Wielu osobom w Polsce wydaje się, że polska piłka nie stoi na zbyt wysokim poziomie, a Europa nie tyle co ta zachodnia, ale i ta, która jeszcze nie tak dawno była daleko za resztą, nas prześcignęła. Jest jednak osoba, która patrzy optymistycznie w przyszłość i twierdzi, że ta niebawem zacznie pisać się w lepszych barwach.
Jednym z zaskoczeń drugoligowych rozgrywek jest rzeszowska Stal, która przewodzi stawce mimo statusu beniaminka. W pewnym stopniu za ten sukces odpowiedzialny jest pan sprawujący funkcję dyrektora sportowego. Jak do tego doszło, że w początkowej fazie sezonu idzie wam tak dobrze w lidze?
– To efekt naszej wspólnej pracy od maja 2018 roku, wtedy z właścicielem klubu rozpoczęliśmy wyznaczanie filozofii klubu, stylu gry pierwszej drużyny i kompletowanie sztabu szkoleniowego, a później pasujących do tego wszystkiego zawodników. Reszta to już korekty i konsekwencja. Kolejność nieprzypadkowa.
W co mierzy Stal w tym sezonie i w niedalekiej przyszłości? W internecie można przeczytać, że miejsca 1-6 są jak najbardziej w zasięgu zespołu.
– Taki cel wyznaczyliśmy i ludzie, którzy mają na niego największy wpływ są w stanie go osiągnąć. Stal mierzy w przede wszystkim w zbudowanie solidnych fundamentów, czyli akademii.
https://www.facebook.com/akademiapilkarskastalrzeszow/videos/931648447195678/
Właśnie. Temat akademii to bardzo ciekawa kwestia. W Polsce wiele się o niej mówi, ale niewielu wie, jak się zabrać za jej zbudowanie. W jednej z naszych rozmów wspominał pan, by warto zacząć śledzić akademię Stali Rzeszów. Mógłby pan przybliżyć jak ona funkcjonuje na co dzień?
– Przede wszystkim staramy się logicznie ją ułożyć i doinwestować. Utworzyliśmy prywatny zespół szkół mistrzostwa sportowego, który zainaugurował 2 września. Zatrudniliśmy specjalistów od piłki nożnej, motoryki, pedagogiki, dietetyki, psychologii na pełen etat. Są to dużej klasy ludzie, praktycy, a do tego wielcy pasjonaci sportu. Planujemy budować własny obiekt sportowy. Mamy objęte profesjonalnym szkoleniem prawie 300 piłkarzy w klubie. Wspierają nas duże lokalne firmy czy instytucje jak Politechnika czy szpital Pro-Familia. Łączymy wiedzę i doświadczenie wielu wybitnych ludzi i tu upatrujemy szansy na zbudowanie czegoś wyjątkowego nie tylko w skali Polski, ale i Europy.
Brzmi świetnie. Domyślam się jednak, że Stal podpatruje u zagranicznych klubów, jak robi się dobrze takie inwestycje.
– Staramy się czerpać od najlepszych, dużą inspiracją są kluby, z którymi współpracujemy: Benfika Lizbona, Dinamo Zagrzeb, Zilina. Chcemy jednak zajrzeć jeszcze do co najmniej Borussi Dortmund i Ajaksu Amsterdam.
To interesujące plany, rozumiem że w klubie nie myśli się tylko o zajęciu miejsca dającego możliwość gry w I lidze, ale i chyba po cichu w Rzeszowie liczą na ekstraklasę w niedługim czasie.
– Pierwsza drużyna jest nogami, SMS sercem. Dobry krwiobieg ma zapewnić nogom siłę. Sukces pierwszej drużyny napędza szkołę, która z kolei ma dać przewagę w lidze. Ekstraklasa jest efektem, nie celem. Ona musi być konsekwencją dobrej pracy.
Nie od dziś zajmuje się pan futbolem i ma już zapewne wyrobione zdanie na wiele zagadnień związanych z tą dziedziną. Spytam, dlaczego szczególnie te bogatsze kluby nie podążają podobną drogą albo czemu po prostu nie widać efektów?
– Trudno mi się wypowiadać za innych. Wiem, że w dużych klubach jest ciśnienie na wynik. Media i kibice nie patrzą tak na rozwój i akademię, a i prócz kilku ośrodków nie ma odpowiedniego wzorca.
Dlaczego w Polsce dyrektor sportowy to wciąż taka niewdzięczna funkcja? Ona prawie że nie istnieje albo działa tyle, że nie do końca tak jak chyba powinna.
– Bo brakuje nam logiki w budowie klubów. Mamy złe wzorce u siebie i je powielamy.
Jakiś czas temu wygłosił pan na twitterze ciekawą i zarazem chyba dość kontrowersyjną opinię, dotyczącą tego, że piłka zagraniczna nie uciekła Polsce tak daleko jakby wielu sobie to wyobrażało. Po części pan zwrócił uwagę na trenerów. Mógłby pan rozszerzyć swoją myśl? I co przemawia za tym, że niebawem Polska dogoni resztę Europy?
Wizyty zagraniczny trenerów otwierają głowy, inspirują, tylko nie możemy czuć się gorsi. Nie dzieli nas aż tak wirlki dystans jak niektórym się wydaje
— Wlaźlik Michał Stanisław 🐺💎🔍 (@MSWlazlik) September 3, 2019
– Świetni ludzie jakich mamy w kraju, kluby też powoli wychodzą poza schemat i rozwijają działki, które dają przewagę. Wymarzyłem sobie, że Stal Rzeszów da ten benchmark, z którego inni będą czerpać i stąd optymizm. Wiem jakim wielkim potencjałem ludzkim dysponujemy i wiem, że na tym nasz kraj skorzysta, bo chcemy być wylęgarnią talentów. Nie tylko piłkarskich, ale i trenerskich, a nawet być może i kierowniczych.
Idąc tym tokiem rozumowania można zakładać, że polska piłka się podniesie. Pytanie tylko ile polski kibic musi czekać?
– Myślę, że za jakieś 5 lat będą widoczne i namacalne efekty. Pozytywne jaskółki już za 3 lata. Na prawdziwe jednak zmiany przyjdzie poczekać kilkanaście lat, tyle sami sobie założyliśmy by dobić do średniaków takich Dinamo Zagrzeb czy Żilina.
Dużo obietnic, piękne słowa skądś są jednak polskim kibicom już znane. Podobnie było chociażby w Widzewie, w którym pan przed laty pracował. Z perspektywy czasu co według pana poszło nie tak i jeśli można byłoby cofnąć czas, co chciałby pan zmienić?
– To materiał na książkę, którą być może kiedyś napiszę. Znamienne, że po latach pracy w Widzewie, prócz stadionu niewiele zostało. Dziś gdyby po roku zabrakło nas w Rzeszowie, to pozostałby duży żal. Dla mnie było to duże doświadczenie, wówczas nie miałem nawet 25 lat i pracowałem już w klubie z ekstraklasy. Dołączyłem w trzecim roku do znanych wszystkim deklaracji. Było to bezcenne doświadczenie co i jak robić, a do czego nie dopuszczać. Niewiele znaczyłem wtedy, a robiłem wszystko żeby Widzew przetrwał. Byłem do ostatniego dnia, gdy chciałem połączyć Widzew z Escolą. Marcin Bułka odszedłby wtedy do Chelsea jako widzewiak (śmiech). Pomysł być może dobry, ale nasza wiarygodność tak żałosna, że to było bez szans. Widzew mnie stworzył i dopóki mogłem to walczyłem. Porażka wiele mnie nauczyła i nic bym nie zmieniał.
Najważniejszą wtedy osobą w klubie był zdecydowanie Sylwester Cacek, człowiek którego na Widzewie się nienawidzi. Pan zna go lepiej, jak się z nim współpracowało?
– Każdy poszedł w swoją stronę i życie toczy się dalej.
Ze sporą ilością gotówki w kasie Panie Dyrektorze łatwo jest się wymądrzać na Twitterze. Marketing (w tym osobisty) i głoszenie banałów to nie wszystko. Polska piłka zaczyna się gdzieś na murawie w Trąbkach Wielkich i napotyka na brak kapitału.
Po co oN: Michał Wlaźlik pompuje tak te baloniki (hahaha), czekam aż pękną.