Marazm Les Bleus, czyli bez lidera ani rusz?


W ostatnim czasie, ba, w zasadzie od Euro 2008 pojawiło się mnóstwo głosów piętnujących reprezentację Francji. Jak mantrę powtarzano, że „Trójkolorowi” stracili swój styl, że gwiazdy przestały grać dla zespołu, a selekcjoner nie potrafi znaleźć wspólnego języka ze swoimi podopiecznymi. Czy zatem powinniśmy się spodziewać, że w kolejnych eliminacjach Francuzi znów zawiodą? A może zobaczymy prawdziwy renesans „Les Bleus”? Żadnego z tych wariantów nie sposób odrzucić.


Udostępnij na Udostępnij na

Mówiąc o korzeniach europejskiej piłki, myślimy o Anglii. Najbardziej rozwojowa oraz innowacyjna okazała się jednak francuska myśl piłkarska. To we Francji rozwinęło się wszystko to, co jest najbardziej fascynujące w profesjonalnej piłce. Europejskie puchary, mistrzostwa Europy i świata. Mimo że przez długie lata Francuzi nie do końca odnajdywali się w tym, co sami stworzyli (nieliczne wyjątki w piłce klubowej w postaci Stade Reims i reprezentacyjnej – trzecie miejsce na mundialu w 1958 roku), to kawałki układanki z biegiem czasu zaczynały do siebie pasować. W 1984 roku Francuzi wygrali mistrzostwa Starego Kontynentu i wydawało się, że to szczyt ich możliwości. Dopiero w kolejnych latach Francja pokazała światu, że ciągle się rozwija i da się zrobić więcej. Gdy złota generacja zdobywała w 1998 roku mistrzostwo świata (na własnym terenie) i dwa lata później mistrzostwo Europy (na boiskach Belgii i Holandii), zachwytom nie było końca. Hołdując zasadzie „pokaż mi, jak mocna jest twoja reprezentacja, a powiem ci, jak silna jest twoja piłka”, wieszczono, że w krótkim czasie francuskie kluby zdominują europejskie rozgrywki. Nie zdominowały, choć przypadek Lyonu (półfinał i trzy ćwierćfinały Ligi Mistrzów) pokazuje, że Francuzi potrafili mocno tam namieszać. Wróćmy jednak do francuskiej ekipy narodowej, bo o niej przecież mowa.

Zinedine Zidane przez lata był niekwestionowanym liderem reprezentacji
Zinedine Zidane przez lata był niekwestionowanym liderem reprezentacji (fot. footballteamplayers.com)

Po wspomnianym holendersko-belgijskim Euro Francuzi pojechali na mundial do Korei i Japonii, w którym jednak kompletnie zawiedli, zajmując ostatnie miejsce w grupie. Mimo że wynik był dla francuskich kibiców prawdziwym szokiem, starano się tłumaczyć kadrowiczów sędziowaniem czy złą aklimatyzacją. Na kolejnej dużej imprezie, którą było Euro w Portugalii, Francuzi zawiedli po raz drugi. Pojawiły się pierwsze wewnętrzne spory, które charyzmatyczni liderzy – Barthez, Thuram, Zidane czy Vieira – potrafili jednak rozwiązywać. Drużyna Jacquesa Santiniego z łatwością wyszła z grupy, ale odpadła w ćwierćfinale z późniejszymi sensacyjnymi mistrzami – Grekami. Wynik nie był kompromitujący, lecz mimo że na boiska wybiegali niemal ci sami zawodnicy, którzy kilka lat wcześniej zdobywali dwa najcenniejsze reprezentacyjne trofea, to ich gra i przede wszystkim podejście do obowiązków budziło wiele zastrzeżeń. Szybko znaleziono kozła ofiarnego w postaci Santiniego i nowym selekcjonerem został Raymond Domenech.

44-letni wówczas szkoleniowiec miał w zwyczaju nie konsultować z zespołem ani nikim innym pomysłu na grę i już po kilku miesiącach swojej przygody z reprezentacją pożegnał krytykującego go w mediach Piresa. Domenech chciał stopniowo odmładzać kadrę, ale widząc, jakie to przynosi wyniki (cztery remisy w eliminacjach do niemieckiego mundialu), był zmuszony do ponownego sięgnięcia po zasłużonych weteranów w osobach Thurama, Makelele, czy Zinedine’a Zidane’a, którzy po portugalskim Euro zakończyli kariery reprezentacyjne. Na mundialu w Niemczech znów mówiono o wewnętrznych problemach różnej maści, ale ponownie na wysokości zadania stanęła stara gwardia, która wszystkie niesnaski załatwiała w czterech ścianach reprezentacyjnej szatni. Francuzi pod wodzą Domenecha byli stawiani w roli faworytów, ale po wcześniejszych wpadkach nikt nie mówił głośno o wygraniu przez nich mundialu, a nawet dobrym zaprezentowaniu się. „Les Bleus” po słabym początku w grupie z meczu na mecz się rozkręcali. W bardzo dobrym stylu (po drodze pokonali Hiszpanów, Brazylijczyków i Portugalczyków) doszli do finału, w którym dopiero po karnych ulegli Włochom. Ten sukces uratował Domenecha na jakiś czas i rozpędził czarne chmury zbierające nad jego głową. Po tej imprezie „Zizou” i kilku jego kolegów definitywnie zakończyło kariery reprezentacyjne. Razem z odejściem wielkich gwiazd uleciał także team spirit. Kiedyś reprezentanci byli przyjaciółmi (przynajmniej takie sprawiali wrażenie i tak o sobie mówili), a od zakończenia mistrzostw świata w 2006 roku stali się obojętnymi sobie kolegami z pracy. Niektórzy francuscy dziennikarze zastanawiali się, czy dobry wynik w Niemczech był zasługą taktyki Domenecha czy może jednak charyzmy i posłuchu Zidane’a, genialnych umiejętności strzeleckich Henry’ego oraz znakomitej dyscypliny w destrukcji, za którą odpowiadali Gallas i Thuram w obronie oraz Makelele jako defensywny pomocnik.

Mogło się wydawać, że nowi gracze w kadrze (Ribery, Malouda, Abidal) z łatwością będą kontynuowali znakomitą pracę, którą wykonali u boku wspomnianych wcześniej gwiazd. Nic takiego się jednak nie stało. Kiedy Domenech ujawnił, w jaki sposób dobiera kadrowiczów, zaczęto się z niego naśmiewać. Kto przy zdrowych zmysłach deprecjonuje piłkarzy tylko dlatego, że są spod znaku Skorpiona, a nobilituje Lwy, które zdaniem francuskiego szkoleniowca są w stanie stworzyć najsilniejszą obronę? Kto tworzy darwinizm na mocy astrologii? Powiedzieć, że to niepoważne, to mało. Gdy Domenech wprowadzał kolejne absurdalne metody szkoleniowe, kłócił się z następnymi piłkarzami, a oni sprzeczali się także między sobą, było jasne, że nawet charyzmatyczny lider mógłby nie pomóc. Francuzi zresztą takiego gracza wtedy nie mieli. Jak na złość „Les Bleus” trafili do mocnej grupy z Holandią, Włochami i Rumunią. Nikt jednak nie wierzył, że wpadka z 2002 roku mogłaby się powtórzyć. Ribery zapowiedział nawet, że jedzie z kadrą po złoto. Zawstydzający remis z Rumunią, lanie od Holandii (1:4) i przegrana z Włochami odbiły się szerokim echem. Można dobrze się prezentować i odpaść po walce (co pokazali na tegorocznym Euro choćby Duńczycy i Chorwaci), ale drużynie pokroju Francji bezbarwna gra po prostu nie przystoi. „Trójkolorowi” mieli problemy nawet z wyprowadzaniem piłek, a co dopiero mówić o strzelaniu goli.

Jak to się stało, że po tamtym Euro Domenech nie stracił posady, zastanawiam się po dziś dzień. Otwarty konflikt, przypadkowy trener, fatalne wyniki – potrzebne było natychmiastowe działanie, tymczasem zdecydowano się na kwarantannę… i wrócono do starych metod. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Tak słabej i bezzębnej Francji dotąd nie widziałem. W eliminacjach do mundialu w RPA „Les Bleus” przypominali rycerza, który walczy na kopie bez zbroi. Dwa remisy z Rumunami czy wymęczone 1:0 z Litwą i… Wyspami Owczymi może nie szokują, ale topowe zespoły radzą sobie z takimi rywalami. Co więcej, eliminacyjne zmagania grupowe Francuzi zakończyli na drugiej lokacie za Serbami i musieli zagrać w barażu. Tam czekała na nich Irlandia. W meczu wyjazdowym Francuzi skromnie pokonali gospodarzy 1:0. W rewanżu doszło do jednego z największych skandali w historii piłki nożnej. Przewagę gości golem po nieco ponad pół godzinie gry udokumentował Robbie Keane, a w regulaminowym czasie gry bramki już nie padły. W dogrywce do siatki trafił Gallas po zagraniu ręką Henry’ego. Protesty Irlandczyków na nic się jednak zdały i do RPA pojechali Francuzi. Tam sędziowie im nie pomagali i „Trójkolorowi” skompromitowali się na kolejnej imprezie z rzędu. Co prawda po remisie z Urugwajem nastroje były umiarkowanie pozytywne, ale porażki z Meksykiem i RPA (dodajmy, że w słabym stylu) dopełniły czary goryczy. W międzyczasie doszło do bijatyki na treningu, wyzwisk zawodników względem siebie i całkowitego ignorowania mediów.

Jak pamiętamy, Domenecha wyrzucono z hukiem (choć nie bez walki), ale nie za bardzo było wiadomo, kto ten bajzel pozamiata. Do tego zawodnicy, którzy mieli podżegać do buntu (m.in. Anelka, Ribery, Evra), zostali zdyskwalifikowani, a przecież to oni mieli stanowić o sile reprezentacji. Oburzenia nie kryły władze związku i Chantal Jouanno, minister sportu, która otwarcie powiedziała: – Nie można przynosić wstydu Francji, a później grać w jej barwach. Nie rozumiem, dlaczego niektórzy domagają się, by przywódcy buntu z czasu mundialu wrócili do kadry. W końcu wybrano nowego selekcjonera. Został nim Laurent Blanc (jeden z filarów złotej generacji), który razem z Jeanem Tiganą i wspomnianym Domenechiem w 2004 roku był typowany do objęcia kadry. Udało się dopiero po sześciu latach. Byłem niemal pewny, że w tej roli Blanc sobie nie poradzi. Zresztą nie tylko ja byłem zdania, że czeka go trudne zadanie. – Blanc podejmował drużynę po nieudanym turnieju w RPA. Oznajmił, że zbuduje ją od podstaw – mówił Tadeusz Fogiel, ekspert zajmujący się ligą francuską. Że nie będzie to ekstremalne zadanie, sugerowały statystyki. – „Trójkolorowi” dysponują olbrzymim potencjałem. Wystarczy spojrzeć na liczby. W Lidze Mistrzów występuje 77 Francuzów, więcej jest tylko Hiszpanów – 81. Widać tam wielkie nazwiska, ale czy widać drużynę? Nie – mówił w październiku ubiegłego roku Fogiel. Niestety, przez długi czas francuscy zawodnicy gry w kadrze nie traktowali poważnie. Cierpiały na tym nie tylko CV reprezentantów, ale przede wszystkim wizerunek całej piłki. Moim zdaniem, stawiając twarde warunki gry (powrotu do kadry) liderowi drugiej linii – Ribery’emu – czy odsuwając zbyt pewnego siebie Anelkę, Blanc wyświadczył francuskiej piłce ogromną przysługę. – Zawiodłem bardzo wielu ludzi, na których mi zależało – mówił skruszony Ribery. Od tamtego czasu diametralnie się zmienił, co było widoczne i w Bayernie, i w reprezentacji.

Rozbitą i skompromitowaną drużynę Blanc jakimś cudem wskrzesił. Zaczął od porażki w towarzyskim starciu z Norwegią i przegranej z Białorusią w kwalifikacjach do Euro 2012. Gdy podniosły się głosy, że nie jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, aż do wspomnianych mistrzostw Europy nie przegrał kolejnych 21 spotkań (m.in. z Anglią, Brazylią i Niemcami)! W eliminacjach do Euro być może Francja nie zachwyciła, ale grała nieźle i niezwykle skutecznie. Gdy na samych mistrzostwach zespół Blanca nie przegrał 22. i 23. starcia i prezentował się momentami znakomicie, pomyślałem, że może nadszedł ten moment? Może Blanc umiejętnie połączył rutyniarzy z młodzieżą? Tak jak w jego drużynie, która nie miała sobie równych na przełomie tysiąclecia. Mimo porażki ze Szwecją Francuzi wyszli z grupy, czym spełnili oczekiwania minimum. W ćwierćfinale trafili niestety na rozpędzających się Hiszpanów, którzy tydzień później po raz pierwszy w historii obronili mistrzostwo Europy. Już na Euro ni stąd ni zowąd pojawiły się kolejne problemy sztucznie wykreowane przez niesforne gwiazdki – Nasriego, który zrugał dziennikarzy, i Ben Arfę, który powiedział Blancowi, że skoro w meczu o pietruszkę nie dostaje szansy na zaprezentowanie swoich umiejętności, to może powinien się spakować i wrócić do kraju. Po Euro rozstano się z Blankiem, choć nikt nie miał do niego pretensji za to, że kadra nie zrobiła więcej. W dodatku zaproponowano mu nowy kontrakt, ale go odrzucił. Wszystko wskazywało na to, że Francuzi znaleźli lidera, ale nie na boisku, tylko na ławce trenerskiej. Widocznie jeden z najlepszych francuskich obrońców w historii uznał, że jest to misja niemożliwa. Może nie wszystkie elementy szkodzące kadrze udało mu się odseparować i zamiast stać się liderem nowej reprezentacji (tym razem w roli trenera), był zmuszony odpuścić.

Wtedy na horyzoncie pojawił się Deschamps. Kolejny lider, który święcił największe reprezentacyjne triumfy w ostatnich latach wspólnie z Zidane’em czy Blankiem. Czy on sprawi, że francuska kadra zacznie grać jak za dawnych lat? Mam wątpliwości, choć uważam, że jeśli przyjmie neutralną postawę, Ribery może się stać jego prawą ręką i prawdziwym liderem. Blanc, zanim przejął kadrę, znakomicie radził sobie, trenując Bordeaux, które ze średniaka zamienił w zespół bijący się o europejskie puchary. W sezonie 2007/2008 jego klub był drugi w Ligue 1, a w kolejnym nie miał sobie równych. „L’Equipe” już wtedy zastanawiało się, czy Blanc nie byłby dobrą alternatywą dla Domenecha. Były obrońca „Les Bleus” znakomicie dogadywał się z piłkarzami i mimo że był bezkompromisowy, starał się zrozumieć swoich podopiecznych. Często z nimi rozmawiał i służył radą. Domenech nie miał takich dylematów. Zawsze stał z boku, był ponad swoimi podopiecznymi. Obawiam się, że z Deschampsem może być podobnie. Jako trener w piłce klubowej początek miał znakomity, bo z Monaco wywalczył awans do finału Ligi Mistrzów. Jednakże Marsylię ściągnął na samo dno ligowej tabeli. Dopiero w ostatnich meczach sezonu OM dźwignęło się na dziesiątą lokatę. Początek przygody z kadrą jest obiecujący, ale nasuwają się pytania. Na ile jest to zasługa Deschampsa, a na ile jego poprzednika? A może to czysty przypadek? Jako kapitan złotej drużyny w szatni rządził właśnie Deschamps, ale miał do pomocy równie wielkie autorytety. Czy były pomocnik „Les Bleus” pozwoli, aby teraz ktoś inny rządził w szatni? Indywidualności nie brakuje. Deschamps nie toleruje dialogu i bezwzględnie egzekwuje swoje zasady. Jeśli będzie chciał stłamsić niesforne charaktery, może mu się to odbić czkawką. Czy syn marnotrawny Franck Ribery mógłby stanowić pewną linię porozumienia na linii trener – zespół? Chyba już stanowi.

W trwających obecnie eliminacjach do brazylijskiego mundialu Francuzi pokonali w Helsinkach Finów, a na własnym stadionie rozprawili się z Białorusinami. Nie są to rywale z najwyższej półki, więc po cichu liczyłem, że więcej informacji o formie francuskiej drużyny dostanę po wczorajszym meczu z mistrzami świata i Europy – Hiszpanami. Trudno powiedzieć, czy takowe otrzymałem. Z jednej strony Francuzi rozegrali niezłe spotkanie, urywając punkt w starciu wyjazdowym z najlepszą obecnie drużyną świata. Z drugiej jednak to Hiszpanie byli zespołem zdecydowanie lepszym. Goście nie mogli grać otwartej piłki, więc i futbol prezentowany przez podopiecznych Didiera Deschampsa był nieco asekuracyjny.

Ciekawe jest jednak to, że Deschamps poszedł drogą Blanca i odsunął (przynajmniej chwilowo) awanturników. Z Hiszpanią nie zagrali ani Ben Arfa, ani Nasri. Szansę dostali natomiast 23-letni Maxime Gonalons, świetnie spisujący się w PSG Blaise Matuidi i Mamadou Sakho. Deschamps bez chwili wątpliwości postawił też na Koscielnego, który u Blanca za wiele nie grał. Na skrzydłach Deschamps ma Ribery’ego i Meneza. W bramce Llorisa. Czy można chcieć czegoś więcej? Znów mamy fuzję rutyny z młodością, oazę spokoju z wybuchowymi charakterami. Każdy z wielkich futbolowych triumfów Francuzów miał swojego Napoleona. W 1958 roku był Raymond Kopa, w 1984 Platini, a w 1998 i 2000 Zidane. Jeszcze nie dawno do takiej roli aspirowali Nasri i Gourcouff, ale w obliczu ostatnich zdarzeń kandydatury te wyglądają jak kiepski żart. Ten pierwszy zniszczył atmosferę w szatni Arsenalu, a później to samo chciał zrobić w reprezentacji. Tego drugiego nie zaakceptowała drużyna, a sztucznie kreowani liderzy zawsze kończą najgorzej. Mimo że opaskę kapitańską nosi Lloris, to na boisku widać, że przywódcą jest syn marnotrawny Ribery. W zasadzie jest on jedynym prawdziwym łącznikiem, który pamięta wicemistrzostwo z Niemiec. Deschamps ufa mu bezgranicznie i jeśli piłkarz Bayernu będzie potrafił zmotywować zespół do ciężkiej pracy (w bawarskim klubie pokazał, że potrafi), to reprezentacja Francji niedługo przestanie być postrzegana jako wiecznie drzemiąca zbieranina gwiazdorów bez pomysłu na grę, a znów będzie stawiana w roli faworytów każdego turnieju. Francuzi za cztery lata będą mieli w swoim kraju mistrzostwa Europy. Czy nie jest to idealny powód, aby historia zatoczyła koło i podobnie jak Zidane w 1998 roku, tak i Ribery w 2016 sprawił, że Francja wróci na właściwe tory?

Komentarze
~Pitcha (gość) - 12 lat temu

Otworzyłem stronę z tym artykułem i zobaczyłem,
jaki on dłuuuugi, trochę mi się nie chciało
czytać, ale stwierdziłem, że chociaż początek
przeczytam... Tak mi się spodobało, tak mnie
wciągnęło, że nawet nie zauważyłem, że już po
wszystkim. Wielkie brawa dla autora, super artykuł,
oby takich więcej!

Odpowiedz
~Burton (gość) - 12 lat temu

W ostatnim czasie przewinelo sie kilka tekstów o
Francuzach i Domenechu, który zawalił ostatnie lata
reprezentacji i nie było w nich nic odkrywczego.
Nakreślenie arytkułu o liderach jest znakomite.
Tekst może i trochę przydługawy, ale cieszę się,
ze sa ludzie, którzy maja tak fantastyczne podejscie
i potrafia tak zgrabnie operować słowem. Gratuluję
pomysłu :)

Odpowiedz
~Engl (gość) - 12 lat temu

Autor sam sobie pisze te pochwalne komentarze?
Ciekawsze teksty można przeczytać na wikipedii.

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze