Pierwsza myśl, która nasuwa się po rozmowie, brzmi "Wow, to historia na film". Obecnie 24-letni napastnik Górnika Polkowice jest rewelacją 2. ligi, a jego telefon (Michał żartuje, że będzie jak N’Golo Kanté i iPhone'a nie kupi) rozbrzmiewa od połączeń ze strony różnych agencji menadżerskich. Niewiele osób zna jednak jego trudną przeszłość, która złożona jest z wielu negatywnych doświadczeń. Bo zanim Michał Bednarski zaczął myśleć o ekstraklasie, kilkukrotnie stawał nad skrajem przepaści, kiedy wybór na przyszłość był prosty: kopalnia lub wojsko. Szczęśliwie zamiast schodzić kilkaset metrów pod ziemię, "Meche" postawił na jedną kartę i dziś wspina się na wyżyny jako piłkarz.
Jaki był największy problem Michała w latach młodości, który wytknął mu trener Ireneusz Mamrot? Co przepowiadali mu koledzy z podwórka? Jakie są jego ambicje i jak motywuje go trener Dobi? I być może najważniejsze – jak wyglądała długa droga 24-latka z Głogowa do miejsca, w którym aktualnie się znajduje? O tym dowiecie się w poniższym (długim) wywiadzie. Wywiadzie, który otwiera Michała jako człowieka wrażliwego, pokornego i trzeźwo stąpającego po ziemi. Masa złych doświadczeń ukształtowała go jako piłkarza, który ma obsesję na punkcie udowadniania wszystkim wokół, że można zawalczyć o marzenia. Nawet z opóźnieniem.
„Cieszę się, że mogłem wychowywać się w czasach, kiedy najważniejsze było podwórko” – Michał Bednarski
Po pierwsze, jak zdrowie u Ciebie i w Twoim otoczeniu? Sam pewnie wiesz – mamy teraz takie czasy, że trzeba o nie dbać bardziej niż zwykle.
Dziękuję, że pytasz. U mnie wszystko jest w porządku, moi bliscy również są zdrowi, tak że bardzo się z tego cieszę. Ostatnio w klubie mieliśmy badania i szczęśliwie testy na obecność koronawirusa wykazały, że nikt go nie ma. Możemy więc wspólnie trenować, tworzyć większe grupy na treningach i jakoś to idzie. Wszystko jest dobrze.
Dobrze to słyszeć. W czasie kwarantanny się nie nudziłeś? Przed naszą rozmową napisałeś, że nie masz laptopa, ale dałbym sobie rękę uciąć – zobaczymy, czy nadal będę ją miał – że konsolę do gier już tak (śmiech).
Tak, tak, zgadza się (śmiech). Konsola jest i Fifa była grana. Ale muszę przyznać, że z czasem zaczęła mnie nudzić. Przez ostatnie dwa miesiące byłem na wsi u dziewczyny i możliwości na spędzanie czasu miałem zdecydowanie większe, bo mogłem choćby normalnie potrenować w ogródku. Treningi indywidualne też robiłem i… jakoś to zleciało. Z drugiej strony nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo dzięki przerwie mogłem spędzić więcej czasu z rodziną.
To był też dla mnie czas na przemyślenia. Poza tym kiedy trwa sezon, często w weekendy mnie nie ma, a że moja dziewczyna studiuje, czasami trudno było nam się spotkać. Ale od marca ona miała wolne, tzn. nauczanie zdalne, więc ten czas nadrobiliśmy. Ogółem powiedziałbym, że był to okres pozytywny mimo okoliczności.
Pewnie nigdy byś sobie nie pomyślał, że nadejdzie taki czas, kiedy na dwa miesiące możesz trochę zwolnić, zatrzymać się w czasie.
Dokładnie, świat się trochę zatrzymał i człowiek nawet nie wiedział, co ze sobą zrobić. I kiedy to wszystko minie. Z czasem straciłem nawet rachubę i pytałem dziewczynę, jaki jest dzisiaj dzień (śmiech), kiedy robiłem rozpiskę.
Świat nam się trochę zatrzymał, więc jest to dobry moment, żeby trochę powspominać. Powiedz, lubisz cofać się myślami do wydarzeń z przeszłości?
Pewnie, lubię powspominać i zobaczymy, czy moja pamięć da radę (śmiech).
W takim razie na początek łatwe pytanie: lubisz rogaliki z czekoladą?
Hahaha (śmiech). W tym momencie powiedziałbym, że już dawno nie, ale kiedy byłem młodszy, nie rozumiałem, jak powinny wyglądać kwestie żywieniowe u piłkarza. Myślałem, że rogaliki – nie chcę tutaj promować – danej firmy są bardzo pożywne i nadadzą się do zjedzenia przed meczem. A że akurat w ten dzień nie zjadłem obiadu, wziąłem do torby tego rogalika i 2,5 h przed meczem – w szatni zawsze byłem jako pierwszy – zacząłem go jeść. Wtedy do szatni wszedł trener Mamrot i trochę mi się dostało. Nie wiedziałem dlaczego i spytałem „Rogalik, no co? Czemu nie?” (śmiech). Teraz już tę świadomość na temat żywienia w pełni osiągnąłem i wiem, że był to duży błąd.
Do Twojej świadomości jeszcze przejdziemy, ale teraz jeszcze te rogaliki… Jak byłeś małych chłopcem, na pewno je lubiłeś, a mnie zastanawia, kiedy w twoim życiu narodziła się inna sympatia. Ta do futbolu. Kiedy nadszedł ten moment, gdy powiedziałeś sobie: „Piłka nożna to mój ulubiony sport i chcę iść w jego kierunku”?
Myślę, że już od czasów przedszkola wiedziałem, że piłka nożna jest dla mnie. Uwielbiałem ją i zawsze w wakacje chodziłem właśnie z piłką pod pachą. Pamiętam, że wstawałem z samego rana, nawet o 6, żeby pójść na podwórko. Tam mieliśmy taki mur, który jak obijałem, rozchodziło się duże echo. Wokół stały obok siebie cztery bloki, tak że było ono dosyć głośne, a ja tylko patrzyłem, który kolega wychyli się z okna i zaspany powie: „15 minut i schodzę”. Wszyscy się wtedy zbieraliśmy o takiej porze, że jeszcze rosa na trawie nawet była.
I tak od 6 do 22… Jak robiło się ciemno, mama wołała, żeby wracać. Potem zawsze mówiła, że pół kilo piachu do domu przynoszę po całym dniu (śmiech). I tak to właśnie wyglądało. Pamiętam też, że w kieszeniach dresów zawsze miało się sklejone landrynki…
Rodzice dawali na nie kieszonkowe (śmiech).
Pewnie, inne czasy. Za 5 zł można było przeżyć tydzień, a za 50 groszy kupić dobre lody.
Tak jak opowiadasz… Dokładnie widzę swoje dzieciństwo. Identyczne (śmiech). To jest nasze pokolenie jeszcze przed rokiem 2000. My takie rzeczy pamiętamy.
Tak, tak (śmiech).
A powiedz, czy kiedy rodzice widzieli, że ciągnie cię do piłki, czułeś od nich wsparcie? Coś typu: „Idź z tym dalej, a może kiedyś coś fajnego osiągniesz”?
Trudno mi powiedzieć, ale wydaje mi się, że nie mieli takich myśli. Cieszyli się, że mam hobby i nie siedzę ciągle przy komputerze, tylko mam dużo znajomych i spędzam z nimi aktywnie czas na podwórku. A piłka? To był pewnie dla nich taki dodatek. Rodzice nie wiedzieli, jak gram, i tak naprawdę dopiero kiedy miałem 13-14 lat, tata zaczął przyjeżdżać na moje turnieje. Tam widział, że jestem wśród najlepszych w grupie i się wyróżniam. Wtedy już mógł pomyśleć, że coś może z tego być w przyszłości.
A mama? Do tej pory nie potrafię zaprosić jej na stadion. Mam w sobie coś takiego… Powiedziałem jej, żeby mecze oglądała w telewizji, bo stresuję się, kiedy widzę ją na trybunach. Myślę wtedy, co ona może myśleć, zamiast skupić się na grze. Może dlatego, że mama jest dla mnie najważniejszą osobą w życiu.
A pojawiał się u Ciebie konflikt piłki z nauką? Czy może nie miałeś takiego problemu? Jak tam w szkole było?
W podstawówce poszło gładko, ale już w gimnazjum było gorzej. Okres dorastania, bunt, nie chciało się wstawać z łóżka, żeby pójść do szkoły… Przeszedłem ten etap na dwójkach i trójkach, a schody pojawiły się tak naprawdę dopiero w liceum. Niestety już na początku nie zdałem w pierwszej klasie, bo to był okres, kiedy chciałem w 100% postawić na piłkę. Wtedy wybierałem poranny trening jeszcze w Chrobrym Głogów zamiast lekcji, przez co pojawiały się braki, a nauczyciele tego nie rozumieli. Nie chcieli mi pójść na rękę. Powiedziałem sobie: „Trudno, okej”. Na szczęście mama tak na mnie nie naciskała. Ostatecznie liceum przeszedłem na dwójkach, ale wiedziałem, że jak już zawaliłem szkołę, muszę piłce poświęcić wszystko, żeby nie tylko robić to, co kocham, ale jeszcze żeby mieć z tego pieniądze.
Patrząc na dzień dzisiejszy, nikt Ci tych dwójek nie będzie wypominał (śmiech). Mówiłeś, że uczyłeś się piłki na blokach itd. Ja też się w taki sposób wychowywałem, to samo pokolenie. Myślisz, że takie okoliczności sprzyjają rozwojowi w sporcie? Bo dzisiaj – jak pewnie sam widzisz – małe dzieciaki idą prędzej do akademii i to się względem przeszłości bardzo zmieniło.
Tak, ja akurat bardzo się cieszę, że mogłem wychowywać się w takich czasach, kiedy najważniejsze było podwórko. Tam się szkoliło i nabierało charakteru w grze z 20-latkami, a faule nie były odgwizdywane. Pamiętam, że kiedy miałem 10 lat, poszedłem do akademii Chrobrego na rok. Graliśmy wtedy z inną szkółką piłkarską, przegraliśmy 0:10 i kompletnie odechciało mi się grania w piłkę. Nie umiałem wtedy przegrywać (śmiech).
Dałem sobie spokój na kolejny rok i znów zacząłem grać na podwórku. Ale w pewnym momencie nadarzyła się okazja, żeby pójść do szkółki piłkarskiej. Powiedziałem sobie: „Czemu by nie spróbować?”. Byłem w niej do momentu, kiedy skończyłem 14 lat. Wtedy pojawiła się opcja dołączenia do akademii Chrobrego i zacząłem od trampkarzy.
