Śląsk Wrocław i Michał Mazur są jak stare dobre małżeństwo. Razem od wielu lat. Mazur zna Śląsk od podszewki. Pracował jako rzecznik prasowy i dyrektor zarządzający. Nikogo więc nie zdziwiła jego nominacja na stanowisko prezesa. Był naturalnym wyborem, w sytuacji kiedy nie ma czasu na uczenie się realiów panujących w klubie. Porozmawialiśmy z Michałem Mazurem między innymi o nowych realiach, w jakich będzie musiał funkcjonować Śląsk. Od finansów, poprzez personalia aż po drugą drużynę i projekty społeczne. Śląsk za chwilę obudzi się w nowej, trudnej rzeczywistości, która stawia przed prezesem Mazurem ogromne wyzwania.
Zaczniemy z grubej rury. W Sprawozdaniu Finansowym ujawniliście, że Śląsk ma koszty na poziomie 80 mln zł. Czy jest Pan przygotowany na duże obniżenie tych kosztów i dostosowanie ich do realiów pierwszoligowych?
Faktycznie zaczynamy z grubej rury. Rzeczywiście, koszty funkcjonowania spółki wzrosły w ubiegłym roku bardzo mocno. Oczywiście musimy pamiętać, że część z nich jest obiektywna i uzasadniona. W tym sensie, że jeśli pojawił się sukces sportowy, to wraz z tym sukcesem sportowym pojawiły się też koszty.
Jakie to koszty?
Dostaliśmy chociażby premię z PKO Ekstraklasy za zdobyte przez Śląsk wicemistrzostwo, która mocno poprawiła nam stronę przychodową, bo zanotowaliśmy w tej przestrzeni spory wzrost względem roku 2023, ale też tymi pieniędzmi musieliśmy się z piłkarzami podzielić, ponieważ należały im się premie za sukces. To jest taki prosty przykład większego kosztu, który jednak w tym przypadku jest czymś obiektywnym i mającym pokrycie w przychodach.
Śląsk obecny w europejskich pucharach to rzecz, która oczywiście nas cieszyła i dążyliśmy do niej, ale też spowodowała dodatkowe koszty. Oczywiście dostaliśmy pieniądze z UEFA, jednak siłą rzeczy organizacja czterech meczów, w tym dwóch wyjazdowych, to również koszty. Samoloty, hotele, wyżywienie, wszelkie opłaty. Zwłaszcza jeśli mowa o Szwajcarii – tamten wyjazd kosztował nas naprawdę dużo, gdyż to bardzo drogi kraj.
Kolejny przykład – zwiększone zainteresowanie klubem i zwiększona frekwencja. Więcej widzów na stadionie to również większe koszty organizacji spotkania, wynajęcia ochrony i tym podobne. Nawet kwestia zwiększonej sprzedaży klubowych gadżetów. Najpierw musi pojawić się koszt ich wyprodukowania, zamówienia, by potem Śląsk mógł zarabiać.
Inwestycja.
Tak. Mówię o tych przykładach, bo one pokazują zwiększone koszty funkcjonowania, ale to koszty, o których można powiedzieć, że każdy klub chciałby je ponosić. Premie za świetny wynik sportowy, gra w europejskich pucharach, większa frekwencja i sprzedaż pamiątek – to wszystko elementy, do których dążymy i które pozwalają zarabiać, ale wcześniej generują koszty, widoczne później w sprawozdaniu. To jednak jedna strona medalu.
Druga strona jest taka, że rzeczywiście w obszarach, które niekoniecznie były związane z tym sukcesem sportowym, też pojawiły się większe koszty. Dlatego nie ukrywam, że odkąd jestem na obecnym stanowisku, jest dla mnie kwestią absolutnie priorytetową poukładanie spółki i jej finansów na nowo. W tym obszarze Śląsk musi być bardziej zbilansowany.
Klub sportowy to specyficzny rodzaj działalności handlowej. Tutaj niezwykle trudno jest wszystko tak poukładać, żeby zawsze być na plusie i to pokazują również przykłady wielkich, europejskich klubów. Niemniej trzeba dać sobie szansę, żeby w tym miejscu być. Niezależnie od tego, czy byłaby to PKO Ekstraklasa, czy – niestety – pierwsza liga.
Dla mnie od zawsze było absolutnie oczywiste, że my, jako pracownicy klubu, musimy opanować stronę kosztową. Nawet gdyby nie było spadku to poukładanie tego w racjonalny sposób miałoby dla mnie najwyższy priorytet.
Ale jednak ten spadek się przytrafił i teraz trzeba będzie w dużym stopniu te koszty ciąć.
Jeszcze bardziej niż trzeba byłoby to zrobić, gdyby Śląsk się utrzymał.
Zakładam, że nie będzie klubu stać na tyle etatów i stanowisk, od administracji, poprzez akademię aż po trenerów i koordynatorów. Czy zamierza Pan jakoś tak drastycznie, w ramach tego cięcia kosztów, odchudzać też stanowiska?
Na pewno musimy w pewnym stopniu zająć się restrukturyzacją, bez dwóch zdań. To jest potrzeba, która nie jest nawet związana ze spadkiem. To jest potrzeba tej spółki. Najzwyczajniej na świecie nie stać nas na to, żeby generować tak wysokie koszty.
Jak sobie z tym radzicie?
Wydaje mi się, że jak na 2,5 miesiąca pracy, udało się zrobić całkiem sporo. W tak krótkim czasie udało się trochę pozalepiać miejsca, w których nasz Śląsk przeciekał. To jednak dłuższy proces, zwłaszcza że wiele rzeczy jest obwarowanych różnymi umowami, okresami wypowiedzeń itd. To nie jest coś, co da się zrobić szybko, ale są to rzeczy niezbędne. Celem, który sobie założyłem w pierwszym kroku, było poukładanie finansów do końca tych rozgrywek w taki sposób, aby Śląsk nie wszedł w nowy sezon z długami czy nieuregulowanymi kwestiami.
To miało być moje następne pytanie. Czy uda się wejść w nowy sezon z „czystą kartą”?
Wszystko wskazuje na to, że uda się to zrobić, choć nie było to na początku takie oczywiste. Pewne natomiast jest to, że nowy sezon będzie olbrzymim wyzwaniem od strony finansowej. Byłby tym wyzwaniem nawet w przypadku utrzymania.
Pogadamy chwilę o tym, jak zamierza Pan poradzić sobie z wysokimi kontraktami zagranicznych zawodników. To spore obciążenie dla budżetu, a niektórzy mogą nie być chętni na rezygnację z takiej kasy.
Możemy o tym porozmawiać, nie ma problemu.
To będzie wyzwanie.
Żałuję, że w ubiegłym roku nie udało się wprowadzić do statutu PZPN drobnych zmian, które umożliwiłyby, mówiąc kolokwialnie, uznawanie Piłkarskiego Sądu Polubownego przez FIFA. To by na pewno ułatwiało zarządzanie tą sytuacją klubom, które znajdą się w takim momencie jak Śląsk teraz. Nie chodzi o to, że trzeba ze wszystkimi zawodnikami rozwiązywać kontrakty, tylko żeby dać klubom możliwość w miarę swobodnego ustalenia tej kadry na nowo w oparciu o nową rzeczywistość finansową. Tych zmian wprowadzić się niestety nie udało. W efekcie sytuacja wygląda tak, że po spadku umowy z Polakami rozwiązać można, a z obcokrajowcami nie.
Może PZPN jeszcze nie dojrzał do takich zmian?
W czerwcu zjazd PZPN wybierze władze na nową kadencję. Liczę na to, że w jej trakcie głos klubów będzie bardziej słyszalny.
Póki co działamy jednak dalej na starych zasadach.
Oczywiście i czeka nas ciężka praca związana z przebudową drużyny. Nawet to, że my z kogoś nie będziemy chcieli rezygnować, nie oznacza, że on zostanie. Każdy zawodnik może mieć swoje ambicje.
Ma też ważny kontrakt.
Oczywiście, a kontrakty są święte. To jest niepodważalne. Jednak w całej tej sytuacji musimy znaleźć wspólny język. Mogą się pojawić zapytania o zawodników. Mogą wpadać propozycje transferowe. Tych zmiennych wokół wszystkich piłkarzy, których teraz Śląsk ma w kadrze, będzie całkiem sporo.
Są jeszcze klauzule.
Na szczęście w obecnej kadrze nie mamy zawodników, w których kontrakcie widniałaby klauzula rozwiązania umowy po spadku. Są innego rodzaju klauzule, takie jak na przykład te związane z kwotami wykupu.
Jest w tej kadrze spora grupa zawodników, z którymi chcemy wiązać przyszłość. Na końcu najważniejsze jest jednak to, od czego zaczęliśmy rozmowę, czyli finanse. Ta drużyna nie należy do najtańszych. Nie tylko na standardy I ligi, ale nawet na standardy ekstraklasy, a już na pewno jak na miejsce, jakie w tym sezonie zajmie Śląsk.
Utrzymanie jej w obecnym składzie i przy obecnych wysokościach kontraktów wydaje się niemożliwe.
Zgadza się. Siłą rzeczy po spadku do I ligi taki układ jest nie do utrzymania. Musimy to wszystko rozsądnie poukładać, żeby dać sobie przynajmniej szansę szybkiego powrotu do PKO Ekstraklasy.
No to jaki według Pana Śląsk musi zbudować budżet w I lidze, aby szybko się otrząsnąć i podjąć realną walkę o powrót już w pierwszym sezonie?
Powiedzmy, że standardowy budżet dla tych drużyn pierwszoligowych, które walczą o awans, oscyluje w okolicach 30 milionów złotych. Oczywiście w każdym klubie wygląda to trochę inaczej, ale jest to jakiś punkt odniesienia na potrzeby rozmowy o kwocie, potrzebnej do tego, aby poukładać nasz Śląsk na nowo.
Przede wszystkim trzeba tym budżetem mądrze zarządzić. Kończący się sezon udowodnił, że można mieć niezły budżet, a mimo to spaść z ligi.
Musimy pamiętać, że zwłaszcza ten pierwszy sezon po spadku jest specyficzny. Kluby nagle znajdują się w innej rzeczywistości. Część kontraktów będzie musiała jeden do jednego przejść na poziom pierwszoligowy.
Jest zatem różnica między rozmową o budżecie klubu w pierwszoligowej drużynie, która w tej lidze już od pewnego czasu jest, a rozmową o budżecie klubu, który – tak jak Śląsk – dopiero co spadł z PKO Ekstraklasy.
To tak na marginesie, trochę z ciekawości. W Polsce jest jakiś fundusz wspomagający spadkowiczów? Wiem, że w Anglii coś takiego funkcjonuje.
Tak, ale to są relatywnie niewielkie fundusze. Zgadza się, że w Anglii coś takiego funkcjonuje, ale to są już bardzo duże kwoty w porównaniu do naszych. Oczywiście to bardzo dobrze, że u nas też takie wsparcie jest, nawet jeśli niewielkie, absolutnie na to nie narzekam. Rzecz jasna wolałbym jednak zająć 15. miejsce w PKO Ekstraklasie.
Albo spaść z ligi w Anglii.
Tak, skoro już możemy trochę pośmiać się przez łzy to tak.
Chciałbym teraz potwierdzić pewne informacje, które gdzieś krążą w przestrzeni publicznej. Czy Śląsk nadal ma Patryka Załęcznego i Davida Baldę na liście płac?
Tak wynika z podpisanych umów. David miał kilkumiesięczny okres wypowiedzenia, który zakończył się w kwietniu. Co do Patryka – w swoim kontrakcie miał zapisy, które sprawiły, że jeszcze przez chwilę będzie znajdował się na klubowej liście płac.

Dobra, to już dam Panu spokój z tymi finansami. Trochę o sporcie teraz sobie pogadamy, bo trochę mi się nie klei kwestia Rafała Grodzickiego. Nowy sezon teraz startuje w lipcu. Rafał pracuje do czerwca, tak?
Jako dyrektor sportowy, tak.
Czy, jako dyrektor sportowy, to on będzie budował ten pierwszoligowy Śląsk? Pytam, bo jeżeli w czerwcu przyjdzie nowy dyrektor, a w lipcu startuje sezon, to robi się to ciut zagmatwane.
Tak naprawdę powinienem powiedzieć: pomidor. Rzecz jasna zdaję sobie sprawę, że kwestia kadry pierwszej drużyny na nowy sezon jest kluczowa, ale w tej chwili po prostu nie mogę mówić za dużo. Zapewniam, że praca trwa i sporo kwestii mamy już zaplanowanych.
To może chociaż dowiemy się, czy Rafał Grodzicki zostanie w klubie w innej roli?
Rozmawiamy o tym. Zdjęcie Rafała ze stanowiska dyrektora sportowego to była jedna z pierwszych decyzji, jakie podjąłem, ale cały czas podkreślam, że to nie była decyzja „anty-Rafał Grodzicki”. Bardzo go cenię. Znamy się zresztą bardzo długo, współpracowaliśmy ze sobą przed laty, gdy trafił do Śląska jako piłkarz. Zawsze wybijał się ponad pewną przeciętność, to mądry, inteligentny człowiek.
Uważam, że przed przyjściem Rafała mieliśmy w klubie za mało osób, które znają się na piłce nożnej. Jest to pewien paradoks, ale myślę, że warto, żeby to wybrzmiało.
Trudno, żeby w takim układzie klub piłkarski funkcjonował na zdrowych zasadach.
Oczywiście mam na myśli część administracyjną klubu, jego pion sportowy, rozumiany przez pryzmat pracy w gabinetach, a nie pracy na boisku. Uważam, że tego typu osoby – mające doświadczenie z boiska, rozumiejące piłkę czy szatnię – są niezbędne w każdym klubie.
Ostatecznie jednak, według Pana, Rafał nie do końca pasuje do tego stanowiska?
Generalnie chciałbym mieć na tym stanowisku osobę z nieco innymi zestawem kompetencji i cech. To nie jest tak, że ja z Rafałem nie chcę współpracować. To właśnie Rafał ode mnie usłyszał i on też jest otwarty na rozmowy.
Jaką więc funkcję miałby pełnić Rafał Grodzicki w Śląsku Wrocław?
Rozmawiamy o tym. Mamy teraz trochę inne rzeczy na głowie, ale ja Rafałowi cały czas wysyłam pozytywne sygnały. On również wysyła takie do mnie. To dla mnie bardzo ważne, bo wiem, że cała ta sytuacja była dla niego bardzo trudna, co zresztą po jakimś czasie mi szczerze powiedział. Bardzo się cieszę, że on to ustał i na żadnym etapie aż do dzisiaj nie dał mi żadnego pretekstu, żeby zwątpić w jego profesjonalizm.
Zdradzi Pan w takim razie, w jaki profil dyrektora sportowego celuje Śląsk?
Potrzebuję osoby z bardzo dużym bagażem doświadczeń, również z sukcesami, zarówno sportowymi, jak i transferowymi czy organizacyjnymi. Wiedzącego, czym jest zarówno I liga, jak i PKO Ekstraklasa. Znającego te wszystkie niuanse, potrafiącego dostosować się do czasami trudnych realiów i umiejącego z nich wycisnąć jak najwięcej dla klubu.
Niech to jednak nie brzmi tak, jakbym ujmował coś Rafałowi. Będę się bardzo cieszył na ewentualną dalszą współpracę z nim, bo jak mówiłem wcześniej, w każdym klubie piłkarskim muszą być osoby, które znają się na piłce. Musimy móc się trochę pokłócić, pospierać, przedyskutować różne wizje. Muszą być też osoby, które mogą kompetentnie, merytorycznie porozmawiać z trenerem, ze sztabem szkoleniowym, ze skautami, z piłkarzami.
Jeśli w przyszłości będą też takie przestrzenie w klubie, żeby jeszcze więcej takich osób pracowało u nas, to będę się tylko cieszył. Warunek jest jednak taki, że to ma być ktoś, kto ma w sobie szereg tych cech, o których mówiłem, żeby tam też były kompetencje. Sam fakt, że ktoś jest byłym piłkarzem albo byłym piłkarzem Śląska, to trochę za mało. Docelowo to musi być coś więcej.
Z tego, co Pan mówi, to wyłania mi się taki obraz dyrektora sportowego, który był piłkarzem Śląska i nie tylko piłkarzem. Obaj go znamy.
Spekulacji na ten temat jest bardzo dużo. To nie jest moment, żeby cokolwiek potwierdzać lub zaprzeczać jakimkolwiek nazwiskom.
Czyli jak zapytam, czy Śląsk czeka na powrót Darka Sztylki, to powie Pan: pomidor?
Tak. Jakby jakiekolwiek inne nazwisko się tutaj pojawiło, to powiedziałbym dokładnie tak samo. Proszę o cierpliwość.
Wiem, że zwłaszcza w tych ostatnich dniach, zaufanie kibiców do klubu może być nadszarpnięte. Niemniej pracuję tutaj bardzo długo, widziałem mnóstwo rzeczy, współpracowałem z wieloma ludźmi. To ogrom doświadczeń, który pomaga mi w poukładaniu sobie w głowie pomysłu na funkcjonowanie klubu. Nie podjąłbym decyzji o starcie w konkursie na prezesa, nie mając podstaw, pomysłu i planu, jak to powinno wyglądać.
Dobra, zostawmy już dyrektora sportowego, przejdziemy sobie do trenera. Jak sytuacja z trenerem Simundzą? Wczoraj czytałem, że NK Celje ma go na swojej liście.
My jesteśmy z trenerem na coś umówieni i Śląsk ma pierwszeństwo w rozmowach. Siłą rzeczy jesteśmy zadowoleni z trenera Simundzy, z jego sztabu, z tej pracy, którą zrobił. Mimo że ten sezon sportowo kończy się spadkiem to myślę, że chyba jesteśmy wszyscy zgodni, że nie możemy obecnego trenera obarczać winą za ten spadek. Nawet jeśli będą pojawiały się głosy, że na przykład z GKS-em Katowice można było wygrać albo nie zremisować w Radomiu.
To kogo mamy obarczać winą za ten spadek?
Tak naprawdę spadliśmy w poprzedniej rundzie. Tylko jedno zwycięstwo, i to jeszcze mało przekonujące, na 18 kolejek to coś, co wymyka się wszelkim ocenom. Taki radykalny brak punktów w tamtym okresie spowodował to, że rozmawiamy teraz o planach związanych z budową drużyny w I lidze.
Wracając do Ante Simundzy – jesteśmy zadowoleni z jego kadencji, a trener – co jest też dla nas bardzo ważne – jest zadowolony z pobytu tutaj. Widzi potencjał w Śląsku. Dlatego rozmawiamy z jego agentem o dalszej przyszłości. Jednak nie jesteśmy naiwni – nie tylko my we Wrocławiu zobaczyliśmy, że to jest kawał fachowca. On przedstawił się świetnie swoją pracą w Polsce, a już wcześniej miał znakomite CV. Do tego teraz dochodzi zainteresowanie Celje, o którym pan wspominał. Nie wiem oczywiście, czy to jest prawda, ale trudno się dziwić, bo zakładam, że trener jest w Słowenii w top of the top.
Na pewno jest tam uznawany za renomowanego trenera.
Dla mnie to całkowicie zrozumiałe, że po tak trudnej rundzie, w której zaprezentował swój warsztat i fachowość, nie będzie raczej cierpiał na brak propozycji z innych klubów, niekoniecznie pierwszoligowych. Trzeba też powiedzieć sobie wprost, że dużo będzie zależało od finansów. Realia między PKO Ekstraklasą a I ligą są diametralnie inne.
Wszyscy wiemy, że zatrudnienie tego sztabu całościowo zimą to był duży wysiłek finansowy dla Śląska. Oczywiście próbujemy znaleźć jakiś złoty środek, ale nie jestem w stanie teraz zadeklarować, czy uda nam się to zrobić. Zobaczymy, czy uda nam się dogadać w sprawie tych kluczowych dla tego porozumienia szczegółów. Na pewno czas nagli, chcemy dopiąć tę kwestię jak najszybciej, bo to kluczowa decyzja personalna, w oparciu o którą będą podejmowane ruchy transferowe.

Wspomniał Pan wcześniej, że to był dosyć duży wysiłek finansowy – zatrudnienie trenera i sztabu. O ile procentowo wzrosły koszty wynagrodzeń zimą sztab plus piłkarze? Jest Pan w stanie to ocenić?
Siłą rzeczy musiały wzrosnąć i to sporo, bo pamiętajmy, że równocześnie nałożyło nam się dużo spraw – nie tylko ściągnięcie nowego sztabu, lecz także stary sztab, który w pewnej części będzie jeszcze na naszym utrzymaniu do czerwca przyszłego roku. To było sporo ludzi, odeszło osiem osób. Nie będę oczywiście mówił o szczegółach, o wysokościach kontraktów, bo nie o to chodzi. Jeśli jednak przyjmiemy sobie jakąś kwotę, pomnożymy to przez liczbę zwolnionych trenerów, pomnożymy to przez liczbę miesięcy…
To się uzbiera spora sumka.
Tak, a trzeba do tego dodać pojawienie się nowego sztabu i kilku nowych zawodników. A równocześnie nie odszedł nikt, kto by znacząco mógł zredukować koszty wynagrodzeń.
Nie bez powodu o to zapytałem, bo doszły do mnie informacje, że to odwołanie Rafała Grodzickiego wynikło z tego, że nie do końca był Pan zadowolony właśnie z tego, jak duże koszty poniósł Śląsk w zimowym oknie.
Jest takie powiedzenie, które bardzo lubię, bo ono się bardzo często dobrze odnosi do pracy w piłce, w Polsce zwłaszcza: Analiza wsteczna zawsze skuteczna. Patrząc wstecz, pewnie można byłoby się zastanawiać – skoro nam te ruchy nic nie dały, bo spadliśmy z ligi, to były niepotrzebne lub złe. To jest jednak za duże uproszczenie sprawy. Trzeba było walczyć i dzięki temu, co się wydarzyło zimą, daliśmy sobie szansę i nadzieję niemalże do końca. Zimą prawie nikt już tej nadziei nie miał.
Udało nam się też coś fajnego zbudować. Trybuny były wypełnione prawie maksymalnie. Mimo że cały czas byliśmy w strefie spadkowej, kibice byli z nami, wierzyli w nas, dawali nam wsparcie. Myślę, że bez wsparcia kibiców to utrzymywanie się w grze i przy nadziei tak długo nie byłoby możliwe. Ogromnie im dziękujemy za to, co pokazali. Są absolutną czołówką w Polsce.
Najtrudniej jest podjąć decyzję i wziąć za nią odpowiedzialność. W jakiś sposób być konsekwentnym w realizowaniu tego, co się sobie założyło. Myślę, że te kluczowe powody, które zdecydowały o decyzji w sprawie Rafała, wyłuszczyłem już wcześniej.
Czyli nie ma tu żadnej sensacji?
Absolutnie nie. Gdyby tak było, to bym nie mówił, że jestem otwarty na dalszą współpracę z Rafałem. Wiadomo – gdybym to ja podejmował decyzje zimą, to niektóre rzeczy byłyby zrobione inaczej, to całkowicie naturalna sprawa. Ale czy lepiej? Tego się już nie dowiemy.
To może trochę o przyszłości teraz. Jak będzie wyglądał kształt tej przyszłej kadry? Wymieniacie większość i budujecie od zera, czy wymieniacie tylko niektóre klocki, żeby zachować jakąś płynność gry?
Mówi Pan o płynności gry, a ja powiem o płynności tej sytuacji. Niektórzy zawodnicy mają klauzulę odstępnego, więc tutaj nie będziemy mieć w zasadzie wiele do powiedzenia, jeśli pojawią się kwoty, które są w tych umowach zapisane. Pojawią się też inne oferty, które nawet bez klauzul odstępnego uznamy, że są niezbędne, aby pospinać budżet.
Tutaj nawiążę do sytuacji z Adamem Basse w lutym. To była moja pierwsza decyzja transferowa, którą podjąłem w klubie. Wiem, że ona była w pierwszej chwili źle odbierana i krytykowana. Rozumiem to i nie odbieram prawa kibicom czy dziennikarzom do krytykowania jakichś decyzji. Ja jednak podejmuję decyzje nie w oparciu o to, że coś mi się w nocy przyśniło, czy że wstałem lewą czy prawą nogą. Podejmuję decyzje w oparciu o dane, których ludzie z zewnątrz po prostu siłą rzeczy nie mają.
Z tym Basse to chyba bardziej jemu się oberwało niż Panu.
Pamiętam, że w naszą stronę też pojawiały się głosy krytyki. Oczywiście było też całe to tło, związane z czymś co można nazwać swego rodzaju wymuszaniem transferu. Ale to nie było tak, że my się daliśmy zaszantażować. Gdyby ten transfer nie był potrzebny z powodów finansowych, to byśmy absolutnie nie pozwolili sobie na to, żeby ktoś nas stawiał w taki sposób pod ścianą. Tutaj po prostu udało się w trakcie negocjacji z Rakowem zapewnić sobie dobrą kwotę, która pomaga nam zachować płynność finansową do końca tego sezonu.
Wracając do kadry – mamy jeszcze dwa mecze do końca sezonu. Mimo że sportowo spadliśmy z ligi, to chciałbym, żebyśmy godnie się z tą ligą się pożegnali. Zarówno podczas tego piątkowego meczu z Jagiellonią, jak i podczas wyjazdu w Niepołomicach. Na pewno teraz jeszcze nie będę mówił o żadnych szczegółach dotyczących personaliów czy koncepcji. To nie jest ten moment. Natomiast oczywiście prace, rozmowy, dyskusje i listy są robione. To jest jasna sprawa.
Chciałbym utrzymać trzon drużyny, który będzie nie tylko jakościowy piłkarsko, ale też pozwoli myśleć o rywalizacji w I lidze w sposób związany ze specyfiką tej ligi.
Ta liga jest specyficzna i trudna.
Zgadza się. Tam nie zawsze będzie miejsce na finezyjne granie czy na prowadzenie otwartej gry. Czasami będą mecze, gdzie trzeba będzie to po prostu, mówiąc kolokwialnie, przepchać kolanem. Zakładam, że część drużyn z automatu będzie nastawiona na mocno defensywne granie przeciwko nam. Zmierzam do tego, że to trochę będzie przypominało operację na otwartym sercu i jest trochę za wcześnie na składanie jakichkolwiek deklaracji. Nawet jak już mógłbym powiedzieć więcej, to absolutnie nie mogę wykluczyć, że po kilku dniach to po prostu stanie się nieaktualne.
Kibice i dziennikarze lubią rozliczać z deklaracji.
Dlatego nie chciałbym, żeby ktoś mnie potem łapał za słowa i zarzucał, że prezes mówił, że ten zawodnik zostaje, a teraz go sprzedajecie. Sprzedajemy go, bo na przykład potrzebujemy pieniędzy, bo wpłynęła super oferta i nie możemy sobie pozwolić, żeby to zignorować. Będziemy funkcjonowali w bardzo trudnej rzeczywistości. Wszystkich już teraz uprzedzam, że to nie będzie tak, że Śląsk Wrocław wjedzie do I ligi na białym koniu, a wszystkie kluby położą się przed nami, bo to Śląsk, który w PKO Ekstraklasie grał kilkanaście lat z rzędu i jeszcze rok temu był wicemistrzem Polski. Będzie wręcz odwrotnie.
Kolejny trudny temat, który muszę poruszyć, szczególnie że coraz więcej informacji wypływa gdzieś. Peter Pokorny. Nie ma się już chyba co oszukiwać, że on gra nie fair. Będzie Pan na to jakoś reagował, czy po prostu już odpuścił temat, niech on sobie idzie i do widzenia?
Trudno jest zareagować, kiedy zawodnik mówi, że go coś boli i uniemożliwia normalny trening czy występy. Nie za bardzo wiem, co moglibyśmy zrobić. Na siłę go wystawić do składu?
Odpowiem na to pytanie trochę mniej konkretnie. To jest coś, na co Peter musi sam sobie we własnym sumieniu odpowiedzieć. Na ile on był gotowy do podjęcia ryzyka związanego z powrotem na boisko wtedy, kiedy drużyna go potrzebowała? Czy był gotowy do powrotu, kiedy jego koledzy z szatni go potrzebowali? Czy był gotowy wtedy, kiedy jego najbliższy kumpel z boiska, po przejściu operacji ratującej życie, też go potrzebował?
Wychodzę z założenia, taką filozofią kieruję się całe moje życie, że nieważne, co w danym momencie robimy, jakie funkcje pełnimy, za co jesteśmy odpowiedzialni, to najważniejsze jest, żeby na koniec dnia stanąć przed lustrem, spojrzeć sobie uczciwie w oczy, spojrzeć uczciwie w oczy rozmówcy, ludziom na ulicy i po prostu odpowiedzieć sobie na jedno pytanie: czy to jest OK?
Zachowanie Petera nie wygląda OK.
To jest coś, na co musi sobie odpowiedzieć on sam. Przyznać się sam przed sobą, na ile rzeczywiście ta sytuacja zdrowotna uniemożliwiała pomoc w tym momencie, kiedy drużyna po prostu tej pomocy potrzebowała. To jest w zasadzie cały mój komentarz do tej sytuacji.

Zostawmy zatem Pokornego i przejdźmy do drugiej drużyny. Kibice pytają, jak będzie wyglądała jej przyszłość. Podobno muszą być dwie klasy rozgrywkowe przerwy między pierwszą drużyną a rezerwami.
Kiedyś był rzeczywiście taki przepis, że musiały być dwie klasy rozgrywkowe przerwy, teraz już tego nie ma. Przykładem jest ŁKS, który rywalizuje na poziomie I ligi, a rezerwy ma w II lidze.
Czyli jak rezerwy awansują, to zagrają w II lidze. Widzę, że ma Pan tutaj chwilę zawahania, więc zakładam, że to jednak nie takie proste?
Nie chciałbym, żeby ten mój moment zawahania był jakoś nadinterpretowany. Cieszę się, że ta drużyna sobie dobrze radzi, bo Michał Hetel pracuje w trudnych warunkach, przede wszystkim pod kątem infrastrukturalnym. Łatwo nie jest także, jeśli chodzi o kwestię kadrową. Na pewno wie Pan, na dobrą sprawę nie ma czegoś takiego, jak kadra drugiej drużyny.
Zawodnicy ciągle wędrują do młodszych roczników albo pierwszego zespołu.
Dokładnie. Oczywiście jest trzon, ale zespół częściowo składa także z zawodników pierwszej drużyny oraz chłopaków z CLJ. Czasami nawet z CLJ U-17, bo choćby Bartek Szywała, który grał w rezerwach, rocznikowo jest na poziomie tej CLJ. Mimo to gra w seniorach w III lidze i naprawdę dobrze wygląda, więc bardzo się z tego cieszymy. To też jest element rozwojowy związany z chłopakami.
W ostatnich kilku miesiącach została podjęta decyzja, że zespół rezerw wraca pod skrzydła Akademii. Z mojej perspektywy ta drużyna powinna być traktowana jako ostatni etap kształcenia zawodników Akademii. Teraz będzie to taka drużyna U-23, mimo że gra tam oczywiście paru starszych zawodników.
Czyli ta drużyna ma bardziej czerpać z CLJ niż z pierwszej drużyny?
Tak byśmy chcieli. Dla każdego z tych chłopaków, którzy z U-17 bądź U-19 mają możliwość grania w seniorach, jest to olbrzymie doświadczenie i taki mocny element rozwojowy.
Cieszy nas rozwój zawodników, ale rzecz jasna nie stawiamy przed sztabem celu wynikowego, że muszą zrobić awans i kropka. Powiem więcej, patrząc wyłącznie przez pryzmat finansów, to będzie duże wyzwanie dla klubu, jeśli ta drużyna awansuje. Teraz w III lidze wszystkie mecze są stosunkowo blisko, więc nie mamy na przykład wyjazdów z noclegami. II liga jest już ogólnopolska, więc pojawi się wyzwanie związane z kosztami, które są bardzo istotne. Na pewno trzeba będzie to wszystko w jakiś sposób mądrze poukładać. Nie jest tak i nigdy nie było, że wchodzę do pokoju trenerów i mówię im, żeby wystawiali słabszego zawodnika, albo żeby prawonożny zawodnik strzelał lewą nogą, bo „grozi nam” awans. Absolutnie nie.
