gotowi do sprzedania San Siro za zaledwie 100 milionów euro. Sytuacja najprawdopodobniej nie wyjaśni się jeszcze przez długi czas, a Milan wraz z Interem nadal będą dzielić jeden obiekt, który przynosi więcej szkody niż pożytku.

Stadion San Siro
Stadion San Siro

Przechodząc do kolejnych czynników z zakresu finansowania klubu, nie można nie wspomnieć o zarobkach z transferów, które w Milanie… praktycznie nie istnieją. Jakość zespołu w porównaniu z kilkoma sezonami wstecz jest mierna, a wartość najlepszego zawodnika, zdaniem portalu Transfermarkt, wynosi 25 milionów euro. Pieniądze ze sprzedaży Kaki, Thiago Silvy oraz Ibrahimovicia zniknęły w tajemniczych okolicznościach, pozostawiając po sobie jedynie niewzmocnione pozycje na boisku.

Ostatni czynnik finansowy, który jest krzywdzący zarówno dla Milanu, jak i dla całej ligi włoskiej, to zarobki pochodzące z praw telewizyjnych, które w porównaniu do ligi angielskiej są najzwyczajniej w świecie katastrofalne. Według ostatnich wyliczeń zespół zamykający tabelę w tamtym sezonie w BPL zarobił na prawach telewizyjnych tyle samo co Juventus Turyn, który w ostatnim sezonie uplasował się na pierwszym miejscu w tabeli Serie A.

Niestety dla Milanu i jego kibiców problemów jest jeszcze więcej, a zaliczyć do nich możemy wymieniony już brak skautingu oraz słaby rozwój przedstawicieli młodzieżówki, której owoce w większości przypadków znajdują się na wypożyczeniu w Serie B.

Każdy z tych czynników w mniejszym lub większym stopniu wpłynął na to, jak Milan wygląda teraz i jak może wyglądać za następne dziesięć lat. Nie wszystko jednak wydaje się stracone. Nie każde ziarno, które zostało posiane, zniknęło. Milan zaczyna przechodzić powolny proces odbudowy. Machinę renesansu uruchomił sam Silvio Berlusconi, który postanowił sprzedać część udziałów Tajowi Bee Taechaubolowi. „Mr Bee”, bo tak jest w skrócie nazywany tajski biznesmen, postanowił przejąć udziały i rozpocząć nową erę Milanu. Erę, w której zyski przekroczą 300 milionów euro rocznie. Erę, w której marka Milanu będzie potężna i oprze się na rynku azjatyckim. Obecna sytuacja napawa optymizmem, jednak na ferowanie wyroków trzeba będzie jeszcze poczekać.

Barbara Berlusconi i Filippo Inzaghi
Barbara Berlusconi i Filippo Inzaghi

Wspomniałem już o młodszej córce Silvio Berlusconiego, Barbarze. Jest ona kolejnym plusem w tym czerwono-czarnym równaniu. Jej działania, jej miłość odziedziczona po ojcu, jej zaangażowanie doprowadziły do tego, że stała się dyrektorem do spraw marketingu. Jej kompetencje zostały rozgraniczone z kompetencjami Adriano Gallianiego, z którym Barbara miała konflikt, obecnie zażegnany w imię dobra klubu.

Zmiany sięgnęły bardzo głęboko. Nawet na ławkę trenerską, na której zasiadł profesjonalny trener, którego Milan nie miał od czasu Massimiliano Allegriego (obecnego selekcjonera Juventusu Turyn). Eksperymenty związane z Seedorfem i Inzaghim lepiej przemilczeć, ponieważ klubowy budżet nadal obciążony jest pensjami tych dwóch legendarnych piłkarzy Milanu. Na ławce trenerskiej zasiadł Sinisa Mihajlović (były trener Sampdorii), który już od początku dał się poznać jako profesjonalista o twardym, niezrównanym i nieubłaganym charakterze. Wraz z nim przyszedł jego sztab szkoleniowy, który zastąpił zasłużonych już trenerów, wśród których znalazł się również Mauro Tasotti, były defensor i wieczny asystent każdego z nowych trenerów Milanu. Jego metody treningowe doprowadziły do poprawienia wydolności wielu zawodników. Sinisa przyniósł ze sobą motywację i chęć do pracy, która widoczna jest zarówno na treningach, jak i na boisku. Trudno na razie oceniać styl, który postanowił wprowadzić Serb, ponieważ upłynęło zaledwie kilka kolejek Serie A. Rokowania są jednak zdecydowanie pozytywne.