I potem kolejne szczeble aż do zespołu seniorskiego. I ten słynny rogalik…
Tak, miałem wtedy 16 lat (śmiech).
https://www.facebook.com/ksgornikpolkowice/videos/1438822682966683/
„Zdałem sobie sprawę, że przegrałem i po ukończeniu szkoły nie będę miał nic” – Michał Bednarski
Zanim do tego doszło, domyślam się, że miałeś kolegów, którzy też w jakiś sposób wyróżniali się na boisku, ale im się nie udało. Byłbyś w stanie powiedzieć, co sprawiło, że to akurat Ty doszedłeś najwyżej?
Jeśli chodzi o chłopaków, z którymi trenowałem, 80% z nich miało większy potencjał ode mnie. To było tak, że w rezerwach byli rówieśnicy dużo lepsi, tylko że oni zdecydowali się pójść do techników czy szkół zawodowych, żeby szkolić się w konkretnym kierunku, a potem pracować. Ja akurat byłem w liceum, raz nie zdałem i byłem rok do tyłu. Wtedy nie mieliśmy kontraktów, graliśmy za darmo. Oni tymczasem zaczęli już chodzić do pracy, a ja? Nawet młotka w ręku nigdy nie miałem i wiedziałem, że do pracy się nie nadaję. Zdałem sobie sprawę, że przegrałem i po ukończeniu szkoły nie będę miał nic.
Powiedziałem sobie, że muszę iść w stronę piłki, a miałem to szczęście, że rodzice nie mówili mi rzeczy typu: „Chłopaku, ty masz zaraz 20 lat i jesteś bez pracy, szkoły, niczego. Weź się za coś, a nie w piłkę za darmo będziesz kopał”. Nie było czegoś takiego. Rodzice zawsze mnie motywowali, kiedy nawet ja sam zastanawiałem się, czy aby nie pójść do kopalni. Zacząłem już nawet podpytywać, że chciałbym w niej pracować. Mama wtedy mówiła: „Broń Boże, nie ma w ogóle takiej opcji. Jak ci zabraknie na coś pieniędzy, mogę ci dopłacić”. Mówiła, że jestem najlepszy – to były naprawdę miłe słowa, które dawały mi siłę do dalszej pracy.
Teraz, kiedy spotykam chłopaków, oni mówią: „Ale ty wyskoczyłeś. Zobacz, ja muszę o 5 rano wstawać, a ty pewnie śpisz sobie do 10. Potem idziesz na trening na dwie godziny, za co masz większe pieniądze ode mnie. Nigdy bym nie postawił na ciebie złamanego grosza, że jako jedyny z nas zaczniesz grać profesjonalnie”. Wydaje mi się, że ciężka praca zadecydowała. Talentu było tutaj mało. Myślałem sobie o tym i doszedłem do wniosku, że mam obsesję na punkcie udowadniania. Uwielbiam rywalizację. Coś na zasadzie „Ja tego nie zrobię? Potrzymaj mi piwo” (śmiech).
Zapadły mi też w pamięć słowa chłopaków z podwórka, którzy mówili: „Fajnie grasz w piłkę, ale ty w ogóle nie myśl, że będziesz miał z tego pieniądze. Rozejrzyj się za pracą i nie myśl, że kiedykolwiek zostaniesz piłkarzem”. To się pamięta. Myślę, że za niedługo pójdę do kolegi, spojrzę prosto w oczy i podam mu rękę. I podziękuję za te słowa, bo one mnie wyłącznie zmotywowały.
Nawiązując do innego sportu, np. wyścigów konnych, jesteś w takim razie taką osobą, która nie jeździ na czele stawki, bo z czasem dogania ją z samego końca. Wyrasta spod ziemi, z pozycji niedocenianej.
Tak bym to widział (śmiech). Na przykładzie koni – gdybym miał postawić na jeźdźca z kursem 10, zrobiłbym to, żeby utrzeć nosa ekspertom, którzy wybierali faworytów.
Do tego jeszcze przejdziemy, ale myślę, że jeśli po przerwie od rozgrywek będzie szło Ci podobnie jak wcześniej, różne ciekawe rzeczy mogą pojawić się w Twoim życiu. Tak z mrugnięciem oka i nie zapeszając: ekstraklasa. Wtedy w ogóle Twoi koledzy będą w szoku (śmiech). Ale wracając do tematu… Mówisz: ciężka praca i rodzice. To Ci się udało, bo nie każdy ma takich, którzy w Twojej sytuacji nie wywieraliby presji. I rozumiem to tak, że pójście w stronę futbolu było ruchem va banque.
Tak, dokładnie. Ogółem moi rodzice są po rozwodzie i od pewnego czasu mieszkałem tylko z mamą. Zależało jej na mojej nauce i wiem, że czasami płakała po kątach, nie wiedząc, co będzie z piłką i ogólnie ze mną. Wspierała mnie jednak zawsze i chciała, żeby się udało. Ojciec natomiast był z zawodu wojskowym, teraz już na emeryturze, i kiedy miałem 19 lat, proponował mi, że dopóki ma w wojsku znajomości, mógłbym pójść do wojska. To mnie zmotywowało, bo pomyślałem: „Ja ci pokażę, tato, do wojska mnie wysyłasz?”. Pojawiały się wątpliwości również u niego, ale dzisiaj jest ze mnie bardzo dumny i nie wyobraża sobie, że mógłbym być gdzieś indziej.
