Zadowolenie. W ten sposób można najłatwiej określić reakcje i nastroje panujące wśród polskich kibiców po losowaniu el. MŚ w Rosji. I trudno się z tym nie zgodzić. O ile w momencie dolosowania Polski do grupy E nie wyglądało to różowo, o tyle po usłyszeniu „Rumunia” większość komentatorów i ekspertów odetchnęła z ulgą. Uniknęliśmy mocniejszych od nas.
Tak, powtórzę to jeszcze raz. Uniknęliśmy zespołów lepszych od nas, bo trudno za takowe uznać rozstawione wyżej Rumunię i Danię. W tym wypadku szczęście się do nas uśmiechnęło i wydaje się, że szansa na wyjazd na mistrzostwa świata jest dosyć spora. Jeżeli ktoś uważa, że trafiliśmy źle, bądź mogliśmy lepiej, niestety mija się z prawdą. Jasne, mogliśmy przecież wylosować zamiast Duńczyków Bośnię, a zamiast Czarnogóry Wyspy Owcze. Pełna zgoda. Nie zapominać jednak należy, że uniknęliśmy Anglików, z którymi permanentnie przegrywamy, Włochów, którzy nam nigdy nie leżeli, czy też Turków – którzy byli najsilniejszą reprezentacją z czwartego koszyka. Los oszczędził nam też potyczki z Finami wybieranymi z rekordowo niskiego – piątego, koszyka. Tak więc nie jest najgorzej i powinniśmy to docenić.
Oczywiście nie jesteśmy w stanie przewidzieć formy naszych reprezentantów za niespełna rok dzielący nas od pierwszego starcia. Na ten moment wydaje się jednak, że w całej grupie jesteśmy najmocniejsi. Hurraoptymizm? Być może. Jednak jak tu nie być optymistą w przypadku, gdy mamy najwyżej wycenianą kadrę w całej grupie, jesteśmy blisko zagrania na Euro, a średni wiek naszej kadry pozwala sądzić, że to właśnie w latach 2016-2018 może przypaść jej najlepszy okres?
Zanim jednak przejdziemy do grupowych zmagań i zaczniemy liczyć punkty (oby nie tym razem), prześledźmy, z kim przyjdzie nam zagrać. Pozwolicie, że przeanalizuję dla Was naszych rywali.
Opanować środek pola
Duńczycy. Dlaczego pierwsi? Ponieważ to oni, oprócz nas, są w tej grupie najmocniejsi i to prawdopodobnie z nimi będziemy walczyć o końcowe zwycięstwo. W przypadku „Gangu Olsena” przez lata cierpieliśmy na chroniczną nieumiejętność grania ze Skandynawami, której ofiarami padali kolejno: Boniek, Janas (1:5 w Poznaniu) i Beenhakker (debiut w Odense, żenujące 0:2). Przełamanie nastąpiło dopiero za kadencji Fornalika, który ograł Eriksena i spółkę 3:2 w Gdańsku, zapewniając Polakom pierwsze od 1977 roku zwycięstwo nad drużyną z cieśniny Skagerrak. Już to powinno zapowiadać, jak ciężki orzech do zgryzienia czeka podopiecznych Adama Nawałki.
Czego powinniśmy się obawiać? Przede wszystkim środka pola. Eriksen, Krohn-Dehli, Hojbjerg. Przyznacie, robi wrażenie. Nie ulega wątpliwości, że w starciu z tak bardzo kreatywną linią pomocy nasza druga linia może mieć duże problemy z opanowaniem tej strefy boiska, która jak wszyscy doskonale wiemy, jest kluczowa dla przebiegu spotkania. Na ten moment to właśnie ta formacja jest główną kartą przetargową Duńczyków i ich głównym atutem. Powstrzymanie tej trójki zawodników powinno stać się w pierwszej kolejności zadaniem Nawałki i jego sztabu szkoleniowego.
Kolejne atuty? Solidna defensywna, w której prym od lat wiodą Agger i Kjaer. Pierwszego przedstawiać nie trzeba, aczkolwiek należy podkreślić, że były piłkarz Liverpoolu najlepsze lata raczej ma już za sobą. Nie zmienia to jednak faktu, że nadal stanowi istotny element układanki Olsena i daje radę na międzynarodowym poziomie.
Nie ma się czego obawiać
„Wygraliśmy. Mamy pierwsze miejsce” – tymi słowami, wg Gheorghe Hagiego, miał zareagować na wynik losowania rumuński selekcjoner Anghela Iordanescu. Nie ma co ukrywać – w Rumunii panują podobne nastroje co w Polsce i nad Morzem Czarnym nie wyobrażają sobie, żeby miało ich zabraknąć na boiskach Rosji w 2018 roku. Jest to jednak opinia mijająca się z rzeczywistością. Fakt, Rumuni znajdują się obecnie w euforii wynikającej z dobrych wyników reprezentacji w eliminacjach do mistrzostw Europy we Francji. Znajdują się na czele tabeli, wyprzedzając o punkt Irlandię Północną i o trzy Węgry. W dodatku, oprócz meczu z Madziarami, wszystkie kluczowe spotkania grupy będą rozgrywali już w Bukareszcie. Jednak jak spojrzycie na skład tej grupy, przyznacie – to nie jest elita. Grecy w głębokim kryzysie, Węgrzy szukający swojej tożsamości i Irlandczycy z Północy, groźni, ale piłkarsko ubodzy. Nic więc dziwnego, że Rumuni znajdują się na czele tej mało wymagającej grupy i dosyć pewnym krokiem zmierzają na francuskie boiska.
W ostatnim czasie trudno jednak znaleźć w reprezentacji Rumunii piłkarzy klasy międzynarodowej lub chociażby europejskiej. Czasy, kiedy żółte trykoty przywdziewali Hagi, Petrescu, Munteanu i Popescu, bezpowrotnie minęły i tylko Iordanescu, który miał okazję trenować te „złote pokolenie” rumuńskiej piłki, przypomina o dawnej potędze. Na ten moment tylko Vlad Chiriches, obecnie grający w Tottenhamie, a także Alexandru Maxim mogą być uznawani za piłkarzy, którzy znajdują się w notesach skautów na Starym Kontynencie. Ciprian Marica odcina już raczej kupony od kariery w Getafe, Rusescu prawdopodobnie znów czeka ławka w Sevilli bądź ponowne wypożyczenia, a Stancu ma ciągłe problemy z kontuzjami.
Przyznam szczerze – z wylosowania Rumunów ucieszyłem się najbardziej. Ogranie ich powinno być dla podopiecznych Adama Nawałki obowiązkiem.
Drużyna z potencjałem
W poprzednich eliminacjach Czarnogórcy napsuli nam sporo krwi mimo tego, że w obu spotkaniach byliśmy lepsi. Głupota Ludovica Obraniaka i pech w spotkaniu na Narodowym spowodowały jednak, że ostatecznie zdobyliśmy dwa punkty (albo straciliśmy cztery), utrudniając sobie walkę o awans na mistrzostwa świata w Brazylii. Tamte eliminacje były zresztą całkiem dobre w wykonaniu piłkarzy znad Adriatyku. Piorunujący początek, zwycięstwa z Ukrainą i urwanie punktów Anglikom mogły zwiastować, że powalczą o awans na mundial, co ostatecznie się nie udało.
W tych eliminacjach tak różowo już nie jest. Porażki z Austrią, Szwecją i Rosją pogrzebały już na starcie szanse na awans podopiecznych Branko Brnovicia. Trudno już nie uznać, że te eliminacje posłużą raczej za przygotowanie do następnych, ograniczając swoją rolę do poligonu doświadczalnego. A jakby nie patrzeć, możliwości do szukania nowych rozwiązań są. Vucinić, Jovetić, Savić, Basa, do tego kilku solidnych rzemieślników i rysuje nam się reprezentacja, która przy odrobinie szczęścia może zagrozić najlepszym.
Kwestią do rozwiązania postają na pewno kibice, których opanowanie powinno być jednym z głównych zadań związku. Nie ma co ukrywać – każdy mecz w Podgoricy trzeba uznać za spotkanie podwyższonego ryzyka, a problemy na niwie pozasportowej nigdy nie szły w parze z dużymi sukcesami.
„One Man Show”?
Trudno nie zgodzić się z opinią, że reprezentacja Armenii to teatr jednego aktora. Henrikh Mchitarjan to piłkarz, który na Kaukazie rodzi się raz na 50 lat. Oprócz gracza Borussii Dortmund trudno wskazać tutaj jakiegokolwiek innego znanego zawodnika, który prezentowałby przynajmniej poziom europejski. Dlatego dwójkę pozostałych rozpoznawalnych piłkarzy tworzą Aras Ozbiliz i Marcos Pizzelli – obaj nieurodzeni w Armenii.
Mimo to, gdy ktoś spojrzy na wyniki z poprzednich eliminacji, mógłby chwycić się za głowę. Zwycięstwa na wyjeździe z Danią (4:0) i Czechami, trzy punkty z Bułgarią i remis z Włochami w Neapolu pozwoliły Ormianom walczyć o awans praktycznie do ostatniej kolejki. Ostatecznie się nie udało, co nie zmienia jednak faktu, że Mchitarjan i spółka pozostawili po sobie świetne wrażenie. W tych eliminacjach nie idzie już tak dobrze i na ten moment zdobyli tylko jeden punkt w pięciu spotkaniach.
Trudno jednak przypuszczać, że wyjazd do Erywania będzie przyjemny. Portugalia wygrała tam ostanio 3:2, jednak gdyby nie przebłysk geniuszu Ronaldo, który praktycznie w pojedynkę rozstrzygnął losy spotkania, podopieczni Fernando Santosa mogliby wrócić na tarczy.
To jeszcze Europa?
Takie samo pytanie zadają sobie wszyscy, którzy zmuszeni są jechać na spotkanie europejskich pucharów do Astany, Karagandy czy też Ałma-Aty. Kazachstan jest jednak obecnie jednym z najszybciej rozwijających się państw na świecie, do czego przysłużyły się duże zasoby surowców mineralnych i miejscowa piłka również to odczuła. FC Astana odprawiła właśnie Maribor z eliminacji Ligi Mistrzów, a w kadrze ma m.in. Nemanję Maksimowicia – gwiazdę niedawno zakończonych MŚ U-20. Progres jest widoczny, chociaż co znamienne, dotyczy on na razie piłki klubowej. Reprezentacja gra słabo i w eliminacjach do mistrzostw Europy uciułała zaledwie jeden punkt, remisując u siebie z Łotwą.
Największym problemem będzie więc konieczność podróży i gry w nie do końca sprzyjających warunkach w innej strefie czasowej. Już raz to przerabialiśmy, kiedy ekipa Beenhakkera przywiozła z Kazachstanu jednobramkowe zwycięstwo. Teraz będzie równie ciężko, zwłaszcza że to właśnie tam zaczynamy eliminacje.
Czy warto na kogoś zwrócić uwagę? Nie chcę zgrywać omnibusa i przyznam szczerze, że kazachscy piłkarze są dla mnie kompletnie anonimowi. Sukcesy piłki klubowej na razie nie mają przełożenia na poprawę gry reprezentacji, jednak kiedyś musi do tego dojść. Oby ten proces nie zaczął się właśnie na spotkaniu z Polską.
Nie wylosowaliśmy najgorzej. Powtórzę to jeszcze raz i sam osobiście jestem pełen optymizmu. Teraz wszystko w nogach i rękach piłkarzy, gdyż wyjazd do Rosji stał się dzięki temu losowaniu bardzo realny. Jeżeli uda nam się ustabilizować formę reprezentacji, kwestia awansu nie powinna podlegać dyskusji.