No właśnie, było dużo o kosztach, to teraz jeszcze chwila o zyskach. Ma Pan już jakiś plan na utrzymanie frekwencji w pierwszoligowych realiach? Tam ceny biletów i karnetów pewnie ulegną zmianie?
Rozmawiamy o tym, analizujemy, jak to wygląda w pierwszej lidze. W PKO Ekstraklasie mieliśmy jedne z najtańszych biletów, to trzeba podkreślić.
Ale teraz wkurzyliście kibiców tymi sześcioma dychami na trybunę prostą na mecz z „Jagą”. Ostatni mecz w PKO Ekstraklasie u siebie na nie wiadomo jak długo.
Rozumiem emocje kibiców i tak naprawdę cieszę się, że one są do końca. Pracujemy w branży, która powinna zapewniać emocje, oczywiście najlepiej pozytywne. Wolę jednak negatywne emocje niż obojętność, bo to oznacza, że nikomu na tym projekcie by nie zależało.
Zależy na nim wielu, ale takimi działaniami nie ułatwiacie wzbudzania pozytywnych emocji.
I znowu wracamy do tematu związanego z finansami. Rozumiem te argumenty, rozumiem reakcje czy różne komentarze, ale ja po prostu nie mogę sobie pozwolić na to, żeby wejść w nowy sezon z długiem związanym z organizacją tego dnia meczowego.
Stadion nie zostanie wynajęty za zero złotych tylko dlatego, że to jest ostatni mecz w PKO Ekstraklasie. Firma ochroniarska nie przyjdzie za darmo popracować. Mówimy o dużych kosztach, o co najmniej kilkuset tysiącach złotych. I nie mam na myśli 200, tylko tych setek jest znacznie więcej. To są olbrzymie pieniądze, na które po prostu musimy znaleźć pokrycie od strony przychodowej. Na końcu to jest też biznes. Specyficzny, tak jak sobie powiedzieliśmy na samym początku rozmowy, ale wciąż biznes. Podchodzę do tego bardzo zdroworozsądkowo.
Wyobrażam sobie, że ten sam kibic, który teraz krytykuje brak darmowych biletów, za dwa miesiące powiedziałby „prezes źle zarządził finansami”, bo mielibyśmy deficyty budżetowe. Niestety to nie może tak działać. Nie można zjeść ciastka i mieć ciastka.
Czy w związku z tą, powiedzmy, restrukturyzacją finansów ucierpią też inne sekcje? Tak jak AmpFutbol, Futsal, BlindFutbol czy sekcja kobiet?
To jest oczywiście trudny, wielopoziomowy temat. Przede wszystkim nie chciałbym, żeby ta sytuacja miała wpływ na nasze inne projekty, które traktujemy bardziej społecznie. Z drugiej strony, nie da się całkowicie abstrahować od tego…
…że to są koszty.
Tak, i te pieniądze nie biorą się znikąd. Pierwsza drużyna jest tym najważniejszym produktem, dzięki któremu generujemy przychody.
Robię wszystko, żeby ta sytuacja nie miała wpływu na nasze inne projekty. Może być tak, że coś zmienimy, coś będzie wyglądało inaczej. Na pewno jednak nie będzie tak, że będziemy z czegoś rezygnować. Tutaj oczywiście można też powiedzieć o Akademii Śląska Wrocław. Dla mnie jest to projekt bardzo istotny również od strony biznesowej w tym sensie, że to jest podstawa tej piramidy. Na jej wierzchołku jest pierwsza drużyna, ale podstawą jest Akademia, będąca również projektem społecznym.
No właśnie, o Akademię chciałem zapytać. Jaki jest w ogóle status tego projektu? Co teraz się tam dzieje?
W pewnym momencie posypał nam się temat z projektantem, w związku z tym mieliśmy pewnego rodzaju kryzys, jeśli chodzi o terminy. Udało nam się z ministerstwem poukładać to na nowo. Zgodnie z pierwotnym harmonogramem, w ubiegłym roku mieliśmy zamknąć temat pozwolenia na budowę.
Trudno to zrobić bez projektu.
Dlatego udało nam się prolongować umowę z ministerstwem. Projektant, którego wzięliśmy w zastępstwie, na szczęście sobie z tym wszystkim poradził. Dowiózł ten projekt do końca. Na przełomie stycznia i lutego złożyliśmy wniosek o pozwolenie na budowę.
No i co dalej? Bo tę informację o złożeniu wniosku słyszałem jako ostatnią.
Były potrzebne drobne uzupełnienia, ale to jest standardowe przy tego typu projektach. To nic niezwyczajnego. Liczymy, że w okolicach sierpnia wniosek o pozwolenie na budowę powinien zostać zaakceptowany. Wtedy rozpocznie się kolejny krok związany już z realnym pozyskiwaniem finansowania ze strony ministerstwa. W budżecie gminy są też zabezpieczone pieniądze na wkład własny.
Do tego dwa etapy dofinansowane z ministerstwa?
To jest trochę bardziej skomplikowane. Opowiem całościowo. Pierwotny wniosek, jaki złożyliśmy, był na całą inwestycję. To było w ramach „Programu inwestycji o szczególnym znaczeniu dla sportu”. Wtedy to był jeszcze ten moment, kiedy w tym programie pojawiały się naprawdę duże pieniądze. Przez jakiś czas wydawało się, że będziemy robić to całościowo, jako jeden projekt.
Następnie zaczęły się jednak zmiany w ramach tego programu ministerstwa. Zobaczyliśmy, że się pojawiają inne programy i zaczęliśmy troszeczkę rozdzielać ten duży projekt na mniejsze części.
Wydzieliliśmy pierwszy etap, o którym teraz rozmawialiśmy. To jest zadaszona sztuczna płyta z budynkiem technicznym. I złożony wniosek na pozwolenie na budowę dotyczy tej części. Następnie wygraliśmy konkurs na dofinansowanie w kolejnym programie ministerialnym, tym razem dotyczący budowy czterech boisk trawiastych. Tutaj etap jest taki, że czekamy na podpis umowy ze strony ministerstwa.
Długo już czekacie na ten podpis. Czemu to tyle trwa?
Myślę, że przyczyną może być to, że pierwszy etap szedł nam bardzo powoli, ze względu na problemy z projektantem. Tak sobie to tłumaczę, bo tak naprawdę nie widzę innych powodów, dla których tego podpisu nie ma. To jest moje przeczucie, bo oczywiście nie mamy w tej sprawie sugestii ze strony ministerstwa. Musimy się znów uwiarygodnić po tym zamieszaniu ze zmianą projektanta.
Jeszcze jedna ważna kwestia. Jak teraz będą wyglądały tematy sponsorskie? Starzy sponsorzy zostają? Prowadzi Pan rozmowy z nowymi?
Prowadzę rozmowy i z nowymi, i dotychczasowymi. Generalnie jeden z pierwszych ruchów, jaki zrobiłem, obejmując tę funkcję, to był kontakt ze sponsorami. Uważam, że wcześniej nie wszystko dobrze w tej przestrzeni funkcjonowało. Musiałem niektóre relacje nawiązać na nowo, a inne w jakimś sensie naprawić. Na szczęście są bardzo dobre sygnały na przyszłość. Łącznie z tym, że część dotychczasowych sponsorów nie wyklucza dalszego zaangażowania w funkcjonowanie klubu także po spadku.
Niektórym chyba kończą się umowy?
W zasadzie poza jedną, z końcem czerwca wygasają praktycznie wszystkie umowy. To jest trudna sytuacja, bo o tej porze roku powinniśmy mieć już dopięte umowy na kolejny sezon, ale oczywiście niepewność związana z poziomem rozgrywkowym, na którym będziemy występować, sprawiła, że nasi partnerzy też potrzebowali więcej czasu. O szczegółach można rozmawiać bowiem dopiero wtedy, gdy wiemy, w jakich realiach się znajdziemy.
Na jakim etapie są te rozmowy? To tylko deklaracje?
Teraz, gdy wiemy gdzie zagramy, wracamy do rozmów o tym, żeby te deklaracje, zapewnienia i wstępne ustalenia wcielać w życie.
Na koniec pytanie o coś, o co pytam każdego prezesa, bo sprawa bulwersuje już chyba dosłownie wszystkich. Stadionowy catering. Od wielu lat wszyscy się na niego skarżą. Ostatnio wszedłem w komentarze do posta o finale Ligi Konferencji, który odbędzie się na naszym stadionie. Post był na oficjalnym profilu LKE. Tam nawet ludzie z innych krajów pisali, że miasto piękne, stadion piękny, ale jedzenie na tym stadionie to jest tragedia. Poprzedni prezes wiedział, jak kibice nienawidzą tego jedzenia, a mimo to przedłużył umowę. O co tu chodzi? Pan zamierza coś z tym zrobić?
Zdaję sobie sprawę z tego tematu i wiem, jakie opinie przeważają wśród kibiców. Zaznaczę tylko, że sprawa jest dla nas o tyle problematyczna, że to nie Śląsk tak naprawdę przedłużał umowę z firmą cateringową, tylko jest to partner wybrany przez stadion. Nie chcę, żeby to brzmiało, że umywamy ręce i zrzucamy temat do kogoś innego, ale muszę przedstawić takie tło.
Inna sprawa jest taka, że oczywiście gdy ktoś przychodzi na nasz mecz i dostaje coś, co mu nie smakuje, to nie zastanawia się, jakie są kulisy zawartych umów i kto je podpisywał, tylko ma pretensje do nas, do klubu. W jakimś sensie słusznie, bo choć nie do końca mamy na to wpływ, to jest jednak nasz kibic, a w takim wypadku również nasz klient i naszym obowiązkiem jest zapewnić mu komfort pod każdym możliwym względem.
Wiem, że pewne rzeczy w kwestii cateringu się zadziały i wydaje mi się, że jest trochę lepiej. Jakiś czas temu pojawiły się stoiska z cateringiem na esplanadzie stadionu. Wiem, że on jest chwalony, a jest on dostarczany przez tę samą firmę.
Jesteśmy w rozmowach i ze stadionem, i firmą cateringową, przekazujemy im te informacje i feedback, jaki dostajemy od kibiców. Jest to wyzwanie, przed którym musimy stanąć i się z nim zmierzyć. Kibica nie interesuje, kto jest za to odpowiedzialny. Przychodzi, kupuje bilet i w pewnym sensie zawiera z nami umowę. Musimy się z niej wywiązać.