I wreszcie muszę też powiedzieć o dziewczynie, która mnie w pełni rozumie i wspiera. Poznałem ją w wieku 18 lat, a dziś jesteśmy razem od pięciu. Do tego siostra… To jest grono osób, które dało mi takiego kopa, że wyskoczyłem z dnia na dzień. Udało mi się przejść z Chrobrego do fajnego klubu, do Polkowic, gdzie mamy świetnego trenera i drużynę. Mógłbym powiedzieć, że w moim życiu skumulowało się wiele pozytywnych rzeczy, które wyrzuciły mnie w górę jak z trampoliny.
Później chciałem Cię zapytać, w jakim miejscu byłby Michał Bednarski, gdyby nie piłka. Teraz już znam odpowiedź: w wojsku lub kopalni.
Tak (śmiech). Wybrałbym wojsko, bo mama nie pozwoliłaby mi na pracę w kopalni. I były takie momenty, że myślałem sobie: „Może faktycznie tata ma rację?”. I pójdę do normalnej pracy, zacznę normalne życie. Ale też zawsze ucinałem takie myślenie, brałem piłkę i szedłem na boisko. Nie cieszyło mnie nawet, że idę do szkoły na sześć godzin lekcyjnych. Musiałem się zrywać.
Teraz, jak jadę do dziewczyny i przejeżdżam przez wioskę, po drodze widzę trzy kopalnie. Kiedy je widzę, mówię sobie w myślach: „Nie mogę tam trafić”. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym o piątej rano miał patrzeć w lustro i mówić: „Widzisz? Mogłeś grać w piłkę”. Idę do przodu i wiem, ile to wymagało wyrzeczeń. Nie chciałbym tego zaprzepaścić.
Ludzie często nie zdają sobie sprawy, że bycie zawodowym piłkarzem nie oznacza wstawania o 10 i chodzenia na dwugodzinny trening. Ty to poznałeś i dzisiaj mógłbyś tym ludziom powiedzieć, że ich wyobrażenia są zupełnie inne od prawdziwej rzeczywistości.
Tak, wcale tak nie jest. Ludzie mówią: „Takie pieniądze zarabiacie, a tak mało pracujecie”. Tylko że oni nie rozumieją, ile poświęceń za tym stoi. Albo ilu jest kandydatów na zostanie piłkarzem, bo przecież wielu chłopców chce nim być. To ściganie się z samym sobą i innymi, a do kopalni może iść praktycznie każdy zdrowy człowiek. Czegoś się nauczy i może pracować. Piłkarzami zostaje mała garstka i nawet jeśli masz duży potencjał, ale masz niepoukładane w głowie, brakuje ci charyzmy i obsesji do samodoskonalenia się – wypadasz. Są następni.
https://www.facebook.com/ksgornikpolkowice/photos/basw.AbqtSFFwwBCKKPGN5ytA1IsZAcXzxN1jkBmilSEiM72d7i9M4zRRpanBzD21-AXMKUSYDyQ1WS1EYAiTEksN20ZP8pBqrSOUl8nSlXToKz906QeDwgV6QC1cDi9LyQ-8FMvZfWWqlRd7LVrjuCZS-RxNxHrLfdRDwbtp3tXzuDNPm3JKiJxtkaY_7_ZcY3d9TZw.2946788502066187.2797249803686725.2693500844061622.1261023613976026.2552303568181351.2693501184061588/2797249803686725/?type=1&opaqueCursor=AbrnVG2Tr73_T5X0vqUMK9VZB7CGNaR8lBtiXl0g48YbRRA8cIQqenfscM_lEKmLInEfttBqoXN3IfrQDbB6JH0A39tn3StugRw-CaU1HRJf3gerx3rDsLmRc5U1xsKKWEoVIoml7NT7bUR7-pLbCJF9wHScDqZAFpKJWGOanFusXxQcZip533-Na_as_z0SgvJsTPYEtdftVrco-565Gjc0Yz_dFxF1-7Q2tQlM-DB7d1TyQSETcQN55p8DCqNGUtS_DbfkjTdIEEeJIQFM6gPni7pJlYDfBTc0he-018lkctDdrI89hG4cnu3bA6mEvShu0OFMmWv_SUBsqjilWho_osoyPHyaj5LBX0D6LlW92m40sgYTH9f2tQD9DwF0ng2HXjh63oybgqbL93zzNt44ySn7K81GJ5J1Rtau8HqVpdHWNZ-hGgwGST4Xs_j3DJOqdqp0P225eM_d8ydQS3FPQk0n2gC6KH3mnCvvZ1gcRSCOZkwqqYc6s9nL8Wj5OQIaHHH1LDYbQB0qgah1bcHuq05hGvXgmKfV9I_ooW6i0Bz9MdPA_uM2v-6ReK9sLwBPATCsp4zlVpGUeEg33QhfqaUPyzz7Ug9-L2Vcb-0JIewg7H5ePQUggNIA9QOYGTrotgZvCqggaHglEtaIcn7NpxHQBZT6VZw5bF3cRt0uSxofRRaKZBqUWXSzmEa4I0gGZFhZunvRdZVmWJZJBQpezbLF-FbBM2TGzwQe9shvwSJ8wC8Ndzt0RcIS60fP2S2TRPvpcsCglv44YlJeMZEkdnKjEp1aXpGRpZs7MhIImr_Z8eB7L7udMPQdVYvOqZQu8MmKmUD9ve8gGaTbYND8ZJ3DdWKiZdZj8tTa4p1vwu7vg2ogxX6JZIoe9amJqpofVMJRjx4pUgl8UWbVmSDNafg6usSmFWWuq_RMXjLDQfNBhkheUHhYnjusQbs4LbDxHIu5ioMfXfR2kN872-U5pSA_lKwXhkSIN4pUgddgYh6lEP62xJxfSZULdIM0oD4tPWSerAJAV3yDkze5ZX3jcuwYAOUqjHYQPztCWAM3Sf0ZOfEN4FCN5FzVpH7upupv2YNGfY3Yp7pxYBCfhVN9f6T9nnZ4g9IW6fBptIXeOA&theater
„Piłka przestała mnie cieszyć. Szedłem na trening, bo tak miałem zapisane w kontrakcie”
Powiedziałeś „niepoukładane w głowie”. Pomyślałem, że – i tutaj muszę znowu nawiązać do tego nieszczęsnego rogalika (śmiech) – do Ciebie te słowa pasowały. Zastanawiam się jednak, kiedy nadszedł ten moment, gdy nabrałeś świadomości i zrozumiałeś, że trzeba funkcjonować jak profesjonalny piłkarz, a nie jak nastolatek, który robi i je, czego dusza zapragnie.
