Angielska herbata: Liverpool, czyli kult następnego meczu


Mimo komfortowej przewagi gracze „The Reds” stale powtarzają, że walka o tytuł trwa. Kibice przeciwnie – dla nich Liverpool jest praktycznie mistrzem Anglii

21 stycznia 2020 Angielska herbata: Liverpool, czyli kult następnego meczu
www.ibtimes.co.uk

Z każdym tygodniem nasilają się opinie, że Liverpool gra we własnej lidze. Najgroźniejsi rywale „The Reds” w walce o tytuł masowo gubią punkty, natomiast zespół z Anfield Road odprawia kolejnych przeciwników z kwitkiem. Mimo komfortowej przewagi podopieczni Jürgena Kloppa stale jednak powtarzają, że losy mistrzostwa nie są jeszcze przesądzone. Wykształcają wręcz kult następnego meczu, który stał się fundamentem obecnych sukcesów drużyny z czerwonej części Merseyside.


Udostępnij na Udostępnij na

Wystarczy rzut oka na tabelę Premier League, by zauważyć punktową przepaść między Liverpoolem a grupą pościgową. Przepaść tym większą, jeśli pod uwagę weźmie się niesamowitą dyspozycję zespołu z Anfield Road. W obecnej kampanii angielskiej ekstraklasy podopieczni Jürgena Kloppa odprawili już każdego z rywali. Niektórych, jak np. Tottenham Hotspur, nawet dwukrotnie.

Liverpool ściga się sam ze sobą, wyrównując bądź poprawiając kolejne rekordy. Mistrzowski tytuł dla „The Reds”, pierwszy od trzydziestu lat, wydaje się tylko kwestią czasu. Część brytyjskich ekspertów, z Garym Linekerem na czele, zdążyła już pogratulować sukcesu drużynie z czerwonej części Merseyside – w grudniu…

Euforia w mediach nie udzieliła się jednak zawodnikom, menedżerowi, a nawet kibicom Liverpoolu. Nie, na Anfield Road wszyscy, prawdopodobnie nauczeni doświadczeniem, siedzieli cicho. Cieszyli się z kolejnych zwycięstw, owszem, ale słowo mistrzostwo jakby było zakazane. W zamian w kolejnych wywiadach jak mantrę, wręcz niczym sekta, gracze Jürgena Kloppa powtarzali, że koncentrują się na kolejnym spotkaniu. Powtarzali, iż walka o tytuł nadal trwa, że obecna sytuacja w tabeli niewiele znaczy. W ślad za zawodnikami udali się kibice. Nadzieje na sukces rosły z każdą kolejką, lecz mało kto z sympatyków Liverpoolu uznawał już kampanię za rozstrzygniętą. Kult następnego meczu po piłkarzach niemiecki menedżer zaszczepił także kibicom.

Do czasu. Do momentu drugiego trafienia w ostatnim ligowym spotkaniu przeciwko Manchesterowi United. Na Anfield Road zapanował wtedy dziki szał.

We’re gonna win the league

Druga bramka, która definitywnie pozbawiła odwiecznych rywali Liverpoolu złudzeń o korzystnym rezultacie, sprawiła, że na Anfield Road eksplodowała bomba euforii. Nikt z sympatyków nie krył się już z nadziejami na mistrzowski tytuł. Nie, cały stadion po raz pierwszy w obecnym sezonie chóralnym śpiewem oświadczył, że wygrają ligę (z ang. we’re gonna win the league).

Podobna euforia miała miejsce po zwycięstwie nad Manchesterem City w pamiętnym sezonie 2013/2014. Wtedy również pojawiła się charakterystyczna przyśpiewka, jednak ostatecznie Liverpool nie zdołał zdobyć trofeum. Trudne doświadczenia nauczyły kibiców i zawodników pokory, choć chyba akurat bardziej graczy. Kilku z obecnej kadry nadal pamięta przegrany na ostatnich metrach wyścig o mistrzostwo. Dlatego mimo przekonania wielu sympatyków, że nic złego nie ma prawa się już wydarzyć, nadal powtarzają oni – najważniejszy jest kolejny mecz.

To bardzo profesjonalne podejście. W obecnej sytuacji w tabeli na pewno byłoby łatwo o rozluźnienie w zespole. Jürgen Klopp wypowiedziami na konferencjach prasowych, że nadal jest co poprawiać, mobilizuje jednak podopiecznych do dalszego wysiłku. Dlatego jak na razie samozadowolenie „The Reds” nie grozi. Gracze Liverpoolu działają po cichu, na pierwszych stronach gazet pojawiając się dzięki sportowym dokonaniom, a nie górnolotnym wypowiedziom. Oprócz gry, która najprawdopodobniej zapewni tytuł, zachowują się tak, jak na mistrzów przystało.

Liverpool zatrzyma świat

Kwestią czasu wydaje się jednak udzielenie ekscytacji, która ogarnęła kibiców „The Reds”, zawodnikom. Wielkie odliczanie już się zaczęło. Liverpool jest naprawdę bliski sprawienia, by świat się zatrzymał. Chociaż na chwilę, by docenić niesamowity wyczyn zespołu Jürgena Kloppa, jakim bez wątpienia byłoby odzyskanie mistrzostwa Anglii po trzydziestu latach.

W końcu mogliby zatrzymać się również gracze z czerwonej części Merseyside. Po to, by w pełni docenić niezwykły sezon w swoim wykonaniu. Deklaracje o koncentracji na następnym meczu przynajmniej do rozpoczęcia następnej kampanii zostałyby odłożone na bok. Nadeszłaby chwila, na którą tak długo czekali. Na którą tak ciężko pracowali. Moment końca walki o spełnienie marzeń zwieńczony sukcesem. Moment podniesienia trofeum za wygranie mistrzostwa Anglii.

Mniej istotne, ale też ciekawe:

  • Steve Cook na początku piłkarskiej kariery najprawdopodobniej chciał zostać bramkarzem. Wiele z tego nie wyszło, a udana parada w polu karnym w spotkaniu z Norwich City kosztowała angielskiego defensora czerwoną kartkę i osłabienie zespołu. Starania zawodnika spełzły na niczym tym bardziej, że chwilę później rywale wykorzystali rzut karny. Mimo powszechnej krytyki zachowania gracza trzeba jednak przyznać, iż Bournemouth w walce o utrzymanie jest gotowe sięgnąć po wszelkie środki.

  • Nadal mimo zmiany szkoleniowca rozczarowuje Arsenal. Pod wodzą Mikela Artety „The Gunners” wygrali zaledwie jedno spośród pięciu ligowych spotkań. To stanowczo za mało, by realnie myśleć o miejscu w czołowej czwórce tabeli. Wszystko wskazuje na to, że jedyną szansą klubu z Emirates Stadium na grę w następnej edycji Ligi Mistrzów będzie zwycięstwo w Lidze Europy. Rok temu się nie udało. Może do dwóch razy sztuka?
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze