Sezon 2011/2012 – „Giki” zdobywa tytuł mistrza Polski wraz ze Śląskiem Wrocław, w którego barwach zalicza 12 występów, zdobywając dwie bramki. Rywalizację w ataku wrocławskiego zespołu przegrywa z takimi tuzami jak Cristian Diaz i Johan Voskamp. Rok później Łukasz za porozumieniem stron rozwiązuje umowę z „WKS-em” i odchodzi namaszczony przez media jako główny winowajca w aferze „Gikiewiczgate”. Kto na całym zamieszaniu wyszedł lepiej?
Po rozstaniu ze Śląskiem wokół Łukasza Gikiewicza atmosfera była tak gęsta, że można ją było ciąć nożem, a sam zawodnik postanowił odciąć się od medialnego zamieszania, w którym był głównym „bohaterem”. Urodzony w Olsztynie zawodnik zamienił Polskę na słoneczny Cypr i koszulkę Omonii Nikozja, gdzie w 24 spotkaniach zdobył osiem bramek.
Wydawać się mogło, że „Giki” wyjeżdża z kraju, by odciąć się od wszechobecnego szumu, który go dotyczył, a kiedy tylko emocję opadną, zawodnik ponownie zawita na boiska polskiej ekstraklasy. Nic bardziej mylnego. Po rocznym pobycie w ciepłym Cyprze polski napastnik wybrał jeszcze bardziej zaskakujący kierunek – Kazachstan, gdzie zasilił szeregi Toboła Kostanaj.
Jako że życie Łukasza to prawdziwy rollercoaster, to i tym razem nie wszystko poszło po jego myśli. Jak sam przyznał w wywiadzie, którego udzielił portalowi „Weszło”, do Azji poszedł… w ciemno, nie mając żadnej wiedzy na temat warunków, jakie może zastać na miejscu. Półroczny pobyt można uznać za niewypał, „Giki” w 12 występach nie zdołał zdobyć ani jednego gola i rozstał się z Tobołem bez żalu, zwłaszcza że jak z nieba spadła mu oferta AEL-u, z którym polski napastnik mógł pokazać się na europejskiej arenie. W barwach cypryjskiego klubu napastnik rodem z Olsztyna miał okazję zmierzyć się w eliminacjach do Ligi Mistrzów z Zenitem (zresztą udało mu się zdobyć bramkę w pojedynku z rosyjskim gigantem).
Po niepowodzeniu w dwumeczu z zespołem z Petersburga bramy do piłkarskiego raju pozostały zamknięte, ale również w eliminacjach do Ligi Europy los nie okazał się łaskawy i Cypryjczycy musieli stawić czoła „Kogutom” z White Hart Line. Tak więc jeśli komuś wydawać się mogło, że Gikiewicz wyjechał z Polski na piłkarskie wakacje, to grubo się pomylił.
Jednak sielanka na Wyspie Afrodyty nie mogła trwać zbyt długo, jak to w życiu polskiego napastnika bywa, więc i tym razem na jego drodze pojawiły się trudności. Trener, który ściągnął go do AEL-u, został odsunięty, a Łukasz z miejsca stracił miejsce w składzie, będąc bez większych szans na jego odzyskanie. Skoro na Cyprze było źle, to przecież nie można już trafić gorzej, a jednak… pech nie opuszczał napastnika.
Przeniósł się do Bułgarii, gdzie miał stanowić o sile ognia w zespole Levskiego Sofia. Wydawać się mogło, że to dobry wybór, liga skrojona na miarę polskiego snajpera, więc co mogło pójść źle? Okazało się powiem, że „Giki” trafił z deszczu pod rynnę. Przed zespołem postawiono wysokie cele, którym nie potrafiono sprostać i tak zamiast zaznać stabilizacji, znowu po pół roku trzeba było szukać swojego miejsca na ziemi.
Kierunek Azja
Polski napastnik po nieudanej przygodzie w Bułgarii spakował walizki i ruszył na podbój Arabii Saudyjskiej – a konkretnej rzecz biorąc, zasilił szeregi zespołu Al Wehda Club. Wyruszyć w nieznane, zwłaszcza w kierunku, na który zdecydował się Łukasz, to dość odważna i szaleńcza próba, ale być może niekoniecznie pozbawiona sensu, jak się nam wydaje? Wszak wiedząc, że opinia w kraju nie jest najlepsza, snajper nie miał zbyt wiele do stracenia, zwłaszcza że miał wsparcie swojej chorwackiej partnerki, Anji Grgin.
Przygodę „Gikiego” z saudyjskim zespołem niestety również trudno uznać za udaną. W barwach „Rycerzy Mekki” zaliczył osiem występów, ale w żadnym z nich nie zdołał umieścić piłki w bramce rywali. Myślicie, że tym razem olsztyński napastnik wrócił do kraju nad Wisłą? Cóż za zaskoczenie – niestety, ale nie.
Tym razem wybór padł na Tajlandię. Snajper trafił do drużyny Ratchaburi FC. W barwach nowego klubu w końcu udało mu się trafić do siatki – uczynił to po niemal 1,5 rocznej przerwie. Do zdobytego gola dołożył jeszcze krajowy puchar. Jesienią 2016 roku „Giki” znów zmienił klub, tym razem zasilił szeregi Bec-Tero Sassana, a trener obdarzył Polaka znacznie większym zaufaniem, na skutek czego ten odblokował się na dobre. Przypomniał sobie również, na czym polega zadanie napastnika i tym razem wywiązywał się ze swoich obowiązków dużo lepiej niż w poprzednich klubach.
Co prawda Bec-Tero było nastawione na promocję zdolnej młodzieży, a więc Łukasz nie bardzo mógł liczyć na pomoc kolegów, ale mimo wszystko udało mu się wykręcić znacznie lepszy bilans bramkowy niż w poprzednich latach i sezon zakończył z czterema bramkami, dorzucając do tego dwie asysty.
Znaleźć swoje miejsce na ziemi
Po niemal roku spędzonym w Tajlandii polski napastnik po raz kolejny postanowił wyruszyć w świat w celu poszukiwania nowego klubu. Tym razem los sprawił, że trafił on do Jordanii, gdzie wzmocnił siłę ognia w zespole Al Faisaly.
Obecny klub olsztyńskiego napastnika to jeden z piłkarskich potentatów azjatyckiej piłki. W ubiegłym sezonie świętował mistrzostwo swojego kraju, do którego walnie przyczynił się polski snajper, w 11 spotkaniach zdobywając pięć goli. Swoją dominację klub z Ammanu potwierdził również w rozgrywkach krajowego pucharu, gdzie po konkursie rzutów karnych pokonal Al. Jazzire. W trwającym sezonie po rozegraniu 13 kolejek ubiegłoroczny mistrz zajmuje czwarte miejsce, ze stratą ośmiu „oczek” do prowadzącego Al Wehdat.
Po kilku latach piłkarskiej tułaczki i zwiedzania różnych zakątków świata można stwierdzić, że „Giki” znalazł swoje miejsce na ziemi i okazała się nim odległa Jordania. Spełnia się jako człowiek, sportowiec i realizuje swe piłkarskie marzenia w warunkach, o których większość zawodników występujących na boiskach polskiej ekstraklasy może tylko pomarzyć.
Czy w wieku 30 lat pochodzący z Olsztyna napastnik zamierza wrócić do Polski i przypomnieć się polskim kibicom, którym kojarzy się głównie za sprawą swojej nieskuteczności prezentowanej na krajowym podwórku i aferą z Patrikiem Mrazem? Jak to zwykle w pokręconych przygodach Gikiewiczna bywa, niczego nie można zakładać i nie wiadomo, jak potoczą się jego losy, gdy otrzyma telefon od prezesów któregoś z polskich klubów.
Jedno jest pewne – piłkarskie podboje nauczyły polskiego snajpera… życia. W czasie swoich podróży zdołał poznać wiele kultur, zwiedzić kilka egzotycznych państw i pewnie gdyby nie przebieg jego kariery, to większość tych krajów „Giki” mógłby odwiedzić dopiero na wakacje. Możemy być pewni, że 30-latek i podjęte przez niego decyzję zaskoczą nas wszystkich jeszcze nie raz, dlatego warto od czasu do czasu rzucić okiem w kierunku dalekiej Jordanii i prześledzić losy byłego napastnika Śląska Wrocław.