W polskiej ekstraklasie mieliśmy kilka naprawdę dziwnych i nieprzemyślanych transferów. Chińczyk mający wypromować naszą ligę w Azji, Egipcjanin, który rozegrał tylko kilka minut, a nawet Raul Gonzalez... z Wenezueli. Jest też gwinejski Kante i nigeryjski napastnik, który napastnikiem jest tylko w teorii. Mieliśmy też bardzo niedawno przykład, że "polskie kluby nie umieją w marketing", a popisała się tym Sandecja Nowy Sącz z jej dyrektorem sportowym na czele.
Nie oszukujmy się, ekstraklasa nie jest najmocniejszą i najbardziej medialną ligą świata, co powoduje, że prezesi klubów kombinują, jakby tu rozsławić swój klub. Bardzo często sprowadzani do Polski piłkarze nie powinni nawet wsiąść do samolotu, żeby tu przylecieć, a co dopiero podpisywać umowy. Jednak rozgłos lubi nietypowe akcje i „Chińczyk w Legii” dobrze brzmi. Oto, jaki wpływ miały egzotyczne transfery na ich drużyny.
Legia lubi nietypowo
Tam, gdzie największe pieniądze, tam też największe niewypały transferowe. Najlepszym przykładem na to jest Legia, która do swojego klubu bardzo często sprowadza kogoś o bogatym CV, kto później okazuje się pobierającym wypłatę nierobem. I to wcale nie jest przesada.
Jako że „Wojskowi” lubią być prekursorami i mieć coś jako pierwsi, to w Warszawie pojawił się pierwszy zawodnik z Chin. Dong Fangzhuo, bo o nim mowa, miał bardzo bogate CV. Rozegrał jeden oficjalny mecz w Manchesterze United! Brzmi nieźle, był tam przecież tylko cztery lata. Śmiem twierdzić, że nikt nawet nie wiedział tam o tym, że on istnieje. No ale przyszedł do Legii i mieliśmy medialne „boom”. I tylko i wyłącznie ten cel został osiągnięty, było o tym głośno. Ciekawe też były słowa ówczesnego trenera Legii, Jana Urbana, który powiedział, że ten transfer pozwoli wypromować ekstraklasę w Chinach. Niestety się nie udało. Z pozytywów: W Legii rozegrał więcej meczów niż u Fergusona. Bo aż dwa.
Oficjalnie: Daniel Chima Chukwu na trzy i pół roku w Legii! 👊 Welcome Daniel, #StoLicaWita! https://t.co/qHtVqDS4MN pic.twitter.com/SSNR0Si6Ra
— Legia Warszawa (@LegiaWarszawa) January 6, 2017
Drugim ciekawym przykładem jest Daniel Chima Chukwu z Nigerii. Sprowadzony w styczniu tego roku napastnik miał być nową armatą Legii Warszawa. Miał, bo okazało się, że jest bardzo ciekawym przypadkiem medycznym. Jego ciało zbudowane jest z mieszanki szkła z plastikiem, co powoduje, że bardzo często jest kontuzjowany. Nowa armata, a raczej plastikowy pistolecik, w drużynie Jacka Magiery rozegrał do tej pory aż dwa mecze. „Tyle co Fangzhuo, ale dramat” – pomyślicie. Niby tak, ale on ma jeszcze ważny kontrakt, może odpalić. Według mnie do dziesięciu występów w ekstraklasie dobije. To tylko dwa pierwsze z brzegu przykłady ciekawych transferów Legii; był też między innymi Egipcjanin, który rozegrał dwa mecze. I to nie były dwa dobre mecze.
Warto dodać, że nie tylko zespół ze stolicy miał „świetne” transferowe strzały. Jagiellonia potrafiła sprowadzić w swoje szeregi Koreańczyka, żeby po pół roku stwierdzić, że się nie zaaklimatyzował. W Pogoni przecież kiedyś było trochę za dużo Brazylijczyków, którzy spuścili zespół do czwartej ligi…
Wielkie nazwiska w ekstraklasie
Mieliśmy w polskiej lidze kilka mocnych nazwisk. Raul Gonzalez, Kante, Keita… to tylko trzy z nich. Brzmi dumnie, ale gdzieś musi być haczyk. No i jest, bo to kolejno Wenezuelczyk, Gwinejczyk i Norweg.
Widzisz nagłówek: „Raul Gonzalez w GKS Bełchatów”, co robisz? No klikasz, a potem okazuje się, że ten Raul Gonzalez nie jest wieloletnim zawodnikiem Realu Madryt, on im najprawdopodobniej nie kibicuje. Nie łączy ich nawet pozycja na boisku, bo ten sprowadzony do Polski jest obrońcą. W jego przypadku z występami nie było aż tak źle jak u tych z Legii, bo rozegrał aż 22 mecze w ekstraklasie. Jednak nie uchronił swojego zespołu przed spadkiem z elity. Potem próbował kopać się w pierwszej lidze, ale koniec końców rozwiązał kontrakt.
Kante i Keita – brzmi jak środek marzeń w ekstraklasie. Mogłoby tak być, gdyby nie fakt, że nie jest to ani N’Golo Kante, ani Seydou Keita. Sprowadzony do Górnika Zabrze, a obecnie grający w Wiśle Płock, Jose Kante jest Gwinejczykiem o dość wątpliwym kunszcie piłkarskim. Rozegrał w naszej lidze ponad 50 meczów i zdołał tylko dziesięć razy umieścić piłkę w siatce. N’Golo, grający na defensywnym pomocniku, mógłby strzelić więcej. I ostatnim już ciekawym nazwiskiem jest Keita. Muhamed Keita, którego w swoje szeregi sprowadził Lech Poznań. Norweg wykazał się przez cały pobyt w „Kolejorzu” jedną bramką z dystansu. Ale chociaż strzelił! Potem robił różne cyrki, obrażał Polskę i takie tam. Ostatnio podpisał kontrakt życia w MLS. Jak na gwiazdę przystało, emeryturka w Ameryce.
Marketing po polsku, czyli kunszt Sandecji
O tym, że niektóre polskie kluby nie do końca potrafią się promować, chyba wie każdy, kto chociaż trochę śledzi naszą ligę. Jednak odpowiedzialni za to ludzie w Nowym Sączu postanowili wejść na wyższy poziom żenady. Do rozgłosu wykorzystali człowieka. Prawdziwego, z krwi i kości. Chodzi tutaj o wielki niespełniony talent piłkarski – Freddy’ego Adu. Amerykanin jest postacią bardzo medialną, za każdym razem, kiedy próbuje gdzieś grać, jest o nim głośno. I tym samym gruchnęła wiadomość o jego testach w Sandecji.
Od dziś do soboty w naszym Klubie testowany będzie Freddy Adu! 💪 pic.twitter.com/xmnCThMbA4
— Sandecja Nowy Sącz (@SandecjaNS) July 31, 2017
Szybko stało się o tym głośno, wspominali o tym nawet w Wietnamie. Jednak nie był to dobry rozgłos, bo okazało się, że tych testów wcale nie będzie. Że to tylko jakiś rodzaj happeningu, w którym ucierpiał człowiek. Człowiek, który tak bardzo próbuje, chce. No, ale po prostu nie ma umiejętności, żeby grać na wysokim poziomie i tyle. Sandecja wykorzystała jego medialność, zapraszając go na „testy”. Co więcej, nie wiedział o tym nawet trener drużyny, który usłyszał o całej akcji z mediów.
– To jakiś żart. Czytam w mediach o testach. Zapytałem dyrektora, (Arkadiusz Aleksander – przyp. red.), dlaczego nic mi o tym nie powiedział. A on na to, że przecież wysłał mi SMS-a, że „będzie piłkarz na testach”. No i że wszyscy wiedzieli. Marketing wiedział, pracownicy w klubie wiedzieli… No tak, tylko trener nie wiedział, że będzie testował piłkarza.Radosław Mroczkowski
I to właśnie dyrektor sportowy klubu z Nowego Sącza popisał się największym nietaktem, jaki do tej pory widziałem na Twitterze. Pytany o całą tą sytuację, odparł: – My swój cel osiągnęliśmy już pięć minut po jego wylądowaniu. Naprawdę? To przykre, jak potrafią działać kluby. Nie tylko w Polsce, ale na całym świecie.
Jednak nie zawsze było tak źle! Egzotyczne i z pozoru dziwne transfery czasami się udawały. Mieliśmy przecież Ntibazonkizę – niekwestionowaną gwiazdę Cracovii. W Górniku był Nakoulma, Junior Diaz w Wiśle, czy nawet Morioka w Śląsku i Akahoshi w Pogoni… Wszystkie te transfery były bardzo, bardzo dobre, a zawodnicy zapisali się w historii klubu czymś więcej niż dwa występy czy uzyskanie obserwujących na social media klubu.