Tak właśnie ze mną było. Nie miałem nawet świadomości, na czym polega regeneracja organizmu. Pamiętam, że w cyklu tygodniowych treningów mieliśmy wizyty w kriokomorach. Ja przychodziłem, zapisywałem swoją obecność, ale do niej nie wchodziłem. Wtedy nie doceniałem tych wszystkich rzeczy, nie zdając sobie sprawy, jak są ważne. Nie wiedziałem, na czym polega profesjonalna piłka i myślałem, że to przypomina podwórkowe granie z kolegami. Wyjdę na boisko, pogram, wrócę do domu, zjem byle co, np. kebab, i tyle. Po części tak może być, ale na wyższym poziomie liczą się już detale. Dzisiaj mam pełną świadomość i jestem zadowolony z tego, jak się prowadzę. Czuję się świetnie.
A jeśli chodzi o przełom… Generalnie okres w Chrobrym Głogów nie najlepiej wspominam. Tam zatraciłem pasję do piłki, ona przestała mnie cieszyć. Szedłem na trening, bo szedłem. Bo tak w kontrakcie mam zapisane – obowiązek. Nie czułem tego ognia i całkowicie zobojętniałem. Wtedy miałem już dziewczynę, która mnie motywowała, więc mówiłem sobie: „Okej, spróbuję ten ostatni raz. Muszę wyrwać się do innego klubu, żeby poczuć tę iskierkę”.
Udało się z wypożyczeniem do Górnika Polkowice, wtedy jeszcze w 3. lidze, strzeliłem bodajże 13 bramek w jednej rundzie. Wtedy wreszcie poczułem radość. Z bramek i z tego, że wszyscy są ze mnie dumni. Powiedziałem sobie, że wrócił do mnie uśmiech, który miałem na podwórku, na blokach, jeszcze za dzieciaka.
Czyli wstałeś trochę jak feniks z popiołów.
Tak, tak (śmiech)…
A miałeś może w Chrobrym taki moment krytyczny, kiedy pomyślałeś: „Rezygnuję z piłki”? Czy jednak aż tak źle nie było?
Miałem, miałem i byłem z tym nawet u trenera, żeby poinformować, że chciałbym rozwiązać kontrakt za porozumieniem stron, bo chcę iść do kopalni. Pytałem tatę mojej dziewczyny, który w jednej z nich pracuje, czy jest taka możliwość, na co on: „Jak chcesz zacząć, nie ma problemu. Uruchomię kontakty i gdzieś cię wcisnę”. Wiedziałem wtedy, że dziewczyna zaakceptuje wszystko, co zrobię, ale zadała mi jedno ważne pytanie: będziesz szczęśliwy? Odpowiedziałem, że na pewno nie. Chciałem już też powiedzieć o wszystkim mamie, a ona: „Nie ma takiej opcji”. Mówiła, że będzie stała przy drzwiach, żeby tylko nie puścić mnie do tej kopalni.
Przemyślałem sobie kilka spraw, zastanowiłem się, na czym najbardziej mi w życiu zależy, i postawiłem na piłkę. Ostatni raz. Mówiłem sobie, że jeśli pójdę na wypożyczenie do Polkowic i tam wciąż nie będę czuł radości – znajdę niestety jakieś inne zajęcie. Szczęśliwie z iskry zrobił się taki ogień, że jestem tu, gdzie jestem. I możemy sobie dzisiaj porozmawiać (śmiech).
A patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, zgodziłbyś się, że niepowodzenie w Chrobrym Głogów paradoksalnie wyszło Ci na dobre? Że ten okres pokazał Ci, że warto walczyć nawet o najdalsze marzenia? Wydaje mi się, że gdybyś nie spadł tak nisko, dziś może nie mógłbyś wzlecieć na taki pułap, na którym obecnie jesteś. Niektórzy nie mają tego szczęścia, ale akurat Ty znalazłeś się w takim miejscu, z którego możesz trafić w przyszłości nawet do jeszcze lepszego.
Tak, też nad tym myślałem i można by powiedzieć, że mój czas w Chrobrym był stracony. Ja z kolei wiem, że wcale tak nie jest, bo dzięki gorszym chwilom udało mi się zmotywować. Chciałem udowodnić, że świat na Chrobrym się nie kończy i można zrobić coś inaczej. Dla tych młodych chłopaków, którzy nie mieli kontraktów w rezerwach, a byli lepsi ode mnie, sprawa była jasna: idą do pracy. Ja poszedłem w przeciwną stronę. Nie wiem, ale moją siłę tworzą chyba negatywne sytuacje. Nawet trener to zauważył i zaczął mnie podszczypywać, żebym dawał z siebie więcej.
Była taka sytuacja w tym sezonie, bodajże w 5. kolejce, kiedy jeszcze byłem rezerwowym i wszedłem na boisko zaledwie na trzy minuty. Zdążyłem w tym czasie niecelnie podać, zabrakło dosłownie kilka centymetrów, żeby mój kolega doszedł do sytuacji sam na sam z bramkarzem. Po ostatnim gwizdku trener Dobi podszedł do mnie i powiedział, że zachowuję się jak półamator. To ja mu na to: „Trenerze, zobaczymy następnym razem”. Wydaje mi się, że zrobił to świadomie, bo wie, że taki mam charakter. Złe słowa mnie motywują, co dzisiaj widać. Mam nadzieję, że jeszcze utrę nosa co poniektórym i podtrzymam swoją passę strzelecką.
Wyobrażam sobie to tak, że do Ciebie prędzej przemówią słowa „najgorszy napastnik w 2. lidze” niż najlepszy u boku Marcina Robaka (śmiech).
Tak, tak (śmiech), tylko że teraz nikt nie może mi powiedzieć, że jestem najgorszy. Ja sam nie zaglądam do klasyfikacji strzelców i lubię takie docinki, kiedy ktoś mówi: „Na koniec i tak ktoś cię wyprzedzi”. Ja wtedy mówię: „Okej, poczekamy do końca sezonu”.
„Chciałbym wykręcić takie liczby, które zapiszą się na lata”
Teraz muszę się z Tobą podzielić ciekawą statystyką nawiązującą do strzelanych przez Ciebie bramek, które zdobywasz średnio co 74 minuty. To najlepszy wynik, kiedy weźmiemy pod uwagę cztery najwyższe poziomy rozgrywkowe w Polsce. Ale zanim mogło do tego w ogóle dojść, nie było tak kolorowo. Musiałeś walczyć o swoje, bo do Polkowic nie przyszedłeś jako zbawca do podstawowego składu, tylko bardziej jako napastnik do rywalizacji.
Może w założeniach trenera, bo ja tak na pewno nie myślałem. Przed tym sezonem miałem okres, jeszcze w 3. lidze, kiedy strzelałem bardzo mało. Trener stracił do mnie zaufanie, nadchodziła 2. liga i wiadomo – klub musiał się wzmocnić, więc ściągnął na moją pozycję Eryka Sobkowa. W sparingach szliśmy równo, jeśli chodzi o gole, ale trener postawił na Eryka. Byłem wtedy spokojny, nie załamywałem się i wiedziałem, że wejdę z ławki na 20 minut, strzelę bramkę i w następnym meczu to ja wyjdę na boisko od początku. Tylko że siedziałem przez 90 minut na ławce, co było dla mnie całkowicie niezrozumiałe.
Tak było w pierwszych kolejkach i zacząłem myśleć, że sezon mi ucieka, a miałem takie fajne cele… Chciałem, żeby był on przełomowy dla mojej przygody z piłką. Powiedziałem zresztą mojej dziewczynie, że jeśli strzelę chociaż 10 bramek, jakieś zainteresowanie mną będzie i przypomnę o swoim istnieniu. Nie było niestety za ciekawie, bo minęło pięć kolejek, a ja na koncie miałem kilkanaście minut i zero perspektyw, żeby to się zmieniło. W końcu poszedłem na rozmowę z trenerem, a on mnie uspokoił i dał szansę w kolejnym meczu z Legionovią. Wtedy wszedłem na 15 minut, już po chwili był rzut karny dla Polkowic. Wziąłem piłkę pod pachę, nikogo nie pytałem, dałem impuls drużynie, że mogą na mnie liczyć i strzeliłem.
A jeśli chodzi o tę statystykę… Fajnie (śmiech), ale też nie chcę tego brać za bardzo do siebie. Tak jak mówię – chłodna głowa, pokora i cały czas do przodu.
Myślę, że jeśli strzelasz w ostatnich pięciu meczach ligowych osiem bramek, to chłodna głowa jest przydatna (śmiech). Gdyby nie pandemia, pewnie Marcin Robak nie zdążyłby tylu rzutów karnych nastrzelać, żeby Cię dogonić w tabeli strzelców.
(Śmiech) Tak, nie ukrywam, że jest to dla mnie spore wyróżnienie. Marcin Robak, wielkie nazwisko… Pamiętam, że oglądałem go jeszcze w telewizji, kiedy byłem młodszy. I jakby ktoś mi pół roku temu podsunął z kartkę z pytaniem, czy chciałbym takiej kariery jak on, dwa razy bym się nie zastanawiał. Brałbym w ciemno. Dzisiaj jednak wiem, że chcę stworzyć własną historię, jestem Michał Bednarski i moim celem jest spokojne pięcie się po kolejnych szczeblach. Na spokojnie, bo nie ma co się podpalać.
A potrafiłbyś wskazać swój sposób na dotychczasowy sukces? Mówisz „chłodna głowa” i rzeczywiście – dzisiaj sprawiasz wrażenie człowieka, który jest w jakiś sposób spełniony i idzie krok po kroku do przodu. Co ważne, bez ryzykownych skoków. Wiemy, że jest wielu piłkarzy, którzy skaczą na głęboką wodę i się topią, ale Ty kimś takim chyba nie jesteś.
Tak, ja nie chcę się tak za bardzo wyrywać, bo wiem, co mam teraz, doceniam to. Nie chciałbym jednym głupim ruchem wszystkiego zaprzepaścić. Dostawałem wiele telefonów z różnych agencji menadżerskich, ale jako że znałem się już z Radosławem Ogielą, z nim zacząłem współpracę. Mamy identyczne przemyślenia i wszystko chcemy robić na spokojnie. Gdybyśmy mieli się wyrywać do byle jakiego klubu, to już moglibyśmy, ale nie na tym to wszystko polega.
To ma być przemyślany ruch. Ja też nie mogę teraz myśleć o zmianach, bo jestem piłkarzem Górnika Polkowice. Chcę strzelać tutaj bramki i jestem tak naładowany energią, że nie mogę doczekać się powrotu ligi. Chciałbym wykręcić takie liczby, które zapiszą się na lata. Nie wiem, skąd mam w sobie tyle energii, ale szczęśliwie przenoszę ją tylko na boisku. Tam mnie nosi (śmiech).
To co by było dopiero wtedy, gdybyś – jak ci piłkarze na najwyższym poziomie – zaczął popijać yerba mate. Więcej energii, więcej bramek (śmiech). I jeśli chodzi właśnie o bramki, przy których masz największy udział w Górniku, myślisz, że one pozwolą powalczyć o coś więcej? Od strefy barażowej dzielą Was tylko dwa punkty, a z tego, co mi wiadomo, nie zależy Wam tylko na utrzymaniu w lidze.
Tak i jakbym chciał powiedzieć coś bezpiecznego, powiedziałbym, że jesteśmy beniaminkiem i walczymy o utrzymanie, ale nie o to chodzi. Po co patrzeć minimalistycznie? Uważam, że jesteśmy takim zespołem – a udowodniliśmy to niejednokrotnie – który może rywalizować o coś więcej. Mówią o tym otwarcie nawet Widzew Łódź czy GKS Katowice, którzy nie boją się powiedzieć, że gramy jedną z najlepszych, ofensywnych piłek w lidze. Nie bunkrujemy się, tylko niezależnie od wyniku gramy do przodu, robimy pressing i to nam się podoba. Tak że myślę, że apetyt mamy dość duży, choć wiadomo…
Jest takie powiedzenie, że awanse się robi, a nie o nich mówi. I my właśnie chcemy przemawiać tym, co na boisku. Pracować w ciszy i robić swoje. A jeśli chodzi o mnie, myślę, że bramki będą, a dzięki temu również punkty. Najważniejszy jest dla nas nadchodzący mecz z Legionovią, który podpowie, w jakiej pozycji się znajdujemy. Jak podwinie nam się noga, może być trudno.
A czujesz, że mogą pojawić się pewne braki w przygotowaniu fizycznym po tej przerwie? Nawet po krótkim okresie przygotowawczym?
To na pewno się odczuwa, ale wydaje mi się, że wszyscy wystartują z tej samej pozycji. Tak jak biegacze – w czasie biegu bywają między nimi różnice kilkumetrowe, ale teraz będzie to jedna linia. Myślę, że decydować będą walory piłkarskie, nie fizyczne. I oczywiście doświadczenie, które będzie niezwykle ważne w trudniejszych momentach. Pod kątem fizycznym wszyscy będziemy trochę osłabieni i raczej nie ma opcji, żebyśmy byli tak przygotowani jak po normalnym okresie przygotowawczym.
Najważniejsze, żeby przy tym osłabieniu obyło się bez kontuzji.
Dokładnie.
„Jestem pewien, że prędzej czy później trafię do ekstraklasy. Wierzę w swój sukces”
Co do Górnika interesuje mnie jeszcze jedna kwestia. Twoje pierwsze wrażenie, kiedy pojawiłeś się w Polkowicach na początku 2017 roku, uległo zmianie po trzech latach? Zastanawiam się, jak byś ogólnie opisał ten klub. Jego otoczenie, stadion, kibiców…
Przede wszystkim to się czuje, że idziemy do przodu pod każdym względem. Robimy, co możemy, i szanujemy swoje możliwości. Mamy dwa boiska – na stadionie głównym i boczne, oba w bardzo fajnym stanie. Brakuje tylko sztucznej, ale powoli plany się tworzą, tak że to też się pojawi. Muszę powiedzieć, że niczego nam nie brakuje, naprawdę nie ma powodów do narzekania. Choćby na przykładzie trenera, któremu zależy na rozwoju i doskonaleniu pewnych kwestii. Wymyśla nam nowe ćwiczenia czy tworzy analizy… Generalnie można odczuć, że to centralny poziom.
Akurat jeśli chodzi o Ciebie i trenera, sprawiasz wrażenia spokojnego i pokornego piłkarza, co na pewno pomaga Ci w nauce. A tak się składa, że masz się od kogo uczyć, bo trener Dobi jest byłym napastnikiem. Słyszałem też, że rzadko się śmiejesz, więc pewnie koncentracja na nauce jest (śmiech).
(Śmiech) Tak. I na pewno jeśli chodzi o trenera, jest to duży plus dla wszystkich napastników. On pograł trochę na wysokim poziomie i ma sporo doświadczeń, a co najważniejsze, zależy mu, żebyśmy byli jeszcze lepsi od niego. Nie chce, żebyśmy popełniali jego błędy, i daje nam dużo wskazówek. Czasami gadamy sobie pod nosem: „Ile można?”, ale są to kwestie, które potem w trakcie meczów wykorzystujemy. Trener Dobi poświęca nam dużo czasu i tworzy filmy, jak powinniśmy się zachować w danej sytuacji. I nie są to triki typu „jak przejść trzech zawodników naraz a’la Neymar”, tylko coś, co jesteśmy w stanie wykonać. Coś wartościowego.
Mogę podać przykład, że w piątek wysłał nam – tu nie mogę dokładnie zdradzić, bo obrońcy innych drużyn mogą się dowiedzieć (śmiech) – pewną wskazówkę, którą wykorzystałem podczas gry wewnętrznej. Wyszła z tego ładna asysta. Tak że łapię to, co trener mówi, i staram się czerpać z jego słów jak najwięcej.
A to, że się rzadko uśmiecham… Mam coś takiego w sobie, że prywatnie jestem bardzo wrażliwym i spokojnym człowiekiem, ale kiedy rozgrywamy mecz, wszystkie te emocje, które tłumiłem w sobie przez cały tydzień, pokazuję na boisku. I mogę powiedzieć, że rozliczeniem z tego są bramki.
Teraz załóżmy, że dwumiesięczna przerwa aż tak bardzo nie wybije Cię z rytmu. Zdajesz sobie sprawę, że jeśli dalej będziesz tak strzelał, w przyszłości możesz trafić nawet do ekstraklasy? Masz 24 lata i co prawda młodzieżowcem już nie jesteś, ale myślę, że idealnie pasującym do Ciebie określeniem byłoby „piłkarz, który dojrzewa wolniej”.
Jeżeli chodzi o pierwszą część pytania, tak sobie wszystko poukładałem w głowie, że jestem pewien, że prędzej czy później trafię na najwyższy poziom. Zrobię wszystko, żeby tak było – to jest mój cel. I szczerze mówiąc, nie mogę się tego doczekać, bo jak miałem okazję zagrać na takim stadionie, jaki ma choćby Widzew Łódź, przez tydzień to przeżywałem. Mówiłem sobie, że w takich miejscach chcę grać co tydzień. Piękna sprawa. Tak samo jest, kiedy oglądam z dziewczyną mecz Ligi Mistrzów i widzę tych piłkarzy, którzy wychodzą z autobusu w garniturach i tylko z saszetkami w rękach. Wtedy mówię jej: „Zobacz, jaki oni mają luz”.
I może Champions League to dla mnie za wysokie progi, ale tak realistyczne patrząc, chciałbym grać w ekstraklasie. Wiem, że to dałoby mi wielkiego kopniaka do przodu. Niesamowicie motywowałoby mnie to, że mam wokół siebie tak profesjonalne otoczenie, tylu kibiców, takie stadiony… Cała ta otoczka sprawia, że dzisiaj wspinam się na swoje wyżyny, żeby tylko było lepiej. I jest lepiej.
A jeśli chodzi o drugą część pytania… Wydaje mi się, że bardziej odpowiednie było powiedzenie „piłkarz, który z opóźnieniem osiągnął świadomość”. Uważam jednak, że w moim przypadku tak musiało być, bo jakby wszystko pięknie się toczyło, w wieku 16 lat mógłbym dostać jakiś kontrakt, pojawiałyby się premie meczowe, rozgłos… Moja słaba głowa mogłaby wtedy nie wytrzymać. Mógłbym zaginąć. Wiele jest takich przypadków, że komuś w bardzo młodym wieku wróżyło się karierę, a teraz nikt o tych osobach nie pamięta.
Teraz pewnie nie wiedziałbyś, co się ze mną dzieje, gdybym poszedł tą drogą. Ja wolę wybrać okrężną ścieżkę, która składa się ze złych doświadczeń, ale właśnie one zbudowały mnie jako człowieka. Jestem dzisiaj tak mentalnie przygotowany, że nic złego nie powinno mi się przytrafić. Wierzę w swój sukces.
Wiem, że Twoim idolem jest Robert Lewandowski, który akurat nie miał tak piorunującej kariery w nastoletnim wieku, a z ekstraklasy wyjechał, dopiero jak miał 22 lata. Ty co prawda masz ich już 24, ale na pewno kojarzysz pewnego napastnika z Premier League, który w Twoim wieku grał nawet na jeszcze niższym poziomie rozgrywkowym niż Ty obecnie. To może być dla Ciebie fajny przykład.
Tak, tak, mówisz o Vardym (śmiech)? Jego historia bardzo mnie inspiruje. Jeżeli chodzi o Roberta, jest to idealny wzór do naśladowania. Oglądając go, można naprawdę wielu wartościowych rzeczy się nauczyć. Śledzę jego wszystkie bramki czy zachowania z meczu, a niedawno kupiłem nawet biografię. Z wielką chęcią ją przeczytam. To, co jest jeszcze dla mnie fajnym przykładem, to fakt, że Robert został odrzucony w Legii. Bo był za chudy… Dzisiaj osobie, która wydała na niego wyrok, może tylko podać rękę i się uśmiechnąć.
Może kojarzysz historię Harry’ego Kane’a. Swego czas jeden ze skautów Arsenalu skreślił go, bo w jego opinii Kane miał za dużą głowę. Dzisiaj wiemy, co Anglik osiągnął.
Haha (śmiech), nie słyszałem o tym. Tego napastnika też bardzo lubię. I pewnie strzela dzisiaj Arsenalowi bramki głową (śmiech).
Dokładnie (śmiech). I już ostatnie pytanie: gdybyś zobaczył dzisiaj małego Michała, który kopie piłkę na blokach, co byś mu powiedział?
Ojej, zaskoczyłeś mnie (śmiech). Hmm… Powiedziałbym mu: „Będziesz dobrym i szczęśliwym człowiekiem, tylko nigdy się nie poddawaj”.