Obecny wicemistrz świata od kilku lat znajduje się w czołówce europejskich napastników. W dodatku po przyjściu do „Starej Damy” zyskał na uniwersalności na boisku. Mandzukić nauczył się gry na nowej (od wielu lat) pozycji i patrząc na statystyki – przynosi to efekt.
W barwach Wolfsburga i Bayernu stał się klasycznym snajperem. Do Atletico trafił jako następca Diego Costy i dobrze wywiązał się z tej roli. Wydaje się, że w Juventusie Mario Mandzukić przeżywa drugą młodość. Fani klubu z Turynu mogą liczyć na bałkańskiego napastnika.
Wpływ niemieckiej szkółki
Mandzukić swoją przygodę z futbolem zaczął w TSF Ditzingen Jugend. Kilku piłkarzy z byłej Jugosławii na początku kariery grało w Niemczech lub w Austrii. Rodzina Mandzukiciów wyjechała ze swojej ojczyzny, gdy Mario miał sześć lat. W niemieckim klubie grał do 10. roku życia. Wtedy dokumenty jego rodziców na pobyt w kraju straciły ważność i cała rodzina wróciła do Chorwacji. Mandzukić trafił do juniorskiej kadry Marsonii Slavonski Brod. Siostra napastnika – Ivana Maslov, nie zapomniała o Ditzingen, wróciła do tego miasta w 2007 roku i mieszka tam ze swoją rodziną.
W zespole Marsonii grał do sezonu 2002/2003. Później został wypożyczony do drugiego klubu z rodzinnego miasta – NK Zeljeznicar. Mandzukić wciąż występował w drużynach do lat 19. Ze Slavonskiego Brodu wyjechał dopiero w 2005 roku, wtedy za darmo przeszedł do NK Zagrzeb. Akurat w tym klubie zanotował pierwsze występy w pierwszym zespole. Sezon 2005/2006 zakończył, mając na koncie 28 meczów i trzy gole. Kolejna kampania była jeszcze lepsza w jego wykonaniu: 23 mecze i jedenaście bramek. Oprócz tego zdołał zadebiutować w europejskich turniejach. Mandzukić zagrał w spotkaniach przeciwko Vllaznia Shkoder z Albanii w Pucharze Intertoto. Zmagania Chorwata obserwowało Dinamo Zagrzeb, które wykupiło Mario za 1,5 miliona euro.
Tytuły mistrzowskie i powrót do Niemiec
„Modri” to zdecydowany hegemon na chorwackim podwórku. Zdobywali tytuł mistrza kraju dziewiętnaście razy, a wcześniej zwyciężali w lidze jugosłowiańskiej dziewięciokrotnie. Transfer Mandzukicia do takiego klubu przede wszystkim umożliwiał piłkarzowi niesamowity rozwój i grę w dużo lepszych zespołach w przyszłości. Już w pierwszym sezonie pokazał się z dobrej strony – piętnaście goli, dwanaście asyst w 39 spotkaniach. Wówczas 21-letni napastnik był jedną z kluczowych postaci w Dinamie obok Ognjena Vukojevicia i Luki Modricia. Zespół z Zagrzebia wygrał ligę chorwacką i awansował do fazy grupowej Pucharu UEFA.
W sezonie 2008/2009 Mandzukić „wykręcił” jeszcze lepsze liczby. Przy podobnej liczbie spotkań strzelił dziewiętnaście bramek i dwanaście razy asystował. Dinamo ponownie odpadło w fazie grupowej Pucharu UEFA, ale Mario pokazał się z dobrej strony – jedno trafienie i cztery asysty. W ligowym starciu z Ciballą zanotował hattricka. W kadrze Dinama nie było już Modricia, ale jego obowiązki przejęli Milan Badelj i Ivica Vrdoljak. Mandzukić oprócz kolejnego mistrzostwa Chorwacji został po raz pierwszy królem strzelców ligi, tuż przed Nikolą Kaliniciem.
Ostatnia kampania Mario Mandzukicia w Dinamie nie była już tak okazała. W 34 meczach strzelił siedemnaście goli i zgarnął siedem asyst. Statystyki nie pokazywały już takiej dominacji Chorwata w barwach „Modri”. Być może wpływ na to miała delikatna przebudowa składu, w kadrze pojawili się Sime Vrsaljko, Domagoj Antolić i Andrej Kramarić. Po sezonie 2009/2010 Mario Mandzukić trafił do VfL Wolfsburg za 7 milionów euro.
Rywalizacja w składzie „Wilków”
Chorwacki zawodnik powrócił do Niemiec i musiał zaciekle walczyć o miejsce w pierwszej jedenastce Wolfsburga. W składzie drużyny występowali już Grafite i Edin Dzeko. Trener Steve McClaren często rotował ustawieniem. Momentami zespół rozgrywał mecze w taktyce 4-2-3-1, ale również w 4-3-3 czy 4-4-2. Mandzukić w Wolfsburgu po raz pierwszy grał jako skrzydłowy (obecnie na tej pozycji występuje w Juventusie). Przed 4. kolejką Bundesligi Mario stracił miejsce w wyjściowym składzie na rzecz Grafite.
Poczynania Brazylijczyka nie były jednak zadowalające. Pod koniec listopada 2010 roku Mandzukić wrócił do łask angielskiego trenera i rozgrywał spotkania w pełnym wymiarze czasu. Później zwolniono McClarena, tymczasowym szkoleniowcem został Pierre Littbarski. Ta zmiana nie odbiła się na liczbie występów Mandzukicia. Pod koniec sezonu trenerem „Wilków” został Felix Magath, a chorwacki napastnik zagrał we wszystkich meczach do końca rozgrywek. Łącznie Mario w sezonie 2010/2011 miał na koncie 27 meczów, osiem bramek i dwie asysty.
Przed sezonem 2011/2012 z zespołu odszedł Grafite. Nie było również Edina Dzeko, który w styczniu 2011 roku trafił do Manchesteru City. Dzięki temu Mario Mandzukić stał się czołowym piłkarzem w ofensywie Wolfsburga. Felix Magath często korzystał z formacji z jednym napastnikiem. Chorwat mógł się pokazać z dobrej strony i to zaprocentowało. Napastnik charakteryzował się walecznością, braki w dryblingu nadrabiał intensywnym pressingiem i zadziornością. Ostatecznie Mario opuścił zaledwie dwa spotkania w Bundeslidze. Skończył zmagania z dorobkiem dwunastu bramek i dziesięciu asyst. Te występy znalazły odzwierciedlenie w kolejnych poczynaniach – po Mandzukicia zgłosił się Bayern Monachium.
Chorwacka wymiana w stolicy Bawarii
Bawarczycy kupili Mandzukicia za 13 milionów euro. Z kolei za darmo do Wolfsburga odszedł inny Chorwat – Ivica Olić. Jupp Heynckes ustawiał zespół w taktyce 4-2-3-1. Mandzukić na początku pełnił rolę rezerwowego, ale ze wszystkich napastników więcej minut na boisku od Chorwata miał tylko Thomas Müller. Na skrzydłach pomagali im Franck Ribery i Arjen Robben. Snajperzy mogli liczyć również na pomoc Toniego Kroosa. Do Müllera i Mandzukicia należało tylko odpowiednie wykańczanie akcji. Bayern w sezonie 2012/2013 zdominował zmagania w Europie. Klub z Monachium zgarnął tryplet – wygrał rywalizację ligową, krajowy puchar i Ligę Mistrzów. Do tego przyczynił się także Mandzukić – 40 meczów w sezonie, 22 bramki i cztery asysty, w tym gol w finale Champions League
W drugim sezonie Chorwata w Bayernie walka o wyjściowy skład stała się dużo bardziej zacięta. Po przyjściu do klubu Pepa Guardioli w ataku występowali na przemian Mandzukić i Thomas Müller. Obaj spędzili prawie równą liczbę minut na boisku (2098 do 2019 na korzyść reprezentanta Niemiec). Mimo tej minimalnej przewagi to Chorwat miał więcej strzelonych goli w Bundeslidze. Dzięki wsparciu ze strony Arjena Robbena, Francka Ribery’ego i Xherdana Shaqiriego Mandzukić mógł się skupić na wykańczaniu akcji. Mario łącznie w 48 meczach zgarnął 26 goli i zanotował dziesięć asyst. W klasyfikacji strzelców Bundesligi Mandzukić zajął drugie miejsce, tuż za Robertem Lewandowskim. To właśnie Polak stał się „postrachem” chorwackiego napastnika.
Transfer do Atletico
Po przyjściu Lewandowskiego do Bayernu Mandzukić w rozmowie z dziennikarzami zapewniał: – Nie jestem zaniepokojony tym ruchem klubu. Nie boję się rywalizacji z Lewandowskim. Co jakiś czas przychodzą do Bayernu świetni piłkarze. W podobnym tonie wypowiadał się prezes mistrzów Niemiec Karl-Heinz Rummenigge: – Przyjście Lewandowskiego nic nie zmienia w kwestii Mandzukicia. Jesteśmy z niego bardzo zadowoleni. Mario bardzo pomógł nam w zeszłym sezonie. Między innymi dzięki niemu odnieśliśmy tyle sukcesów.
Jak się okazało, rzeczywistość była zupełnie inna. Chorwat został sprzedany do Atletico Madryt za 22 miliony euro. Zespół z Hiszpanii musiał uzupełnić lukę po odejściu Diego Costy do Chelsea. W barwach „Rojiblancos” Mandzukić stworzył zgrany duet z Antoine Griezmannem. Łącznie w sezonie 2014/2015 strzelili 45 goli. Sam Chorwat rozegrał 43 mecze, strzelił dwadzieścia goli i zanotował pięć asyst. Mario prezentował bardzo podobny styl do Diego Costy – gra oparta na fizyczności, „nękanie” rywali i właściwe ustawianie się w polu karnym.
Mandzukić – zastępca doskonały
Przed następną kampanią kolejny zespół musiał załatać dziurę w formacji ofensywnej. Z Juventusu odszedł Carlos Tevez, a wybór działaczy „Starej Damy” padł właśnie na Mario Mandzukicia. Trener drużyny z Turynu – Massimiliano Allegri, w sezonie 2015/2016 korzystał z formacji 3-5-2, a Mandzukić grał obok Paulo Dybali. Wymieniona dwójka zdecydowanie wygrała walkę o miejsce w składzie z Simone Zazą. Chorwacki napastnik w trakcie rywalizacji miał problem z kontuzjami. Łącznie opuścił trzynaście spotkań z powodu urazu łydki i przemęczenia mięśni. Nie przeszkodziło mu to w strzeleniu trzynastu goli i zaliczeniu sześciu asyst w 36 meczach.
W sezonie 2016/2017 Mario zaskarbił sobie sympatię kibiców „Juve”. Patrząc na statystki, mogłoby się wydawać, że nie prezentował wysokiego poziomu. 50 rozegranych spotkań, jedenaście goli i osiem asyst. Jednak to nie jest takie oczywiste. Chorwat po wieloletniej przerwie zaczął grać na lewym skrzydle. Trener Juventusu zmienił ustawienie na 4-2-3-1, a do klubu trafił Gonzalo Higuain. Na prawej stronie grał Juan Cuadrado, ale brakowało zawodnika na lewą flankę. Ściągnięto rodaka Mandzukicia – Marko Pjacę, jednak nękały go kontuzje – opuścił aż 46 meczów!
Można powiedzieć, że Mario z konieczności został postawiony na skrzydle. Wymagało to zdecydowanie większej aktywności w defensywie i Chorwat praktycznie wzorowo wywiązywał się z tych zadań. Kibicom w pamięci utkwiły dwa momenty: bramka przewrotką w finale Ligi Mistrzów z Realem Madryt i heroiczna postawa w obronie w starciu z Atalantą.
Ubiegły sezon to również gra Mandzukicia na lewej flance. Tym razem w taktyce 4-3-3. Na pozycji napastnika na zmianę rządził duet Higuain – Dybala. Mario stał się odpowiedzialny za pressing w bocznej strefie boiska, kreowanie akcji i wsparcie defensywy w razie potrzeby. Przez to liczby nie powalają na kolana: 43 mecze, dziesięć goli i cztery asysty. W dodatku do ośmiu wzrosła liczba żółtych kartek, wiąże się to z charakterystyką pozycji. Atut Mandzukicia, którym jest gra głową, zszedł na dalszy plan. Z kolei w dryblingu i szybkości widać braki, ale Chorwat umiejętnie je nadrobił nieustępliwością i zaangażowaniem. Mario Mandzukić w wieku 30 lat stał się zawodnikiem uniwersalnym – kilka sezonów temu brzmiałoby to absurdalnie.
Efekt Ronaldo?
Obecnie w Juventusie świeci gwiazda pod nazwą Cristiano Ronaldo. Większość kibiców myślała, że Mandzukić pójdzie w „odstawkę”. Jednak z klubu odszedł Gonzalo Higuain, a Portugalczyk na przemian gra na środku i lewej stronie boiska. Dzięki temu świetnie uzupełnia się z Mandzukiciem. Podobnie sytuacja wygląda z Dybalą, który występuje jako napastnik i prawy skrzydłowy. Dzięki temu trener Allegri ma ogromny wachlarz możliwości i może zastosować wiele formacji.
Nić porozumienia między byłym zawodnikiem Realu Madryt a Mario widać również w statystykach – przy trzech golach Mandzukicia asystował Ronaldo. Z kolei cztery razy decydującym podaniem odwdzięczał się Chorwat. Na chwilę obecną Mario Mandzukić ma na koncie 23 mecze, dziewięć goli i pięć asyst. Jego wpływ na zespół zauważył sztab szkoleniowy i zawodnicy Juventusu. W tym sezonie Mario trzykrotnie zakładał opaskę kapitańską.
Serce reprezentacji
Napastnik Juventusu przez wiele lat był podporą kadry narodowej Chorwacji. Jest na dziewiątym miejscu pod względem liczby występów w historii reprezentacji, a także drugi w liczbie strzelonych goli – dwanaście bramek mniej od Davora Sukera. Mario w juniorskich kadrach narodowych rozegrał dwadzieścia meczów i zgarnął pięć trafień. W dorosłej reprezentacji zadebiutował w listopadzie 2007 roku. Selekcjonerem był Slaven Bilić, który wpuścił Mandzukicia z ławki w spotkaniu eliminacyjnym do mistrzostw Europy przeciwko Macedonii. Natomiast pierwszego gola strzelił przed własną publicznością w przegranym 1:4 meczu z Anglią w kwalifikacjach do mistrzostw świata.
Piłkarz Juventusu był obok Ivana Perisicia i Ante Rebicia najjaśniejszą postacią w ataku Chorwacji podczas ostatniego mundialu w Rosji. Mario Mandzukić zakończył turniej ze srebrnym medalem, na który złożyły się trzy gole i jedna asysta. Jednak miało to miejsce w kluczowym momencie – fazie pucharowej. Kibice z utęsknieniem wracają do gola Mario w półfinale z Anglią.
Niestety wszystko, co dobre, szybko się kończy. Tuż po mundialu napastnik zakończył reprezentacyjną karierę.
Mario Mandzukić przez swoją zadziorność na boisku jest różnie postrzegany. Jedni go uwielbiają, inni uważają piłkarza Juventusu za „boiskowego chama”. Jednak pewna rzecz się nie zmienia, Chorwat mimo 32 lat wciąż zalicza się do najlepszych napastników w Europie.