붉은 악마 ("Czerwone Diabły") – to nazwa powstałej w 1995 roku oficjalnej grupy zrzeszającej kibiców reprezentacji Korei Południowej w piłce nożnej. Swój rozkwit przeżyła, co nie jest żadnym zaskoczeniem, podczas rozgrywanego w 2002 roku mundialu w Korei i Japonii. W przeszło 50-milionowym kraju staje się jednak z wolna grupką zapaleńców porównywalną z grupą sympatyków Stali Kraśnik. Czy ojczyzna półfinalisty mistrzostw świata jest pierwszym krajem, w którym e-sport wyparł tradycyjne dyscypliny sportu?
Koreańskie „Czerwone Diabły”
Aby wstąpić do grupy „Czerwonych Diabłów”, nie trzeba znać zwycięskiego składu Korei z meczu z Polską. Każdy Koreańczyk, który zechce wspierać drużynę narodową w czasie jednego z jej spotkań, staje się jej oficjalnym członkiem. Obowiązuje raczej jednolity ubiór (barwy narodowe), a miejsce, w którym podczas meczów domowych dostrzeżemy nazywającą siebie dwunastym zawodnikiem grupę, jest znajdująca się za jedną z bramek północna trybuna stadionu. Podobieństw z europejskimi fanami jest więcej. Mają oni również własne przyśpiewki czy charakterystyczny sposób dopingu swoich ulubieńców. Najważniejszą różnicą jest jednak liczebność, która w kraju współorganizatora mundialu w 2002 roku staje się coraz większym problemem.
Uściślając – zainteresowanie sportem w Korei Południowej nigdy nie było zbyt duże. Desperackie próby zapełnienia stadionów podczas wspomnianego mundialu czy oferowanie wynagrodzenia rodakom, którzy zgodzili się zasiąść na trybunach podczas tegorocznych zimowych igrzysk olimpijskich, zdecydowanie potwierdzają ten fakt. Obrazu sytuacji dopełnia najniższa od lat frekwencja na meczach tamtejszej K League. Podczas jednej z kolejek spotkania koreańskiej ekstraklasy obejrzało z wysokości trybun łącznie 18 tysięcy osób, co daje średnio 3 tysiące osób na spotkanie. Mniej niż 2 tysiące widzów pojawiło się na domowym meczu Ulsan Hyundai Horangi – mistrza Azji z 2012 roku. Czy tak niskie zainteresowanie meczami najstarszej zawodowej ligi w Azji ma jakiś szczególny powód, czy może władze tego jakże dumnego państwa dały sobie spokój z usilnym wpajaniem rodakom miłości do futbolu?
W kamasze
W Korei Południowej istnieje powszechna obowiązkowa służba wojskowa. Zobowiązany do odbycia trwającego 21 miesięcy szkolenia militarnego jest każdy dorosły mężczyzna. Dodatkowo musi uczynić to przed ukończeniem 35. roku życia. Choć można starać się o jej czasowe odroczenie, to ostateczna decyzja dotycząca momentu odbycia służby wojskowej nie należy do obywatela. Z obowiązku tego nie są zwolnieni nawet miejscowi idole, celebryci czy grający poza granicami piłkarze, choć właśnie w przypadku sportowców sytuacja wygląda nieco inaczej.
Do momentu ukończenia 28. roku życia każdego z zawodowych piłkarzy czeka niemal dwuletnie wypożyczenie z ich macierzystego klubu do drugoligowego wojskowego klubu Asan Mugungh. Tuż przed mistrzostwami świata w Rosji na takie wypożyczenie udało się dwóch obrońców: Hong Chul i Kim Min-woo oraz pomocnik Ju Se-jong. Jedynym ratunkiem przed służbą wojskową jest dla sportowców odniesienie sukcesu na arenie międzynarodowej. W przypadku piłkarzy stało się tak już dwukrotnie – po raz pierwszy po zajęciu czwartego miejsca na mundialu w 2002 roku i po raz drugi, gdy w 2014 roku reprezentacja Korei wywalczyła złoto na Azjatyckich Igrzyskach Olimpijskich.
Dla kibiców na świecie najistotniejszy powinien być fakt, że zwolnienia ze służby nie uzyskał jeszcze Heung-min Son, o którego czasowym wcieleniu do armii mówi się coraz więcej. Najlepszy obecnie koreański piłkarz nie uczestniczył w Azjatyckich Igrzyskach Olimpijskich, gdyż jego ówczesny klub (Bayer Leverkusen) nie wyraził na to zgody – miał do tego prawo, ponieważ wspomniana impreza nie znajduje się pod egidą FIFA. Powinno to oznaczać, że na trwającym czempionacie zawodnik Tottenhamu będzie dodatkowo zmotywowany, prawda? Otóż nie do końca.
Jako że mundial rozgrywany jest zbyt daleko od Seulu, szanse Koreańczyków z Południa choćby na wyjście z grupy są raczej niewielkie. Nawet w przypadku cudownego osiągnięcia 1/8 finału liczenie na przychylniejsze spojrzenie koreańskich władz jest dość naiwne. W kontekście walki o zwolnienie ze służby o wiele bardziej istotniejsze wydają się właśnie Igrzyska Azjatyckie, które rozegrane zostaną już w styczniu w Indonezji. Szansa na jakikolwiek sukces będzie tam nieporównywalnie większa, a dla południowokoreańskiego rządu kaliber imprezy nie ma większego znaczenia.
E-sport
Ustaliliśmy już, że Korea Południowa nie jest wymarzoną ojczyzną dla aspirującego piłkarza. Nie dość, że zainteresowanie jego poczynaniami będzie stosunkowo niewielkie, to w kluczowym momencie na drodze do kariery stanąć mu mogą obowiązki wobec ojczyzny.
Uwarunkowania kulturowe Korei, do których nie do końca pasuje futbol, znakomicie wykorzystał e-sport. Trudno mówić tu o wypieraniu sportu tradycyjnego, jednak proporcje osób uprawiających zawodowo e-sport i zawodowych sportowców są w porównaniu z Europą mocno zachwiane. Sięgające końca XX wieku zjawisko rozwinęło się w tym 50-milionowym azjatyckim państwie na niebywałą skalę. Za przykład może posłużyć gra StarCraft, która została zupełnie zdominowana przez Koreańczyków z Południa. Znaczne sukcesy odnoszą oni także w innych grach, jak choćby League of Legends czy Overwatch. Na obecną sytuację walnie wpłynął oczywiście bum technologiczny, który stosunkowo wcześnie pozwolił Azjatom zainteresować się tematyką gier komputerowych. Ziarno padło niewątpliwie na podatny grunt, wystarczy bowiem wspomnieć, że liczba osób gromadzących się na widowni e-sportowych finałów sięga 50 tysięcy.