Mecze drużyn szkockich z angielskimi zawsze są interesujące, pełne walki o każdy centymetr boiska, bezpardonowych interwencji i nerwów. Nie inaczej było w spotkaniu, w którym Liverpool podejmował Hearts.
Liverpool wystawił w tym meczu mocno rezerwowy skład, uzupełniony utalentowaną młodzieżą z miasta Beatlesów. Eksperci zastanawiali się, czy młodzieńcy z Anfield Road podołają szkockim przeciwnikom, którzy na pewno nie mają zamiaru odpuścić.
Mecz rozpoczął się powoli, żadna z drużyn nie potrafiła sobie wypracować przewagi, chociaż widać, że Liverpool podchodzi do spotkania bardzo ambitnie. W 9. minucie strzałem z daleka chciał zaskoczyć bramkarza rywali Charlie Adam, ale niestety, co zdarza mu się nadzwyczaj często, uderzył wysoko ponad bramką.
Trzy minuty później jadowitym strzałem bramkę mógł strzelić Mehdi Taouil, ale Reina znalazł w sobie siłę, żeby wybić piłkę na rzut rożny. Kibice Liverpoolu byli zaskoczeni tym strzałem, tak samo jak defensorzy drużyny z Anfield Road, ale hiszpański bramkarz był na posterunku.
Kolejne minuty to prawdziwa dominacja szkockiego zespołu. Defensywa Liverpoolu wydaje się totalnie zagubiona i raz po raz piłkarze Hearts stwarzają groźne sytuacje pod bramką Reiny. Hiszpan jest dobrze dysponowany, ale bez pomocy kolegów z pola może być trudno.
24. minuta przyniosła pierwszą kartkę w tym meczu. Żółty kartonik obejrzał Barr za brzydki faul na Adamie. Liverpool nieco ożywił się w środku pola za sprawą 17-letniego Sterlinga, który próbował zaskoczyć bramkarza Hearts. Tym razem nieskutecznie.
Po 30 minutach gry zanosi się na niespodziankę. Hearts grają lepiej od drużyny z Anglii i jeżeli dalej będą napierać, strzelą upragnioną bramkę.
Z letargu wybudza się powoli Fabio Borini. Jego kąśliwy strzał z 34. minuty mógł zagrozić bramce MacDonalda, ale bramkarz o nazwisku kojarzącym się z popularnym fast foodem okazał się lepszy.
Pięć minut później ma miejsce jawny błąd sędziego. Florian Meyer odgwizdał spalonego, pomimo że Borini wybiegał w tempo i o przewinieniu nie mogło być mowy. Liverpool powoli odzyskuje kontrolę nad spotkaniem.
Końcówka pierwszej połowy była bardzo atrakcyjna dla oka. Zarówno jedna, jak i druga drużyna postraszyła bramkarza rywali soczystymi strzałami, ale tak jak wcześniej problemem były nieskuteczność i dobra dyspozycja golkiperów. Do przerwy 0:0.
Druga odsłona meczu toczyła się w iście żółwim tempie, żaden z zespołów nie mógł uzyskać przewagi, a ataki były w dużej mierze nieudolne.
58. minuta to kolejny niecelny strzał Adama z daleka. Zawodnik czyni z tego swój znak firmowy, ku niezadowoleniu kibiców Liverpoolu. Mecz trwa, niewiele techniki, zero skuteczności, obie drużyny głównie przepychają się w środku pola.
Drużyna z Anfield Road wprowadza roszady, próbując zmienić coś w tym jakże miernej jakości widowisku. Na boisko wchodzi Stewart Downing w 62. minucie i Joe Allen pięć minut później.
Charlie Adam nie ma swojego dnia, jeśli chodzi o formę strzelecką, ale przynajmniej próbuje, stara się. Poprzednie uderzenia lądowały daleko poza bramką, widać więc progres w strzale, który poleciał w światło bramki i został wychwycony przez MacDonalda.
Wydawało się, że w tym nudnym meczu bramki nie padną, ale jak to w sporcie bywa, zdarzają się nieprzewidywalne zdarzenia. Na pewno Szkoci nie spodziewali się, że gola dla przeciwników zdobędzie jeden z ich własnych zawodników. Swojaka ustrzelił nieszczęśnik Webster w 78. minucie. 1:0 dla Liverpoolu!
Ostatnie dziesięć minut nie przyniosło zawodnikom Hearts sukcesu w postaci bramek, ale nie można im odmówić ambicji. Walczyli dzielnie i tworzyli okazje, najlepszą miał w 88. minucie wprowadzony niewiele wcześniej Andrew Driver, ale przytomnością popisał się Reina, który rozegrał dobre spotkanie.
Hearts po stracie bramki starali się atakować, ale widać było, że uszło z nich powietrze, motywacja spadła. Liverpool nie rozegrał dobrego meczu, bardziej uczciwym rezultatem byłby remis, ale stało się to, co się stało.