Transfery, transfery, transfery… nawet te uległy zmianie, ponieważ wraz z przyjściem „Mr. Bee” Fininvest postanowił zainwestować blisko 100 milionów w okienko transferowe Milanu. „Rossonerich” zasilili tacy zawodnicy, jak: Romagnoli, Luiz Adriano, Bertolacci czy najdroższy spośród wszystkich Carlos Bacca. Klub opuściło kilku piłkarzy, którzy w zespole Sinisy nie mieli już czego szukać.

Carlos Bacca
Carlos Bacca (fot. wikipedia.org)

Problemem pozostał jednak decydujący głos Berlusconiego i Gallianiego. Obaj nadal stoją ponad trenerem i chcą mieć kluczowe zdanie w najważniejszych kwestiach. Według włoskich dziennikarzy to właśnie Silvio Berlusconi był tym, który zaproponował ustawienie, jakim grać będzie Milan (4-3-1-2) oraz zablokował transfer pomocnika, którego chciał Mihajlović (Soriano), zaś Galliani postanowił zakupić Juraja Kuckę, którego sam trener po prostu nie potrzebował. Wydaje mi się, że dopóki ze sceny nie zejdą panowie Silvio i Adriano, dopóty trener nie uzyska swobody i pełni władzy w zespole. Moim zdaniem jest to kluczowy element, który wpływa na wyniki drużyny. Pozostawmy przy tym jednak znak zapytania, ponieważ Sinisa to trener odważny, który nie pozwoli narzucić sobie zdania innych osób.

Milan upadł na kolana. Upadł niezwykle boleśnie. Sędzia rozpoczął liczenie. Pytanie jest jedno: czy Milan wróci do światowej czołówki? Z tym pytaniem zostawię każdego czytelnika, który po przeczytaniu mojego felietonu będzie mógł zrozumieć sytuację wielkiego niegdyś Milanu.

Komentarze
milanista209012 (gość) - 8 lat temu

"Milan w 2018 roku rozpocznie budowę" - jesli sie nie myle to w tym roku budowa miala byc ukonczona, tak ze sezon 18/19 mial byc na nim rozgrywany.

"dla całej ligi włoskiej, to zarobki pochodzące z praw telewizyjnych" - jesli o to chodzi to moge sie mylic, ale Serie A ma najwieksze wplywy z transmisji poza Anglia.

Te fragmenty mowiace o braku hajsu na transfery to tylko po czesci prawda. Bywalo tak, ze Galliani wydawal po 30 mln euro przez cale okienko, ale za te 30 mln sciagal Matriego czy wykupywal srednich zawodnikow jak Constant.

Co do wartosci merytorycznej, to tekst dobry, w miare dobrze oddajacy sytuacje Milanu. Ja jednak jestem optymista, bo po sezonie odejdzie kolejny szrot a kasa na transfery powinna byc. Do tego nie musimy czekac na nastepny sezon by powalczyc o puchary. Teraz bedziemy mieli latwy terminarz nie liczac Juve i Lazio. Mielismy trudny start, ale nie gralismy z ani jednym beniaminkiem. Do konca roku zagramy z dwoma zespolami ktore na obecna chwile sa ponad nami w tabeli (Sampa i Lazio). Sezon jeszcze nie jest stracony, jesli bedziemy punktowac na sredniakach i wzmocnimy obrone w zime, to moze nawet Liga Mistrzow.

Odpowiedz
Mateusz Zyzański (gość) - 8 lat temu

Mi jednak wydaje się, że budowa stadionu miała zostać rozpoczęta w 2018 roku. Jeżeli chodzi o kwestie finansowe dotyczące wpływów z transmisji to pod tym względem przoduje BPL. Za nimi plasuje się liga hiszpańska, w której jaki jest rozkład płac... sami wiemy.

Tak jest. Galliani wydawał i takie pieniądze. Tyle, że w ratach.

Ja osobiście chciałbym być optymistą... ale swoją nadzieję pozostawiam w głębokiej rezerwie bo miałem ją zarówno w czasach Seedorfa, jak i czasach Pippo.

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze