Tyle samo punktów, tyle samo strzelonych i tyle samo straconych bramek. Te trzy elementy łączyły, do czasu rozpoczęcia 20. serii gier, dwie najgorsze drużyny PKO Ekstraklasa. ŁKS i Wisła Kraków zgromadziły w 19 meczach raptem 14 punktów. Co równie ciekawe, gdyby wziąć pod uwagę mecze wyłącznie rozgrywane u siebie, na dnie tabeli byliby łodzianie. Natomiast, gdyby decydowały wyłącznie mecze rozgrywane na wyjeździe, na dnie tabeli spoczęliby wiślacy. Ostatecznie wiadomo już, że to „Rycerze Wiosny” będą musieli najbliższe tygodnie spędzić na ostatnim miejscu.
Nie dało się nie odnieść wrażenia, że dzisiejsze starcie będzie jednym z najważniejszych w tym roku i prawdopodobnie najważniejszym w tym sezonie. Oczywiście obie ekipy – i Wisła, i ŁKS – przezimują najbliższe tygodnie w strefie spadkowej. Jednakże nadal nie wiadomo było, która drużyna spędzi przerwę zimową na dnie tabeli.
Szkoleniowiec gospodarzy nieco studził nastroje przed spotkaniem z „Białą Gwiazdą”. – Biorąc pod uwagę, że to ostatni mecz w tym roku i to, jak układa się ta tabela oraz z kim gramy, to na pewno istotne spotkanie. Ale na pewno nie jest to mecz, który definitywnie zdecyduje, gdzie będzie ŁKS w przyszłym sezonie grał. Jesteśmy w takiej samej sytuacji jak Wisła, ale zespoły przed nami nie czują się i nie mogą czuć się bezpiecznie. Ważny mecz, ale nie decydujący o przyszłości – tłumaczył Kazimierz Moskal.
Co ciekawe, gdyby wziąć pod uwagę mecze u siebie ostatni byłby ŁKS. A jeśli wziąć pod uwagę mecze na wyjeździe – ostatnia byłaby Wisła, która w roli gościa ugrała w obecnych rozgrywkach raptem dwa oczka… #ŁKSWIS #Ekstraklasa https://t.co/cu8wcoufbW
— Wojciech Bąkowicz (@WBakowicz) December 19, 2019
Rozpędzeni wiślacy
Gra Wisły Kraków pod wodzą Artura Skowronka wygląda coraz lepiej. Progres „Białej Gwiazdy” można było zauważyć w poprzednich przegranych meczach ze Śląskiem Wrocław czy z Lechią Gdańsk. Bardzo przyzwoicie krakowianie spisali się również w Zabrzu, ale ostatecznie obejmując dwukrotnie prowadzenie, nie potrafili go obronić. Pierwsze punkty przyszły dopiero przed tygodniem.
To wtedy do Krakowa przyjechał lider ze Szczecina. Mało kto zakładał, że dojdzie do jakiejś sensacji w postaci korzystnego wyniku dla Wisły. Jednakże krakowianie po raz pierwszy od 104 dni, na co złożyło się w sumie 11 kolejek, zgarnęli komplet punktów. Przed dzisiejszym spotkaniem z ŁKS-em wielu ekspertów zastanawiało się, czy w ostatnim meczu w 2019 roku krakowianie będą w stanie powtórzyć sukces sprzed tygodnia.
To się nam posypał worek z bramkami w Łodzi #łkswis
— Marcin Pachulski (@M_Pachulski) December 19, 2019
A to wcale takie oczywiste nie było. Chociażby ze względu na to, że Wisła w obecnych rozgrywkach zgarnęła jedynie dwa oczka, grając na wyjeździe. Ponadto szczecinianie nie spisali się w zeszły piątek jak na lidera przystało. A ŁKS? A ŁKS, jak wiadomo, jest niebywale nieprzewidywalny.
Łodzianie od początku obecnego sezonu grają całkiem przyzwoicie. Podopieczni Kazimierza Moskala lubią grać piłką, co w ekstraklasie wcale nie jest zbyt często praktykowane. Jak wiadomo – zamiast ładnej i efektownej gry – drużyny na najwyższym poziomie rozgrywkowym wolą grać pragmatycznie. Niekoniecznie efektownie, ale efektywnie. Jak już wspomniano, ŁKS idzie pod prąd. I faktycznie, może nie ma zbyt wielu punktów, ale zewsząd słychać, że zarówno Moskal, jak i włodarze ŁKS-u nie zamierzają zmieniać swojej filozofii. Nawet jeśli oznaczałoby to spadek.
Mecz jak cały dotychczasowy sezon
Z czym nam się kojarzyła Wisła sprzed roku? Oczywiście poza ogromnymi problemami finansowymi od strony sportowej należy wspomnieć, że grała naprawdę efektownie. Mało który mecz „Białej Gwiazdy” w zeszłym sezonie był nudny. Bardzo podobnie jak dzisiaj w spotkaniach ŁKS-u. Natomiast to, co różni tamtą Wisłę od dzisiejszego Łódzkiego Klubu Sportowego, to oczywiście punkty. Krakowianie punktowali znacznie częściej.
Dzisiejsze spotkanie wydawało się znakomitą powtórką z rozrywki z poprzednich meczów obecnego sezonu ŁKS-u oraz Wisły z zeszłych rozgrywek. Już w 10. minucie łodzianie musieli grać w osłabieniu po tym, jak Kamil Juraszek obejrzał czerwoną kartkę. Chwilę później wiślacy za sprawą trafienia Macieja Sadloka objęli prowadzenie.
Niby 3:1 i 11 na 10, ale nie oglądam tego meczu z poczuciem "wygrają, nie ma bata". Na zbyt wiele wiślacy pozwalają ŁKS-owi
— Michał Knura (@MichalKnura) December 19, 2019
Łodzianie wyrównali niecałe 20 minut później dzięki bezbłędnie wykonanemu rzutowi karnemu przez Dani Ramireza. Dosłownie po dziesięciu minutach Jakub Błaszczykowski dał Wiśle prowadzenie również za sprawą pewnie wykonanej „jedenastki”. A w doliczonym czasie gry pierwszej odsłony spotkania na 1:3 do własnej bramki skierował piłkę Maksymilian Rozwandowicz.
Jakby tego było mało, w pierwszej połowie obaj szkoleniowcy zdecydowali się dokonać pierwszych zmian. I, co ciekawe, było to w pierwszych dwóch kwadransach – Kazimierz Moskal w 16. minucie zdecydował się wpuścić późniejszego pechowca Rozwandowicza za Macieja Wolskiego. Niecałe pięć minut później z boiska zszedł Lukas Klemenz, którego zastąpił Marcin Wasilewski.
W drugiej połowie łodzianie mieli sporo sytuacji do zdobycia gola. Jednakże wielokrotnie świetnie spisywał się w bramce wiślaków Michał Buchalik, a i sami ełkaesiacy razili nieskutecznością. Widać było, że goście nie zamierzają ryzykować. Zresztą nie było się czemu dziwić, gdyż to ŁKS musiał gonić wynik. A każde oczko dla obu ekip było dzisiaj na wagę złota.
Na niecały kwadrans przed końcem spotkania Vullnet Basha przymierzył z dystansu i pokonał Arkadiusza Malarza, który dzisiaj po raz czwarty musiał wyjmować piłkę z siatki. Sytuacja ŁKS-u stała się jeszcze gorsza i nie dało się ukryć, że najprawdopodobniej to krakowianie zgarną trzy punkty. Nawet mimo tego, że łodzianie zdobyli bramkę z karnego na 2:4. Z tym, że niestety w doliczonym czasie gry na niecałe 120 sekund przed końcem spotkania…
Ostatecznie to łodzianie przezimują nadchodzącą przerwę na dnie tabeli. Wiślacy natomiast mogą żałować, że dopiero teraz zaczęli punktować, a runda jesienna właśnie dobiegła końca.