Po pięciomiesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją do bramki Widzewa powrócił Maciej Mielcarz, przywdział też z powrotem opaskę kapitańską. Choć dwukrotnie skapitulował w starciu z Polonią Warszawa, to miał jednak powody do radości – jego koledzy z drużyny trzykrotnie pokonali golkipera rywali i łodzianie mogli wczoraj świętować wywalczenie pierwszych trzech punktów na wiosnę.
W końcówce było nerwowo, ale ostatecznie dowieźliście zwycięstwo do końca.
To był priorytet w tym meczu, trzy punkty bardzo cieszą, bo w tym roku jeszcze nie wygraliśmy. Na pewno jest to wielki plus dzisiaj.
Do dzisiaj rozegraliście cztery mecze i ani razu nie zdobyliście kompletu punktów. Czy ta zła seria wywoływała dodatkową presję przed tym spotkaniem?
Jako że mamy jeszcze sporą przewagę punktową nad dwiema ostatnimi drużynami w tabeli, to podchodziliśmy do tego meczu w miarę spokojnie. Wiedzieliśmy jednak, że czeka nas ważne spotkanie, a zwycięstwo może wprowadzić trochę spokoju w nasze szeregi. Udało się zrealizować plan.
Jak się Pan czuje po powrocie na bramkę?
Jak ryba w wodzie [śmiech].
Zostały jakieś ślady po kontuzji?
Z tego, co widać, to chyba nie. Bardzo się cieszę, bo ostatni raz grałem pięć miesięcy temu, pojedynek z Polonią to był pierwszy poważny mecz od tego czasu.
Jak ocenia Pan swój występ? Zanotował Pan paradę naprawdę godną podziwu.
Jestem bardzo zadowolony ze swojej dzisiejszej gry. Na pewno są jakieś niuanse do poprawy, ale biorąc pod uwagę pięć miesięcy bez gry i końcowy efekt dzisiaj, naprawdę jestem sam z siebie zadowolony, a takie uczucie bardzo rzadko mi towarzyszy.
Wykonał Pan katorżniczą pracę podczas rehabilitacji, bo dojść w pięć miesięcy do pełni sprawności po tak ciężkiej kontuzji to nie lada wyczyn.
Od dwóch miesięcy trenuję dwa razy dziennie, dzień w dzień mam trening i rehabilitację z panią Anną Nowacką, która wykonała świetną robotę. To przynosi efekty, było to widać dzisiaj na boisku.